Rozdział 29
Ostre światło wpadło w moje oczy, a do uszu dotarł dźwięk pikającej maszyny. Miałem wrażenie że znam skąś ten dźwięk. Chyba to dźwięk mojego pulsu.
Wziąłem głębszy wdech ale poczułem suchość gardła przez co miałem wrażenie jakbym pouknął tysiąc szpilek. Mój wzrok powoli odzyskiwał ostrość ale światło raziło mnie w oczy przez co myślałem że gałki oczne wpadną mi z powodu suchości.
-Obudził się!- usłyszałem czyjś krzyk.
-Boże nie krzycz...-poczułem czyjś dotyk na moim czole- Atsumu...zaraz Suna zawoła lekarza- ta delikatna dłoń gładziła mnie po włosach.
-S...am..u...?- wychrypiałem.
-Jestem tutaj- zobaczyłem jego twarz nad swoją.
-Co się stało?- poczułem ból całego ciała na co się skrzywiłem.
-Miałeś wypadek z Kiyoomim..
Nagle dotarło do mnie co się właśnie odczyniło i to z mojej winy. Złapałem się zdrową ręką za głowę i zagryzłem mocno wargi, które miałem pod maską tlenową.
Zacząłem zrywać z siebie każde kable, rurki i nie wiadomo co.
-Atsumu!- Osamu próbował mnie powstrzymać.
-Zostaw!- wstałem na chwiejne nogi, a do sali wbiegł lekarz.
-Proszę się położyć- powiedział spokojnie mężczyzna.
-Nic mi nie jest!- byłem przerażony, a serce w mojej piersi uderzało w przyśpieszonym rytmie- gdzie on jest!?- przepchnąłem się przez wszysykich.
Musiałem go zobaczyć nawet jeśli miałbym się połamać po drodze.
Lekarze doskoczyli do mnie i próbowali mnie spowrotem położyć ale z marnym skutkiem. W końcu po przepychankach i moich krzykach ustąpili prowadząc mnie do sali w której leży Kiyoomi.
Weszliśmy w jakieś drzwi na koryatrzyk z dużym oknem, a za oknem był pokój w którym leżał mój narzeczony. Złapałem się za głowę widząc w jakim jest stanie. Pociągając się boleśnie za kosmyki moich pozlepianych od krwi kosmyków.
-Nie można do niego wejść...jest wstanie krytycznym...tak naprawdę nie wiadomo czy przeżyje przez kilka następnych godzin- wyznał mi lekarz.
Opadłem na kolana i poczułem jak morze łez spływa mi po twarzy. Z mojego gardła wydobył się cichy krzyk przy dźwięku łkania. Miałem wrażenie jakby ktoś chciał mi wyrwać serce.
-Zostawcie mnie...chce być tutaj sam...
Nie patrzyłem, nie słuchałem co mówią tylko usłyszałem dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi. Zostałem sam.
Na drżących nogach znów wstałem i spojrzałem przez szybę. Oparłem się plecami o ścianę po drugiej stronie.
Walczył o życie z mojej winy i teraz dotarło do mnie że to musiało się stać. Bo przecież ludzie umierają wokół mnie, padają w jednej chwili jeszcze jako młode liście. Jestem chodzącą śmiercią. I do tego doprowadziłem tym razem wszystko sam. Z mojej winy, z mojej i tylko wyłącznie mojej. Jakim prawem stoję tu tylko delikatnie poobijany z zaledwie złamaną ręką. Zjechałem po ścianie patrząc w sufit. Piekł mnie przełyk, piekły mnie usta, piekły mnie oczy od łez wylewanych za niego.
Serce bolało jakby ktoś rwał je po kawałku. Myśląc o jego uśmiechu, myśląc o jego głosie. Przypominając sobie wszystkie chwile z nim związane. Dzielenie smutków i radości. Trwanie przy sobie nawet w najgorszej sytuacji. Jego ciepłe ramiona wokół mojego ciała, które teraz drżało z zimna i poczucia winy.
Nie obchodzi mnie czy umrę, ja tylko chce by on żył. Nawet jeżeli jest cień szansy na to żeby on dalej żył ja zrobię wszystko. Tylko błagam nich ktoś mi powie jak. Chce znów ujrzeć jego...
Uśmiech...
Usłyszeć jego śmiech.
Poczuć jego ramiona.
Dzielić z nim życie.
Oddać za niego życie.
Zdrową ręką przytuliłem swoje kolona, płacząc w spodnie szpitalne. Czułem totalną bezradność w tej sytuacji.
Chciałem stać się najgorszym egoistą, który będzie krzyczał że ktoś ma żyć i przetrwać. Mógłbym stać się nawet potworem. Gdyby to nawet miało pomóc wyrwałbym sobie serce.
Nienawidziłem siebie, życie nienawidzi mnie, los nienawidzi mnie. Nie zasługuje na życie, nie zasługuje na szczęście, on bardziej zasługuje. Ja jestem tylko wrakiem emocjonalnym, który natyka się na śmierć, który sprowadza śmierć. Nie chce żyć w świecie gdzie moi bliscy będą odchodzić wokoło mnie z mojej winy.
Patrzyłem tępo w sufit myśląc o beznadziejności swojego życia, o bezradności jaką byłem objęty o zimnych palcach coraz silniej zaciskających się na mojej szyi w mojej wyobraźni. Lecz miałem wrażenie że powoli zaczynam tracić dech, a żyły na moim ciele boleśnie wystają. Tym razem już nie było mi gorąco, było coraz chłodniej.
Jednak wcale nie obchodziło mnie co się ze mną stanie. Nawet nie wiem ile minut bądź może godzin już tu siedzę. Czas nie miał dla mnie znaczenia, przeszywający ból również nie miał najmniejszego znaczenia. W głębi siebie chciałem czuć ten ból. Zasługiwałem na gorszy ból, to nadal było za mało.
Dla tej chwili życia, dla tych sekund, dla tych minut, dla tych godzin, dni, nocy, lat jesteśmy wstanie pozabijać się nawzajem.
Świat jest pełen sprzeczności.
Ja już komuś ukradłem jego czas nawet jeżeli ta osoba kradła czas innym. Tym razem byłem również odpowiedzialny za czas Kiyoomiego ale dla tych chwil jestem wstanie oddać cały swój czas.
Nikt nie chce umrzeć po kimś, każdy by wolał umrzeć przed kimś. To takie ego. Ciągle myślimy o sobie i teraz nawet teraz wciąż myślę o sobie. Naprawdę jestem egoistą. Nie dostrzegam nic we mnie dobrego.
Przez całe życie jesteśmy egoistami nawet największy altruista świata. Komuś wydaje się że robimy coś dla kogoś, że komuś pomagamy a tak naprawdę robimy to dla siebie, robimy to by pomóc sobie i podbudować nasze ego. Żebyśmy mogli poczuć się lepiej we własnej skórze.
Mogę być egoistą, mogę najgorszym wrakiem człowieka tylko niech on żyje. Tak, tak bardzo nie chce by teraz odchodził nawet jeżeli miałby żyć beze mnie. Moim marzeniem, moim pragnieniem, moim wszystkim stało się jego życie.
Jestem grzesznikiem, jestem egoistą, jestem mordercą, jestem naznaczony przez śmierć.
Znów dźwignąłem się na nogi i delikatnie opuszkami palców dotknąłem zimnej szyby. Oparłem czoło o szkło i przymknąłem oczy.
-Przepraszam, przepraszam, przepraszam...- zacisnąłem mocniej pięści przygryzając wargę z której poleciała stróżka krwi.
Nagle usłyszałem jedno przeciągłe piiiiiiiiiiiiiiiiip.
Natychmiast uniosłem wzrok. Do pomieszczenia wbiegli lekarze i znów zaczęli reanimację. Korzystając z nieuwagi lekarzy wkradłem się do sali i patrzyłem na to wszystko w szoku. Odchodził na moich oczach. W myślach tylko krzyczałem żeby nie on, tylko nie on.
Drżałem, a przez moje ciało przechodziło milion mroźnych sztyletów bólu. Pochyliłem się w przód krzycząc na bezradność moją, lekarzy i życia. Po prostu patrzyłem jak opadają im ze zrezygnowania ręce, a ja szarpałem się w ramionach dwóch lekarzy prosząc, błagając by cokolwiek zrobili.
Potrząsnęła mną wściekłość, nienawidziłem tego życia, tego świata i wszystkiego.
-BŁAGAM! MOGĘ ODDAĆ WSZYSTKO! MOGĘ ROZPAŚĆ SIĘ NA MILION KAWAŁKÓW! JEŻELI TAM JESTEŚ TO BŁAGAM ZABIERZ MI MÓJ CZAS I DAJ GO JEMU! NIC WIĘCEJ! RÓB ZE MNĄ CO CHCESZ!- wrzeszczałem a zszokowani lekarze mnie puścili.
Czułem jakby coś ze mnie odchodziło, jakby w jednej sekundzie została wyrwana mi cała energia. Krew w żyłach zwalniała swój bieg, a ciało słabło z sekundy na sekundę.
Martwym wzrokiem spojrzałem przed siebie i mogłem zobaczyć jak na monitorze który pokazywał puls Kiyoomiego znów się pokazał i miał spokojny rytm. Natomiast ja w sobie nie czułem niczego. Rytm mojego serca stał się jego rytmem, a w moim ciele już żadnego nie było. Byłem gotów. Mogłem umrzeć.
Widziałem i czułem tylko pustkę, która wypełniała mnie całego, a z ust wydobyło się tylko jedno słowo zanim moje martwe ciało spotkało się z zimną podłogą.
-Dziękuje - jakby słowa nabierały jakiegoś sensu tylko w chwili naszej śmierci.
Odsyłam wszystkich zadających milion pytań do prologu.
I pamiętajcie że przed nami jeszcze dziś rozdział 30 i podsumowanie. Tak to się dzieje już dziś zakończenie części pierwszej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top