XII

Pov. Peter

Mój stan się poleprzył i nareszcie mogłem wyjść z sali pseudo szpitala Pana Starka. Szedłem właśnie za wyżej wspomnianym mężczyzną, rozglądając się po korytarzach wieży. A tego co słyszałem przechodziły tendy różne, najróżniejsze osoby. Od zwykłych ludzi, urzędników, po bohaterów takich jak Kapitan Ameryka! Kończąc na Bogach z nie tego świata. A teraz idę tu ja. Zwykły nastolatek który na codzień chodzi do szkoły, użera się z prześladowcami, a gdy przyjdzie potrzeba pomaga innym.

Zwolniłem kroku.

W sumie.... To już tego nie robisz. Peter. Zrezygnowałeś. Weź się w garść i nie myśl o tym za każdym razem gdy-

- Coś nie tak? - obejrzał się za siebie mężczyzna patrząc na mnie pytajacym wzrokiem.
- U-uh, nie! - podbiegłem kawałek i dorównałem mu kroku. - Tylko... Nadal nie mogę uwierzyć że chodzę tu jak gdyby nigdy nic i... To po prostu... Wow. - zaśmiałem się nerwowo, a Pan Stark uśmiechnął się tylko lekko.
- Od dzisiaj możesz robić tu co chcesz. W końcu mieszkasz tu przez następne dwa tygodnie.
- Racja, w to też nadal niedowie- mężczyzna zatrzymał się, a ja wpadłem na niego - Przepraszam!
- To nic takiego. To twój pokój. Oczywiście tymczasowo. Oczywiście jeśli będziesz chciał kiedyś przenocować, będzie to twojej dyspozycji.

Stanąłem w drzwiach i rozejrzałem się po pokoju.

Wow...

Było tu coś czego brakowało u mnie. Porządek. Tak, zdecydowanie. Ściany były pomalowane na jasny błękit, na ziemi leżały ciemne panele drewnopodobne, a na środku stało dosyć duże łóżko. Nawet dwuosobowe bym powiedział. Przy równie wielkim oknie stało biurko. Pod Ścianą na przeciw łoża stała szafa w której mieściłbym wszystkie moje rzeczy razy 10. Jak nie więcej.

-Podoba Ci się? - zapytał mężczyzna stojąc oparty o fytryne.
- Tak! Oczywiście że tak! To jest... Jest... Wow. - rozejrzałeem się ostatni raz.
- No i o to chodziło. Rozgość sie. Przyjdę do ciebie kiedy wymyślę co będziesz mógł tu robić, powiem Ci - powiedział i zaczął odchodzić.
- P-panie Stark! - podbiegłem do drzwi, a on zatrzymał się na korytarzu.

Uśmiechnąłem się do niego miło. Naprawdę byłem szczęśliwy że nie był na mnie zły, ani że nie naciskał abym wrócił. Dodatkowo... Uratował mi życie.

- Jeszcze raz Panu dziękuję. Z-za wszystko - poczułem jak moje policzki lekko się czerwienią.
- Nie ma sprawy młody. A teraz wybacz, mam sprawy. Sam rozumiesz. Dorosłe życie, nie bajka, te sprawy. Dozobaczenia - machnął ręką i odszedł.

No tak. On miał pracę. A ja mu zawracam głowę takimi błachostkami. Ty idioto, ogarnij się na przyszłość.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top