Początek koszmaru-Rodział 1

Do domu z lasu wróciłem nad ranem. Nie mogę pozbyć się widoku ciała mojej przyjaciółki. Teraz dopiero zauważyłem jak dużo ona dla mnie znaczyła możliwe nawet, że ją kochałem. Niestety już za późno. Czas biegnie dalej, a czas od godziny jej śmierci się wydłuża. Nie ma jej już i muszę się z tym pogodzić co łatwe nie jest. Mam tylko jedno szczęście, że zaczął się weekend, więc mam dwa dni na ułożenie tego wszystkiego sobie w głowie i uspokojenie się. Coś obawiam się, że dziś już nie zasnę...
-Brakuje mi cię Lucy... Chce znów zobaczyć twoje niebieskie oczy, jak dawniej dostać przez przypadek z twoich czarnych włosów w twarz i potem usłyszeć twój uroczy śmiech. Tak bardzo tego pragnę...

Tak jak zgadywałem nie usnąłem wcale. Nie potrafiłem, a co gorsza ciągle słyszałem jakieś szmery w pokoju. W sumie przywykłem do tego, bo mieszkam w starej kamienicy ale te dźwięki były inne niż te spotykane codziennie. O 8:00 do mojego pokoju weszła mama, która martwiła się jak sobie radzę ze stratą Lucy. Przyniosła mi śniadanie wraz z ciepłą herbatą.
-Jak się czujesz? -zapytała.
-Słabo... -powiedziałem zgodnie z prawdą.
-Ja wiem, że jest ci ciężko ale musisz się z tym pogodzić... I po jutrze będzie pogrzeb Lucy. Będziesz na niego iść?
-Oczywiście. To była moja przyjaciółka.
-Dobrze... A teraz jedz, smacznego. Jak coś to wołaj. -uśmiechnęła się smutno po czym wyszła. Ja zacząłem jeść i wypiłem herbatę. Siedziałem w tej ciszy długi czas dziękując za bycie teraz samemu. Tak bardzo to ja chciałbym być na miejscu Lucy, aby ona żyła... Ale świata i losu nie obchodzi co chcę.

    Gdy nastał poniedziałek za nic nie chciałem iść do szkoły. Gdy mama przyszła do pokoju by mnie obudzić odrazu miałem do niej pytanie.
-Patric, wstawaj... -wychyliła się za drzwi.
-Mamo, mogę dziś nie iść do szkoły? Nie nadaję się by dziś spędzić ten dzień w szkole...
-Ja nie widzę problemu ale musiałabym porozmawiać z ojcem.
-Błagam nie. Przecież on się nie zgodzi.
-Przepraszam... -po czym wyszła z pokoju. No cóż musiałem wstać. Ubrałem się, umyłem i wziąłem plecak następnie poszedłem do kuchni. Tam zastałem mamę robiącą kanapki i mężczyznę o ciemnych włosach i szarych oczach będącym moim ojcem pijącego kawę przy stole.
-Dzień dobry. -powiedziałem, gdy przestąpiłem próg kuchni. Ojciec uniósł wzrok znad laptopa.
-Dzień dobry... -po czym znów zaczął coś przeglądać na wspomnianym urządzeniu.
-Mam do ciebie pytanie. -patrzyłem na niego.
-Niby jakie? -usiadł prosto co oznaczało iż na tą chwile ważniejsze będą moje słowa niż coś co tam przegląda na laptopie.
-Mogę dziś nie iść do szkoły? -i teraz musze przyznać, ze było to najgorsze o co mogłem zapytać swojego ojca.
-Żartujesz sobie, tak? -zmarszczył brwi.
-Dobrze wiesz, że cieżko mi po stracie Lucy i...
-Nie szukaj wymówek. Idziesz do szkoły i kropka. Jedź szybko śniadanie, bo dziś cię podwiozę do szkoły.
-Oczywiście tato... -po czym usiadłem do stołu i w ciszy zjadłem kanapki. Nie to, że ojciec jest agresywny czy cokolwiek, po prostu dużo wymaga od mnie jeżeli chodzi o naukę.
   Jak ojciec obiecał podwiózł mnie do szkoły. Wszedłem do środka i skierowałem się do szatni. Wszyscy gadali czy śmiali się, a ja jedyny szurając nogami po ziemi doszedłem na miejsce, zdjąłem kurtkę, zmieniłem buty i opuściłem szatnie. Podeszłem do swoje szafki i wziąłem to co mi potrzebne na pierwszą lekcje, którą jest niemiecki. Nie mam pojęcia po co mam go się uczyć ale cóż. Jak trzeba to trzeba. Przed dzwonkiem jeszcze kupiłem w sklepiku coś na drugie śniadanie, bo zapomniałem wziąć z domu. W końcu zadzwonił dzwonek, a ja z klasą wszedłem do sali i rozpocząłem lekcje.
    Lekcja strasznie mnie się dłużyła ale jednak doczekałem się końca. Odrazu skierowałem się do miejsca gdzie przebywam tylko ja czasami z jedną osobą. Było to stare drzewo za szkołą wrośnięte w siatkę. Jest tam zawsze spokojnie, latem chłodno, a zimą nie wieje tam wiatr. Usiadłem pod drzewem i oparłem się o pień. Przez to iż dziś lekcje miałem na godzinę później to teraz mam dziesięciu minutową przerwę. Wyciągnąłem z kieszeni słuchawki i telefon po czym włączyłem piosenkę ,,Numb" w wykonaniu Linkin Park. Zamknąłem oczy i wsłuchałem się w piosenkę na tyle mocno, że nie zauważyłem iż ktoś siada obok mnie puki ta osoba nie krząknęła. Otworzyłem oczy i popatrzyłem na dana osobę. Był to jakiś chłopak ale napewno nie z naszej klasy, zerkał na mnie, a w ręce trzymał kartkę. Nagle rozejrzał się nerwowo i... znikł. Poczułem szturchnięcie w ramie. Okazało się, że dalej miałem zamknięte oczy, więc je otworzyłem. Przed mną stał Tony.
-No halo. Nauczycielki cię szukają, bo już dawno po dzwonku. -kiwnąłem lekko głową ale nie bardzo wiedziałem co mówi z powodu na tamtego chłopaka z kartka w ręku, który nagle zniknął i uważałem, że to sen puki na ziemi nie zobaczyłem tej kartki. Szybko ją zabrałem, wstałem i poszedłem z Tonym do środka szkoły by wytłumaczyć dlaczego nie przyszłem i gdzie tak się zapodziałem. Nie zapowiada się miła rozmowa...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top