Rozdział 3

Blondyn popatrzył na mnie po czym wstał z krzesła.
-Po co tu przyszedłeś?- powiedział Dennis niezbyt zadowolony.
-Wiem co robiłeś Lucy.- warknąłem.
-Niby skąd wiesz? Powiedziała ci?
-Nie musiała. Dlaczego taki dla niej byłeś?
-Nie twoja sprawa. Nic ci nie powiem.- tymi słowami bardziej mnie zdenerwował, po chwili znalazłem się przed nim trzymając go za kołnierz.
-Słuchaj mnie uważnie, bo powtarzać nie będę. Albo mi powiesz dlaczego jej to robiłeś albo cię do tego zmuszę i nie obawiam się konsekwencji. Zrobię wszystko by pomścić Lucy. - wycedziłem przez zęby.
-D-dobrze... Powiem ci. Robiłem to dlatego, bo... bo...
-Bo masz za niskie ego i chciałeś je sobie podnieść wyżywając się na innych?
-Tak, ale z czasem zaczęła się mi podobać. Nie chciałem jej robić krzywdy.- powiedział cicho.
-Nic to już nie zmieni. Ona nie żyje, a ostatnie swoje dni była prześladowana przez ciebie.- puściłem go.- Nienawidzę cię i nic tego nie zmieni. Od zawsze za tobą nie przepadałem i słusznie.- popatrzyłem na niego po czym wyszedłem z jego pokoju zostawiając go milczącego z poczuciem winy. Pożegnałem się z jego mamą i opuściłem budynek. Wróciłem do swojego domu. Zamknąłem się w pokoju, założyłem słuchawki i włączyłem Guns'n'roses. Usiadłem na parapecie i zacząłem patrzyć co się dzieje za oknem. Słońce zachodziło coraz bardziej za horyzont, a kolory nieba jakie temu towarzyszyły były cudne. Ponownie zacząłem rozmyślać o najbliższej mi przyjaciółce.
-Tak strasznie mi jej brak. -pomyślałem, a po policzku spłynęła mi łza, którą szybko wytarłem. Potem zawołała mnie mama i po naszykowaniu się poszliśmy na pogrzeb Lucy. Gdy wróciliśmy nie mogłem zasnąć, gdyż położyłem się dopiero o 2:00. Nie obchodziły mnie nie odrobione lekcje. Najwyżej od kogoś spiszę.

Obudziłem się o 6:16 przez co miałem jeszcze z piętnaście minut zanim będę musiał wstawać. Postarałem się jeszcze chwilkę pospać, bo byłem niewyspany, a oczy same się zamykały. Niestety drzemka nie była mi pisana, ponieważ do mojego pokoju ktoś wszedł. Otworzyłem oczy i podniosłem się do siadu. Okazało się, że to mój ojciec.
-Dzień dobry.- powiedział patrząc na mnie.
-Zależy dla kogo dobry...
-Wstawaj i się szykuj.
-Mam jeszcze z dziesięć minut drzemki zanim będę musiał szykować się do szkoły.
-Dziś nie idziesz do szkoły.- tymi słowami mnie zdziwił. Nigdy od niego nie usłyszałem , żeby pozwolił mi nie iść do szkoły aż do dzisiaj.
-Jak to nie idę?
-Dziś gdzieś cię zabieram.
-Gdzie?
-Później ci powiem, a teraz wstawaj i się szykuj.- powiedział po czym wyszedł z pokoju zostawiając mnie zdezorientowanego. Po chwili wstałem i zacząłem się szykować. Siedem minut później byłem już na dole i jadłem coś na szybko.
-To co? Gotowy?- podszedł do mnie tata.
-Tak. Jestem gotowy.- wyrzuciłem do kosza ogryzek jabłka.
-To chodźmy w takim razie.- powiedział z nieznanym mi dziwnym uśmiechem. Następnie wyszliśmy z domu zamykając drzwi na klucz. Wsiedliśmy do samochodu i gdzieś zaczęliśmy jechać.

       Na miejscu byliśmy po trzydziestu minutach. Był to jakiś ogromny tor wyścigowy. Popatrzyłem na ojca z nadzieją, że wytłumaczy mi co tu robimy lecz nic nie powiedział. Wysiedliśmy z samochodu. Mężczyzna zaczął iść w jakimś kierunku, a ja za nim. Podszedł do około trzydziestoletniego faceta o długich, ciemnych włosach związanych w koka i przywitał się z nim jak ze starym przyjacielem. Ja stałem tylko z boku i przyglądałem im się, ale moją uwagę po chwili zwróciły jeżdżące po torze samochody.
-Patric.- powiedział mój ojciec.
-Tak?- popatrzyłem na niego.
-To jest mój stary znajomy z podwórka jak byłem w twoim wieku. Ma on propozycje dla ciebie.- mówił patrząc raz na mnie, a raz na jego znajomego.
-Hej Patric. Ja jestem Luis. Powiedź mi... Chciałbyś pojeździć na takim torze?
-Bardzo.-odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
-A chciałbyś poprowadzić te wspaniałe maszyny?- wskazał na ścigające się pojazdy, które na każdym wywarły by świetne wrażenie.
-Oczywiście, ale to nie możliwe przynajmniej teraz. Może dopiero za rok... Nie mam jeszcze prawo jazdy, a moi rodzice się nie zgodzą.
-Słuchaj, aby tu jeździć nie trzeba mieć prawo jazdy, a twoi rodzice się zgodzili. Sam twój ojciec wpadł na ten pomysł.- no i mnie zaskoczył.
-Mój ojciec się zgodził? Niemożliwe. Oszukujesz mnie.
-Naprawdę się zgodził.
-Kim jesteś i gdzie jest mój prawdziwy ojciec?- popatrzyłem na tatę, a on się... zaśmiał.
-Wiem, że o tym marzyłeś, ale ja z mamą się nie godziliśmy i przy okazji przez ostatnie wydarzenia sądzę, że powinieneś mieć jakieś zajęcie byś mógł chociaż na chwilę o tym wszystkim zapomnieć. Tylko pod jednym warunkiem się zgodzę byś mógł tu jeździć. Masz poprawić oceny przynajmniej by były to trójki.
-Dobrze, obiecuje ci.- uśmiechnąłem się.
-Cieszę się.
-Ale i tak nie zapomnę o tym co się stało. Odgadnę co tak naprawdę stało się wtedy Lucy.- pomyślałem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top