II
Gdy wszedłem do kolosalnego budynku zauważyłem... Tonego. Bo jakże inaczej....
- Peter.... - powiedział przyglądając się mi.
Po chwili mocno mnie przytulił. Gdy tylko poczułem jego ciepło, wtuliłem się z lekkim uśmiechem w jego tors.
- Hey Tony.... - powiedziałem cicho.
- Przyjechałeś po resztę rzeczy, zgaduje.
- Tak... Tylko dzisiaj miałem czas
Tony powoli i widocznie niechętnie mnie puścił.
- Chciałbym dłużej z tobą porozmawiać ale mam ważne spotkanie - oznajmij i oddalił się do wyjścia.
- Powodzenia - uśmiechnąłem się do niego.
Gdy tylko wyszedł, znowu poczułem pustkę. Znowu nie miał dla mnie czasu. Znowu był zajęty pracą. Chciałbym aby miał więcej wolnego czasu. Nie tylko dla mnie, ale też dla siebie.
Myśląc nad tym, jak mógłbym mu pomóc, po zbierałem moje pozostałe w starym pokoju rzeczy, po czym udałem się na dół.
- Oh nie mów mi że znowu będziesz smutny przez następny tydzień po wizycie tutaj - powiedział teatralne Kris.
- Nie nie. Po prostu..... Myślę - włożyłem torbę na tylnie siedzenie.
Jednak nie zauważyłem małego szczegółu.
- Coś ci wypada - powiedział Kris i pociągnął czerwony materiał z mojej torby.
- Nie czekaj!
Lecz było za późno. Kris trzymał moją maskę. Znaczy, maske Spidermana.
- Peter? - zapytał patrząc na niego podejrzliwie.
- To na bal przebierańców. - powiedziałem szybko i nerwowo - wiesz, u nas w szkole co roku odbywa się taki bal i co roku przebiera się za tego samego boha-
Przerwał mi jego śmiech. Spojrzałem i również zacząłem się panicznie śmiać.
- Wiem to strasznie głupie - powiedziałem cicho.
- Nie wierzę! Mój mały Peter Parker Spidermanem!
Śmiał się nadal, a z moich ust zszedł uśmiech. W moich oczach było można dostrzec strach. Nikt nie miał się o tym dowiadywać.
- Zamknij się juz! - pacnąłem go w łeb.
Spojrzał na mnie i powoli przestał się śmiać.
- Oh nie denerwuj się. Nikomu nie powiem pajączku.
- No ja mam nadzieję - odwróciłem wzrok - jedźmy już do domu.
- Tak jest - powiedział poważnie i odkładając moja maskę ruszył na drogę.
Całą drogę milczałem. Z jednej strony karciłem się w myślach że nie dopilnowałem aby nie znalazł tej maski, tym bardziej w tak głupi sposób. Z drugiej jednak.... Może to lepiej. Nie będę musiał okłamywać go i wymyślać beznadziejnych wymowę jak to miałem w zwyczaju. Dodatkowo jeśli będzie mnie coś dręczyć będę mógł z nim porozmawiać. Myślę że nic złego nie powinno się stać...
Gdy dojechaliśmy spojrzałem na niego.
- Obiecaj że nikomu nie powiesz - powiedziałem poważnie, ale łagodnie.
- Obiecuję - uśmiechnął się do mnie.
Również się do niego uśmiechnąłem. Już spokojniejszy wysiadłem i zabrałem swoją torbę. Jednak nie zauważyłem że gdy to mówił, za plecami skrzyżowań palce...
Dopiero później tego pożałowałem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top