Rozdział 8
Kolejne dni bałem się Anastazji. Nie wiedziałem, do czego jeszcze jest zdolna, a gdyby to był mały problem, to jeszcze policja mnie szukała. Chodzenie po mieście okazało się niemożliwe, bo wszędzie byli mundurowi lub osoby, które mnie wydadzą. Przestałem ufać ludziom. Stali się moimi wrogami. Ze starego domu wychodziłem jedynie nocą, gdy była mniejsza możliwość, że mnie złapią. Kaptur znaczył dla mnie tyle samo, co peleryna niewidka. Musiałem też znaleść sposób na pieniądze, albo nauczyć się kraść. Inaczej będę głodował. Od paru nocy siadam na murku, na przeciwko domu i wpatruję się w okno kuchni i salonu. Często widzę sylwetki matki lub ojca. Tata mnie nie interesował, ale bardzo tęsknię za mamą, była dla mnie całym światem. Nie miałem jednak innego wyboru. Raz moje obserwowanie zauważył ojciec. Wystraszony, że ktoś patrzy się im w okna zadzwonił po policję. Cudem uciekłem, ale nauczyłem się, że muszę być ostrożniejszy.
Popadałem w coraz gorsze problemy z psychiką. Jedyna 'osoba', z którą mogłem rozmawiać, to była ONA, więc milczałem, a umysł wariował od jej słów. Nie spałem, a gdy jednak się udało, to budziłem się z ranami na ramionach i brzuchu. Bawi się moim ciałem i niszczyła je. Znajdywałem jakoś picie, a z jedzeniem było gorzej. Zacząłem tracić na wadze i sile. Czasem nawet chodzenie było wysiłkiem, po którym padałem wycieńczony. Spędzałem po tygodniu w pustych ścianach, aby potem wyjść i znaleść prowiant. Anastazja przestała się odzywać - brakowało mi tego. Wolałem jej straszne słowa, niż ciszę, która niemiłosiernie piszczała mi w uszach. Błagałem by się odezwała, ale nic z tego. Zacząłem rozmawiać sam ze sobą i ponownie szukać śladów Lucy. To dla niej tyle poświęciłem, więc nie mogłem teraz zawrócić lub się poddać. Chociaż to pierwsze jest niemożliwe.
Od milczenia dziewczyny minął już miesiąc. Na domiar złego pewnego dnia wpadłem na znajomego ze szkoły, ale nie rozpoznał mnie, a może olał. Może już o mnie zaczęto zapominać? To... smutne. Widocznie nie byłem dla nich na tyle ważny, by mnie pamiętać. Policja też przestała się kręcić, a z prawie wszystkich słupów znikły zdjęcia. Dla wszystkich byłem już martwy. Dla siebie samego powoli umierałem.
Kolejna noc. Wpatrywałem się w okno i koniki polne uratowały mnie swoim dźwiękiem. Obok mnie usiadła Anastazja, ale milczała. Jak zwykle.
- O co ci chodzi?- spojrzałem na nią. Dalej się nie odezwała, a nawet się nie ruszyła. Było z nią coś nie tak, bo przecież nigdy taka nie była. Zawsze mówiła najwięcej, a teraz ani słowa i to przez miesiąc!
- Czego chcesz?- ponownie zapytałem.
- Nic. Przecież to ty szukasz informacji o martwej przyjaciółce... Nie ja. Straciłeś rodzinę, dom i zdrowie. Ja już dawno straciłam życie, a byłam taka, jak ty.- odpowiedziała bawiąc się końcem swojej koszulki. Wyglądała niewinnie, a to przecież ona mnie zniszczyła psychicznie.
- Ty? Jak ja?
- Szukałam osoby, która zabiła moją siostrę... Popadłam w taki sam stan, jak ty. Na samym końcu się zabiłam, bo nie dałam już rady. Ty idziesz w tym samym kierunku, a ja jestem tylko, aby pod sam koniec zabrać twoją duszę. Zostaniesz między dwoma wymiarami, podobnie do mnie, bo oboje nie spełniliśmy największego swojego pragnienia. Taki już nasz los.
- O czym ty...?- popatrzyłem na nią zdziwiony. Przez kilka minut starałem się zrozumieć, co powiedziała, a kolejne minuty rozmyślałem nad jej słowami. Czy ona ma racje? Czy naprawdę będzie tak źle? Nie. Przecież jestem inny - nie jestem nią! Nie skończę tak samo! Prawda...?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top