Rozdział 28
-Atsumu musimy porozmawiał- spojrzał poważnie na mnie.
Wyczułem narastającą atmosferę w pomieszczeniu. Mój narzeczony był niezwykle poważny więc musiało chodzić o coś ważnego. Może coś w pracy i dziś musimy przełożyć nasze wycieczki rodzinne.
-Tak?- usiadłem obok niego.
-Pamiętasz jak kiedyś opowiadałem ci o mojej cioci w Australii?- spojrzał na swoje dłonie.
-Hmm? Tak pamiętam. Coś się stało?- starałem się odnaleźć jego wzrok lecz niestety nie mogłem go wyłapać pod ciemną grzywką.
-Poniekąd tak...znaczy- roześmiał się smętnie i łza spłynęła mu po policzku- nie ma w tym niczego poniekąd...kurwa Atsumu musimy przełożyć nasz ślub...
-Co?!- zerwałem się ma równe nogi stając przed chłopakiem.
-Wiedziałem że będziesz zły...
-No trudno żebym nie był! Ale dlaczego!?- wrzeszczałem na Sakuse- robisz sobie ze mnie żarty prawda?- zapytałem drżącym głosem.
-Słuchaj...-wstał i spojrzał mi w oczy- moja ciocia umiera...nigdy więcej jej nie zobaczę i to ostatni moment...
-Nie no! Nie wierzę! Nigdy nie może być dobrze!- położyłem swoje drżące na moje już mokre policzki.
-Atsu...-chciał położyć swoje dłonie na moje ramiona.
Przygwoździłem chłopaka do ściany i puściłem unosząc gniewnie ręce.
-Jak możesz mi to robić?!- wrzasnąłem, byłem wściekły- dlaczego nam to robisz!? Jakim prawem!? A może się rozmyśliłeś?!
-To nie tak Atsumu...- nie dałem mu dokończyć.
-Czy ty nie rozumiesz jak bardzo cie kocham!?
Nagle za oknem zerwał się wiatr. Drzewa pod naporem silnego wiatru uchylały się, a niektóre liście zostawały zerwane by udać się w ślad za kierunkiem wiatru. Po chwili również zaczął padać mocny deszcz, który złowieszczo uderzał o szyby. Całe niebo zaszło ciemnymi burzowymi chmurami. Ciemność w środku dnia.
Po policzkach spływały mi słone łzy i również targało mną wiele emocji, nie mógłem spokojnie myśleć. Zacząłem przypominać sobie co zaszło w moim życiu przez ostatnie lata. Skrajne zmęczenie psychiczne znów mnie dopadło. Złapałem się tylko za głowę i cicho płakałem. Kiyoomi próbował złapać mnie w ramiona ale ja się wyrywałem.
-Rozumiem, rozumiem...tak jedź sobie do tej ciotki ale najpierw jedziemy do moich rodziców...zbieraj się...
Zarzuciłem na siebie kurtkę dżinsową z ciepłym białym sztucznym futerkiem w środku. Na stopy włożyłem adidasy.
Sakusa bez słowa też ubrał swój płaszcz i buty chwytając dokumenty i kluczyki. Ja tylko zabrałem telefon.
Wyszliśmy z mieszkania z napiętą atmosferą. Szliśmy obok siebie, a dźwięk naszych kroków odbijał się o ściany budynku. Zjechaliśmy windą na parking. Mną potrząsnęło na fatalne wspmienia ale położyłem dłoń na swoje serce i szybkim krokiem ruszyłem za Kiyoomim.
Wsiadłem od strony pasażera, a mój jeszcze narzeczony wsiadł za kierownicę. Wyjechaliśmy z parkingu podziemnego. Na dworze nadal lał okropny deszcz przy którym się ciężko jechało. Strumienie wody spływały obficie po przedniej szybie, a wycieraczki ciągle pracowały na całego. W tej ciszy można było słyszeć tylko tą okropną ulewę.
Obserwowałem to co działo się na zewnątrz. Chmury były wyjątkowo ciemne. Zapowiada się na jeszcze gorszą burzę.
-Atsumu...-wyższy znów chciał zacząć.
-Nawet nie zaczynaj! Co niby mi powiesz!?
-Powinieneś się uspokoić...
-Nie będziesz mnie uspokajał! Zamknij się najlepiej! Rozumiesz!? Zniszczyłeś cały mój świat! Tak bardzo tego chciałem! Byłem taki szczęśliwy! Jak mogłeś!?
Nagle niebo rozdarł ogromny piorun, który aż zaświszczał nam w uszach, nie mówiąc o tym że byłem zmuszony do przymknięcia powiek. Później już tylko pamiętałem światła innego samochodu. Byliśmy za Tokyo na drogach przy polach. Było tu zupełnie pusto.
Nagle poczułem mocny ból głowy, słyszałem krzyk Kiyoomiego, widziałem jak jego ręce ostro zakręcają kierownicę. Słyszałem zgniatanie metalu, tłuczenie szyby i swój własny krzyk. Między tym wszystkim był jeszcze głośny pisk opon i piszczący dźwięk samochodu. Słyszałem również krótki dźwięk łamania kości. Czułem tylko bezwładność ciała. Patrzyłem tępo w dół na moje nogi, nie mogąc nic zrozumieć. Na chwilę przymknąłem oczy czując ciężar powiek, a później była już tylko ciemność.
.
.
.
Obudził mnie pisk samochodu. Uchyliłem lekko powieki i powoli powracała do mnie ostrość. Zamrugałem kilka razy i poczułem okropny ból ręki, jak i lepką maź na swoim policzku. Gardło było suche na pieprz.
Opuszkami palców nie bolącej ręki dotknąłem policzka i przyjżałem jej się. Krew. Wtedy rozjerzałem się po miejscu w którym byłem i wtedy wszystko do mnie wróciło jakby ktoś strzelił mi z procy.
Jakiś samochód w nas wjechał, daleko od miasta. Ja i Kiyoomi kłóciliśmy się. Czując wielki stres uniosłem szybko głowę i spojrzałem w stronę Sakusy. Chłopakowi głowa zwisała w dół przed siebie, a z głowy, nosa i ust leciała mu krew. Zobaczyłem że Kiyoomi miał zmiażdżoną klatkę piersiową. Zacząłem wrzeszczeć i płakać. Wydostałem się z pasów. Nie czułem bym miał połamane żebra czy nogi. Spojrzałem raz jeszcze. Całe uderzenie poszło w stronę Kiyoomiego i on oberwał najmocniej.
Zacząłem szukać telefonu, który jak się okazało był cały poyluczony ale działał więc szybko zadzwoniłem na numer pogotowie.
-Ja...proszę przyjechać szybko! Wypadek na drodze! Znaczy...ja! Ja...mój narzeczony umiera! Błagam!- ciężko było mi skleić zadania i jedyne co udało mi się zrobić to udostępnić moją lokalizację.
Rzuciłem telefon. Drżałem czując ból całego ciała. Łzy spływały mi nawet do ust i dlawiłem się przez nie. Drżącymi dłońmi dotknąłem jego twarzy i położyłem dłoń delikatnie w miejscu jego serca. Czułem słaby puls. Krew w moich żyłach boleśnie pulsowała, jak każdy mój mięsień, nie mówiąc o ręce. Mimo złamania ta ręka dalej była mi potrzebna. Mimo tępego i promiejącego bólu wzdłuż ręki do tego zawrotów głowy postanowiłem wykopać drzwi od mojej strony, bo nie chciały się otworzyć. Jak tylko wyszedłem od razu poczułem jak deszcz zmoczył mnie w jedną sekundkę, a mroźny dreszcz przechodzi mi po długości całego kręgosłupa. Wzrok znów powoli mi się rozmywał ale poszedłem do okoła i dwoma rękoma zacząłem szarpać za drzwiczki mojego ukochanego. Nie mogłem go tutaj stracić. Zacząłem mocniej ciągnąć nawet wrzeszcząc. Czułem okropny ciągnący ból złamanej kości i nagle całe ciało zaczęło mnie kłuć. Opadłem na kolana, drżałem. Kaszlałem i krew z mojej twarzy spływała mi po całej długości policzka aż do brody by krople mogły opadać na betonową drogę.
Wstałem na chwiejne nogi i znów zacząłem ciągnąć tym razem zdzierając sobie gardło ale się udało chociaż miałem wrażenie że naciągnąłem sobie mięśnie ale już przy takim bólu nawet tego nie odczuwałem. Głowę ciemnookiego położyłem sobie na ramieniu, ręce wsadziłem pod jego pachy i zacząłem go powoli wyciągać. Ucieszyłem się kiedy spostrzegłem że nie miał złamanych nóg ale klatka i żebra młodszego były w okropnym stanie.
Przyłożyłem sobie ucho do klatki piersiowej młodszego i słuchałem. Jego praca serca była coraz słabiej słyszalna i już po chwili jej nie słyszałem. Natychmiast się zlękłem i położyłem dłonie na jego sercu. Zacząłem robić reanimację ale teraz miałem wrażenie że sam tu umrę i potrafiłem tylko łkać. Wyższy miał połamane wszystkie żebra i czułem je pod swoimi dłońmi. Jakby ich kawałki drażniły moją skórę na dłoniach. Bałem się że zrobię mu większą krzywdę ale nie chciałem się poddać. Uciski i wdechy.
Deszcz nie ustępywał i mój wzrok był już mocno nie wyraźny, mój oddech był krótki. Przez odczuwany okropny ból w kończenie byłem na pograniczu świadomości. Krwawiłem sam ale nawet nie zwracałem na to uwagi. Wbiłem sobie jedno zadanie do głowy. Czułem jak mój wzrok jest totalnie zamazany, mimo zimna i tego że nie potrafiłem już na nic spojrzeć racjonalnie tylko mogłem reanimować Kiyoomiego wykończając siebie powoli. Miałem wrażenie jakbym zemdlał i widział wszystko przez mgłę ale nie wiem jakim cudem byłem przytomny. Nie czułem już nawet bólu, a to zastępywał brak czucia. Ciężki, urwany oddech wydobywał się z moich płuc. Już nic nie widziałem, ani słyszałem i także przestałem cokolwiek odczuwać. Czułem tylko strach, niepokój i rozpacz.
.
.
.
Otworzyłem ciężkie powieki...
Została nam już tylko końcówka więc do jutra!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top