I think I can like boys
Dazai Osamu nigdy nie był uważany za kogoś uczuciowego jeśli takowe uczucia w ogóle miał. Już od najmłodszych lat zabijał z zimną krwią i potrafił godzinami wpatrywać się w nieruchome ciała zupełnie tak jakby były one telewizorem i leciała w nich właśnie jego ulubiona bajka na dobranoc. Tak został wychowany, takim stworzyła go mafia. A on był za młody i zbyt bardzo nieświadomy żeby mieć na to wpływ. Tak naprawdę nigdy o tym nie rozmyślał nie widząc powodu żeby rozpaczać nad wcześniejszymi latami. Było mu dobrze tak jak było i nie potrzebował niczego więcej, według sobie miał wszystkiego pod dostatkiem. W wieku piętnastu lat poznał swojego późniejszego partnera w zbrodni - Nakahare Chuuye. Miał on rude włosy oraz niebieskie oczy wyglądające jak ocean podczas sztormu. Był dość niski jak na swój wiek co szatyn zawsze mu wypominał oraz nieco starszy od niego jednak nie o wiele. W tamtym okresie miał na sobie również głównie zieloną bluzę pod którą ukrywał kolejne warstwy ciuchów i długie ciemne spodnie. Czasami wyższy dziwił się, że ten wytrzymuje w takim czymś tyle godzin na słońcu jednak jego ubiór wcale nie był lepszy i nie miał raczej prawa o tym mówić jeśli nie chciał wychodzić na hipokrytę.
Teraz miał siedemnaście lat i tak naprawdę nie za wiele się zmieniło. Nadal nie opuścił organizacji choć już dawno zrozumiał, że nie znajdzie tu swojego powodu do życia, nadal mieszkał tam gdzie mieszkał chociaż obiecał sobie, że w końcu kupi sobie dom zaraz koło siedziby Portówki żeby zagrać na nosie Moriego i straszyć go o całkowicie przypadkowych godzinach w nocy i nadal nie udało mu się zabić co było z tego wszystkiego najważniejsze. Nie chciało mu się zostawać na tym zatrutym przez ludzi i człekopodobne stworzenia świecie. Nie lubił tego jak spaliny drażniły jego nozdrza, jak ogarniało go uczucie jakby wszyscy dookoła nagle spojrzeli się w tym samym czasie na niego jakby już samo to, że oddychał było nieodpowiedni i nie lubił tego jak musiał pilnować żeby białe opatrunki nie zsunęły się z jego chudych rąk. Był zmęczony i najchętniej po prostu poszedłby spać i już więcej nie wstawał. Dochodziło jeszcze siedzenie do późna wypełniając dokumenty i obmyślając strategię na przyszłe misje oraz to, że budynek w którym miał pracować była tak okropnie daleko przez co musiał wstawać znacznie wcześniej niż gdyby mieszkał na miejscu. Jedynym plusem w tym wszystkim było to, że jego godziny pracy były może i nieokreślone, ale nadal znacznie późniejsze niż u innych pracowników. Nie potrafił już zliczyć ile razy nasłuchał się z rozbawieniem tego jak jego podwładni obgadywali go za jego plecami. Był już egzekutorem, nie było w tym nic dziwnego, że miał większe przywileje niż oni jednak nawet jak dopiero co oficjalnie dołączył do mafii to nadal je miał. W końcu był pupilkiem. W końcu on wiedział jak się przypodobać i jak się podlizać. W końcu miał taką ładną twarz, szkoda by było nie skorzystać.
Dzisiaj został wysłany z Nakaharą według większości lżejszą misję chociaż on nie postrzegał jej w taki sposób. Przecież będą chodzili kilka dobrych godzin w kółko po mieście. I to było niby zajęcie którym mieli zajmować się jedni z najwyżej postawionych członków mafii? Szybko zrobił rachunek sumienia czy przypadkiem nie naraził się swojemu szefowi w ostatnim czasie czymś co mogło go na tyle zdenerwować żeby na dodatek pociągnął jeszcze do odpowiedzialności ryżego. W końcu mężczyzna doskonale wiedział, że młodszy nie znosił jakiejkolwiek aktywności fizycznej i zawsze starał się unikać wysyłania go do takich zadań również zdając sobie sprawę z tego, że nie było to jego mocną stroną. Nie odnalazł w swojej pamięci mimo to żadnego takiego gorszego niż zazwyczaj czynu. Był więc skazany na męczenie się za nic. Chodzili tak przez dłuższy czas, a jak na złość nic nie chciało się dziać, jakby ktoś się na nich uwziął.
Aktualnie wstąpili na chwilę do sklepu chcąc kupić sobie coś na szybko. Niemalże w tym samym momencie jednak doszli do wniosku, że jeśli będą podążać cały czas tą samą drogą i wspólnie przy okazji rozmawiać to nie skończy się to dobrze ani dla nich ani dla innych klientów którzy chcieli zrobić normalne zakupy i wrócić do domu. Rozdzielili się więc już po wejściu do środka mówiąc, że spotkają się przy kasie samoobsługowej. Szatyn przymknął oczy zadowolony otwierając losową lodówkę przed nim i niemalże wsadzając do niej głowę chcąc się w ten sposób choć trochę ochłodzić po aktywności. Ludzie patrzyli się przez chwilę na niego dziwnie jednak najwyraźniej doszli do wniosku, że nastolatkowie już tacy są w tych czasach.
Jego wzrok od razu napotkał na kartoniki mleka ustawione w kolejności pod względem smaków. Od razu sięgnął w tamtą stronę biorąc dwa. Jedno normalne i drugiego truskawkowe. Rozmyślał przez chwilę o nie wzięciu też czekolady jednak pokręcił znacząco głową. Zamknął za sobą drzwiczki po czym bez oporów zaczął niemalże skakać dookoła idąc przed siebie. W pewnym momencie wychwycił na sobie wzrok dziecka idącego wraz z najpewniej swoimi rodzicami. Wpatrywali się przez chwilę w siebie aż szatyn w końcu nie uśmiechnął się tym przepełnionym obrzydliwą słodyczą uśmiechem i i nie puścił w stronę dziewczynki oczka. Zaraz po tym zniknął za regałem. Wtedy już przestał się wydurniać nie chcąc przyciągać aż tyle zbędnej mu uwagi i zaczął szukać partnera. Był pewny, że ten jeszcze nie poszedł zapłacić, wbrew pozorom nie zostawiłby go samego znając jego dziwaczne zapędy. Znał za to miejsce gdzie mógł go z niemal stuprocentową szansą znaleźć.
- Ty alkoholiku masz na to pieniądze? - Zapytał rozbawiony kładąc jedną rękę na ramieniu ryży, a ten podskoczył do góry nie spodziewając się tego i w ostatnim momencie powstrzymując butelkę, która jeszcze trochę, a mogła się roztrzaskać na głowie wyższego powodując tym samym nieprzyjemne skutki. Warknął na niego po czym odwrócił się do niego plecami znów zajmując się czytaniem etykietki. - Oj no weź. Już się obrażasz? Chuuya jest nuuudny - westchnął jednak i tak zajrzał mu przez ramię.
- Możesz się odczepić? Nie chcę zniszczyć połowy sklepu tylko po to żebyś się w końcu uciszył - nie wytrzymał wreszcie.
- Nie marudź. Mam dla ciebie mleko! - Krzyknął wreszcie z entuzjazmem machając produktami przed jego nosem i uśmiechając się wrednie. - Może w końcu nieco urośniesz.
- Nie chcę twojego dziwnego mleka. Jeszcze coś tam dosypiesz - posłał mu ostre spojrzenie. Miał prawo go o coś takiego podejrzewać, nie byłoby to pierwszy raz. Nadal pamiętał incydent kiedy młodszy dodał mu proszka usypiającego do soku, a następnie namalował mu mazakiem permanentnym wąsy.
- Ta od razu tabletkę gwałtu. Akurat mam w kieszeni - zaśmiał się. - Żartowałem, żartowałem! - Krzyknął jednak kiedy niebieskookiemu puściły nerwy i zaczął w miarę średnimi ciosami okładać już i tak pokaleczone po ostatniej misji ramiona. - I tak ci wezmę. Tylko truskawkowe jest moje. Jest tam więcej chemii więc może ja się zatruje, a tobie nie będzie to blokowało wzrostu.
- Ty-!
O dziwo jednak nic nie zostało wysadzone w powietrze, a oni zapłacili biorąc przy tym dyskretnie jedno wino i wrócili na patrol. Przez cały czas brązowooki paplał coś do starszego zupełnie tak jakby wcale nie musiał przerwać żeby chociażby się napić i nawijał jak jakaś katarynka, która nie ma tak naprawdę strun głosowych. Chuuya wielokrotnie go uciszał jednak i tak obandażowany go nie słuchał robiąc po swojemu. Może gdyby drugi chociaż sprawiał wyraźnie wrażenie zirytowanego i znudzonego. I egzekutor naprawdę próbował takiego zgrywać jednak szatyn doskonale widział i słyszał w jego odpowiedziach, że to nie prawda. Tak więc mówił i mówił. Nawet nie obejrzeli się, a czas wyznaczony im na pracę minął i mogli bezproblemowo wracać już do domu. W normalnych okolicznościach brązowooki w podskokach wracałby już do swojego kontenera zadowolony, że będzie mógł pospać, ale tym razem szedł z Chuuyą do jego mieszkania. Od pewnego czasu chłopak zabierał go do siebie na tak zwane nocowania jakby martwiąc się o drugiego nastolatka. Oboje udawali mimo to, że tego wcale nie było widać.
Nawet nie poszli się umyć tylko od razu udali się do salonu nie chcąc im się robić niczego. Wyższy rozciągnął się po czym wyjątkowo zrzucił z siebie płaszcz i w białej krawacie i zaciskającym się wokół jego szyi krawacie położył się bez oporów na podłodze. Chwycił w swoje dłonie pilot od telewizora naprzeciwko po czym włączył go oglądając całkowicie losowy i nieinteresujący go kanał. Ziewnął przewracając się na plecy i odwracając leniwie wzrok na niższego który aktualnie siłował się z korkiem od butelki. Zlustrował go wzrokiem od góry do dołu dokładnie obserwując jego nieco za luźne czarne spodnie i skarpetki na jego stopach których wyraźnie nie chciało mu się zsunąć. Zmienił w międzyczasie również czarną koszulę na zwykłą domową bluzkę na której był wizerunek jakiegoś zespołu, najpewniej zagranicznego. Tak jak Dazai nie przepadł za muzyką uważając jej dźwięki za niepotrzebne i nie dające mu się skupić tak rudy po prostu kochał ją puszczać do jakiejkolwiek czynności. Czy to było sprzątanie, wypełnianie raportów czy nawet jakieś tortury, które prowadził w lochach mafii.
Jego włosy były nieco rozczochrane co dodawało mu nieco uroczego nieładu, a jego oczy lśniły przez światło z urządzenia, które na nie padało. Młodszy zamrugał nieco szybciej po czym przechylił głowę nieco w bok orientując się, że pod różnymi kątami odcienie tęczówek przybierają subtelniej praktycznie niezauważalnie, ale jednak, inny kolor. Znalazł w tym nowe zajęcie z lekkim zdziwieniem przyjmując do wiadomości, że nawet mu się to podoba. Pokręcił głową odganiając od siebie te uczucie i te konkretne myśli wracając już całkowicie do rzeczywistości i próbując nie przejmować się nastolatkiem za nim gdy się obrócił na drugi bok aktualnie leżąc na ramieniu. Trwali tak chwilę w nie niezręcznej o dziwo ciszy aż nie przerwał jej dźwięk udanego wyciągnięcia korka z butelki. Lazurowooki wyjątkowo zaproponował mu kieliszek trunku chociaż doskonale wiedział, że wyższy nie przepadał za tego rodzaju alkoholem jednak ku jego zdziwieniu ten zgodził się bez wahania. Ryży starał się zignorować dziwny skręt w żołądku na pomysł, że chłopak czuł się gorzej niż zwykle. Ponieważ on nie był głupi. Osamu przecież wiedział,. że miał u siebie whisky lub sake więc mógł bez problemu o to poprosić. Tak jednak jak poprosił tak też zrobił i już po chwili obaj byli zajęci swoimi porcjami.
Wino to nie było ani najdroższe ani najsmaczniejsze. Chuuya pił o wiele więcej lepszych takich jak na przykład Petrus z osiemdziesiątego dziewiątego roku którego nie zapomni. Pamiętał jak Dazai przyniósł mu go namawiając jednocześnie do pierwszego w życiu spróbowania alkoholu. Praktycznie dzień wcześniej rudy miał szesnaste urodziny i nadal go jakoś do tego specjalnie nie ciągnęło. Przynajmniej nie tak jak jego partnera który już w tym wieku jakimś cudem włóczył się bez niczyjego nadzoru po barach i groził bronią każdemu kto nie chciał dać mu akurat takiego alkoholu jakiego chciał.
— Chuuya — po niemalże dwudziestu ileś minutach minutach kiedy zdążyli już opróżnić butelkę wina i dwie kolejne z barku starszego, odezwał się szatyn obracając się na plecy. — Ja... Ja myślę, że mógłbym lubić chłopaków — dokończył nie widząc sensu w nie dokończeniu. Nie miał nic do stracenia. Podczas tego nie poczuł też żadnych nowych emocji jakby to co powiedział wcale nie wywarło na nim żadnego wrażenia. Był jednak ciekawy Nakahary na taką wiadomość.
— Dlaczego mi to mówisz? — Zapytał nieco zdezorientowany w odpowiedzi nie do końca rozumiejąc jaki był tego cel. Otworzył na początku nieco szerzej oczy i uniósł nieco jedną brew na razie nie chcąc nic wyciągać z kontekstu.
— Jesteśmy pijani m, a ty jesteś jedyną osobą, której i tak bym powiedział — machnął ręką uśmiechając się w dość nietypowy sposób dla niego pod nosem i pozwalając swojej głowie całkowicie położyć się na dwmywanie.
— W takim razie, dla wyrównania, ja również — oznajmił po chwili spoglądając nieco w bok spod przymkniętych powiek. Wtedy usłyszał śmiech.
— Cóż, nie mogę powiedzieć, że jestem zaskoczony — uśmiechnął się do niego złośliwie jakby powiedział to tylko po to żeby ten drugi również tak powiedział.
— O mój Boże, zamknij się! — Krzyknął na niego ku większemu rozbawieniu szatyna. — Zachowujesz się tak jakby twoje wyjście z szafy wcale nie przekroczyło twojej strefy komfortu. I mów co chcesz, ale ja to po tobie widzę — powiedział z całkowitą siłą i wiarą przez co nawet sam najmłodszy egzekutor Portowej Mafii musiał się chwilę zastanowić czy przypadkiem jego ciało nie wywołało jakiejś reakcji której by się nie spodziewał i której nie zauważył.
— Bezczelnie, prawda? — Zamknął w końcu oczu, a jego uśmiech powiększył się. Zapadła pomiędzy nimi cisza nie przerywana niczym co mogłoby zakłócić przebieg ich myśli dzięki czemu mogli przez tą którą chwilę poukładać sobie w głowie co nieco.
— Dziękuję, że mi zaufałeś, czy coś w tym stylu — odezwał się w końcu cicho Chuuya z lekkim uniesieniem warg oraz z widocznie rozluźnioną postawą.
— Dziękuję, że rozumiesz.
Nic więcej się nie wydarzyło tego wieczoru ani też nocy i można byłoby uznać, że tak naprawdę nic ciekawego i ważnego się tam nie stało. Nie była to jednak do końca prawda. W tamtej chwili Dazai Osamu, dziecko bez uczuć, po raz pierwszy poczuło przysłowiowe motylki w brzuchu.
***
Jedna z gorszych prac, ale ważne, że jest patrząc na to w jakim tempie ostatnio piszę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top