Rozdział 21

Tydzień po tym zdarzeniu wszyscy obchodzili się ze mną jak z jajkiem i dostałem zakaz wychodzenia z domu na razie. Jestem akurat po drugiej sesji z psychologiem. Nie powiem, nieźle mną wstrząsnęło. Jestem zwykłym chłopakiem, nie jestem kimś wyjątkowym, widok takich rzeczy nie jest dla mnie codziennieny. Niech podniesie rękę pierwsza osoba z szarego tłumu która by chciała przeżyć te bliskie spotkania ze śmiercią. Niech podniesie rękę ta osoba dla której byłoby wszystko jedno. Każdy może mówić dużo ale jak dochodzi co do czego to każdy podkula ogon i nagle nie jest już taki pewny jaki był na początku. Żeby wiedzieć że coś jest dla nas bądź nie, trzeba absolutnie tego doświadczyć. Dla mnie zwykłej osoby z szarego tłumu absolutnie jest to nie do przyjęcia. Miałem mnóstwo czasu by dojść do pewnych konkluzji, a mianowicie nie istnieje coś takiego jak dobro i zło to rodzi się w nas. Po prostu my jako ludzie z góry potrafi osadzać i nazywać coś dobrym i złym. Ktoś mógłby mnie zapytać czy bicie kogoś jest dobre. Oczywiście że nie jest, jest niezgodne z naszym postrzeganiem świata, a dobre i złe to tylko puste słowa. Jak każde jedno słowo. Nie myślimy nad tym co mówimy i piszemy...po prostu jest to środek naszej komunikacji. Więc czy istnieje sposób na to by nasze słowa nie były puste? Prawdopodobnie jest coś takiego. Czy zatem może istnieć lek na tą chorą agresję? Czy zatem jeżeli słowa dobra i zła nabrałyby odpowiedniego znaczenia to ludzie staliby się lepsi? Wątpię. Dla kogoś dobro to altruistyczne poświęcenia względem innych, a jeszcze dla niektórych istnieje "dobro względem większości" bądź "dobro względem odpowiednich jednostek". W różnych kulturach i obyczajach dobro i zło jest postrzegane inaczej. Więc czy to nie znaczyłoby że każdy z nas ma inne postrzeganie dobra i zła, nawet będąc w grupie o tych samych poglądach nie możemy odwzorować i być takim samym jak ktoś. Zachowania zwierzęce, instynkt przetrwania. Jest tak wiele do wyjaśnienia, a jest tak mało odpowiedzi.
Potargałem włosy i wyrzuciłem ręce do góry. Moje myśli były skierowane ku znaczeniu słowa śmierci ale brnąc dalej w to wszystko niestety nie dochodzę nigdzie, a po drodze zadaje sobie tysiąc dodatkowych pytań. Moim pytaniem stało się właśnie to czy śmierć jest dobra bądź zła. Ktoś mógłby od razu powiedzieć ale jak się tak głębiej zastanowić nie możemy znaleźć odpowiedzi.
Dochodziło już południe, a ja marnowałem swoje życie na kanapie z każdą sekundą zbliżając się do śmierci. Od czasu naszych narodzin, każdy z nas podąża ku śmierci, nie ma dla nas ucieczki, leku na wieczną młodność, na istnienie nieśmiertelne. To jedyna cecha która scala wszystkich ludzi. Podążanie swoją własną ścieżką ku śmierci, a jednak łapiemy się tego życia kurczowo i nie chcemy puszczać. Ale prawdą jest to że nikt nie powinien za nas decydować kiedy ma wybić ostatnia godzina, minuta i sekunda. Więc założenie tego że rodzimy się by umierać jest trafne. Ja, ty...umrzemy ale nikt niech nie decyduje za nas. Nie mi też oceniać czy samobójstwo jest dobre ale jeżeli mam żyć z własnym przekonaniem jest to wbrew mojej akceptacji. Samobójstwo to tylko ucieczka od problemów, które nas przytłaczają, bo ludzie są słabi, a więc powinniśmy starać się umocnić.
Ja teraz staram się umocnić ale ręce mi drżą, a ciało nie chce słuchać. Ja staram się żyć ale los mnie nienawidzi, ja czegoś pragnę to muszę to zdobyć.
Spojrzałem na zegarek. Kiyoomiego raczej nie będzie na noc, mówił że ma ciężkie spotkanie i mnóstwo pracy. Włączyłem telewizor od razu trafiając na kanał informacyjny.

-"Dzisiejszej nocy również miało miejsce niepokojące zdarzenie, kolejna ofiara śmiertelna masowego mordercy, który przebywa na wolności. Policja stara się znaleźć sprawcę wszystkich morderstw. Osoba ta jest niebezpieczna, prawdopodobnie jest w posiadaniu broni ostrej. Wszystkie ofiary łączy to że mają rany cięte. Porosimy o zachowanie ostrożności i jeżeli państwo zauważą coś niepokojącego to proszę o natychmiastowy kontakt z policją..."

Wyłączyłem telewizor od razu po odsłuchaniu. Ten morderca już pewnie mnie nie pamięta, a nawet jeśli to nie mam żadnych o nim informacji ani nic czym mógłbym mu zagrozić. Bynajmniej tak sobie wmawiam.
Podszedłem do lodówki i od razu po tym zerknąłem na blat kuchenny. Nie mam żadnego napoju. A sklep jest zaraz obok. Raczej nie powinno stać się nic złego jeśli stąd wyjdę tylko po drobne zakupy. Wpadam do sklepu i zaraz wypadam.
Ubrałem na siebie kutkę i buty. Chwyciłem portfel z komody razem z kluczami. Wychodząc zamknąłem drzwi i poszdłem w stronę windy. Nacisnąłem odpowiedni guzik. Zacząłem zjeżdżać w dół ale nagle cała winda stanęła. Światła zaczęły mrygać aż w końcu zgasły. Cholera jasna! Żeby tak utknąć wychodząc tylko z domu!
Mimo wszystko poczułem w gardle uciskającą gulę i ucisk w klatce piersiowej. Zestresowałem się i byłem nieco przerażony. Poczułem się trochę jak w tandetnim horrorze w którym główną rolę odgrywa winda.
Usłyszałem skrzypnięcie. Stałem jak wmurowany, jeden zły ruch i wszystko może skończyć się źle. Na domiar złego jestem tu sam, uwięziony gdzieś pomiędzy piętrami budynku. Światła znów zaczęły mrygać, a winda zaczęła zjeżdżać w dół. Wysiadłem w miejscu gdzie tylko się zatrzymała by nie zostawać w niej dłużej.
Przywitało mnie skrzypnięcie otwieranych drzwi i chłodne powietrze. Byłem na parkingu, tu też światła nie chciały współgrać. Czyżby zerwała się burza?
Zaniepokojony wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Kiyoomiego. Pierwszy sygnał, drugi i nagle przerwany dźwięk. Brak sygnału.
Nie podobało mi się to miejsce. Spojrzałem na wyświetlacz w telefonie. Zauważyłem że znów pojawił się sygnał. Zadzwoniłem jeszcze raz. Po drugim sygnale usłyszałem przerywany głos Kiyoomiego.

-Atsu...mu..ha...s..sz...halo...

-Kiyoomi...czy ty mnie słyszysz?

-H...halo...-usłyszałem dźwięk oznaczający brak sygnału.

Zrezygnowałem z próby połączenia. Muszę stąd wyjść. Pójdę schodami. Będąc przy wejściu klatki schodowej usłyszałem za plecami dźwięk przejeżdżanego metalu po ścianach. Nawet nie zarkałem za siebie, wiedziałem że muszę uciekać. Zacząłem wbiegać po schodach czując narastającą andrenalinę. Usłyszałem dźwięk wystrzału i kula otarała się o moje ucho. To wystarczyło by krew odpłynęła mi z twarzy. Mimo wszystko nie zatrzymywałem się, a dodatkowo przyśpieszyłem. Ten typ miał przy sobie broń palną co nie wyróżyło dla mnie nic dobrze.
Przeklinałem architektów którzy postanowili wybudować tu dwa podziemne piętra parkingowe.
Biegłem ile miałem sił w nogach ale czułem że oddech już mam utrudniony, a dreszcz przerażenia wbiega na mnie ciało coraz mocniej. Złapałem drzwi prowadzących na parter, ciągnąłem i szarpałem klamkę. Drzwi nie chciały ustąpić były zamknięte. Znów usłyszałem dźwięk metalu ocieranego o ścianę. Wbiegłem wyżej ale podobnie jak chwilę temu drzwi były zamknięte i wtedy zrozumiałem że tamten gość idzie spokojnie po schodach, bo wie że każde drzwi są zamknięte. Jedyne co mi zostało to wbiec na samą górę. I nagle to usłyszałem- dźwięk kroków typa stały się szybsze. On zaczął biec w moją stronę. Sam nie byłem mu dłużny i zacząłem wbiegać po schodach. Będąc tylko wyżej czułem jak moje ciało zwalnia szaleńczy bieg. Ledwo łapałem powietrze w płuca, a moja cała twarz jak i ciało było zlane w pocie. Policzki były czerwone, a żyły na szyi stały się bardziej widoczne.
Wdychane powietrze było dla mnie tak suche, że drażniło moje zmęczone gardło. Dłońmi łapałem się poręczy i z każdym krokiem odpychałem. Całe nogi i ręce drżały ze strachu i zmęczenia. Krew pulsowała mi w żyłach na tyle bym mógł to czuć i stwierdzić że to jedne z gorszych uczuć. Krew pulsowała mi nawet w głowie i kręciło mi się niemiłosiernie. Dotknąłem delikatnie dłonią prawej strony mojej głowy. Poczulem lipką maź i zorientowałem się że miałem krew nawet na ramieniu. Dotknąłem ucha, które spotkało się z kulą. Wtedy też zorientowałem się gdzieniegdzie na schodach znajdują się krople mojej krwi. Mimo wszystko, mimo zmęczenia i wycieńczenia wbiegłem na samą górę i dorwałem się do drzwi prowadzonych na dach. Były otwarte. Pociągnałem mocno klamkę i nagle deszcz i silny wiatr uderzyły w moje zmęczone ciało. Burza trwała w najlepsze. Nie czekałem dłużej by wyjść na przywitanie z kapryśną pogodą bo słyszałem jego kroki - był coraz bliżej.
Wiatr targał moje ciało. W jednej sekundzie byłem już cały mokry. Nie miałem gdzie się schować, nie miałem broni. A mój napastnik miał i broń białą i broń palną.
Odwróciłem się przodem, światło wychodzące z kawałka korytarza wciąż mrygało powodując, że atmosfera była bardziej napięta. Nade mną natomiast zbierały się chmury nie sprzyjające mi dzisiaj i gdzieś w oddali pioruny wydawały z siebie ogłuszający skowyt i oślepiający błysk. Całe moje ciało bolało, a serce było ściśnięte z napięcia.
Nie było mowy o pomyłce. Przyszedł mnie zabić. Dzisiaj miałem może wziąć ostatni oddech na tym pieprzonym świecie. Mimo wszystko nie chciałem jeszcze umierać.
W momencie gdy piorun uderzył z klatki wybiegł mężczyzna, który od razu rzucił się na mnie z nożem w ręku. Zrobiłem szybki unik w bok i upadłem na zadek. Mężczyzna zamachnął się by wbić mi nóż prosto w klatkę piersiową. Poturlałem się, a nóż zatrzymał się na wysokości z moją głową.
Szybko uniosłem się na rękach ale miałem problem ze wstaniem bo całe podeszwy butów ślizgały się na mokrej nawierzchni. Tym samym morderca zdołał do mnie doskoczyć ale walnąłem go nogą w brzuch, a sam upadłem na plecy z powodu zbyt szybkiego ruchu.
Uderzyłem głową o twardą nawierzchnię. Zapiszczało mi w uszach i zakręciło przed oczami. Niewyraźna sylwetka faceta znów rzuciła się w moją stronę. W kieszeni spodni poczułem telefon. W ostatnich sekundach chwyciłem po niego ręką i złapałem wyjmując. Zanim szaleniec zdołał mnie ugodzić nożem ja twardym kątem telefonu walnałęm go w głowę na tyle mocno, że ten całym ciężarem swojego ciała opadł obok mnie. Szybko skoczyłem na różne nogi ale poczułem zimne ostrze przesuwające się po mojej łydce i rozdzierające materiał moich spodni. Krzyknąłem zaskoczony, czując ból rozdzierający mi nogę. Nie czekałem zbyt długo i jak tylko to poczułem to postąpiłem kilka kroków do przodu. Ciężko dyszałem. Oddech miałem urwany. Można powiedzieć, że tylko adrenalina trzymała mnie na nogach. Zacisnąłem dłoń mocniej na telefonie i z pełną złością rzuciłem się na faceta okładając go urządzeniem po głowie ale ten zepchnął mnie z siebie ale tym samym z jego dłoni wyleciał nóż. Leżąc szybko przeciągnąłem ciało po nóż i chwyciłem go w dłoń. Zacisnąłem na nim palce aż knikcie mi pobladły. Widziałem że już długo nie pociągne. Wycieńczenie organizmu było zbyt wielkie. Nie mogłem nawet jasno myśleć, była we mnie tylko instynktowna chęć przetrwania. Widziałem jego stojącą sylwetkę trzymającą pistolet. Strzelił. Nie myślałem, pozwoliłem by ciało instynktownie reagowało, czułem jak w tej chwili wyłączam wszystkie ludzie myśli. Nie wiem jak to się stało, ani jak bardzo było to możliwe. Poruszyłem ręką, a kula odbiła od ostrza noża obierając przeciwny kierunek uderzenia. Spojrzałem w górę w obrzydliwe oczy mężczyzny w których widziałem tylko chęć mordu. Miałem wrażenie że moje oczy zalśniły szaleńczym błyskiem.
Moje ciało ruszyło naprzód na niego, w tej chwili nie czułem bólu. Obracałem nożem w dłoni i ciąłem powietrze aż w końcu czubek lodowatego ostrza znalazł się na płaszczu mordercy. Spiąłem wszystkie mięśnie w mojej nodze i odepchnąłem się z całej siły. Moje ciało runęło na mokrą posadzkę razem z jego. Jedną nogą przygwoździłem mu rękę do betonu gdzie trzymał pistolet sprawiając że ten go wypuścił z dłoni. Dwoma dłońmi złapałem za trzon noża i zacząłem ostre ostrze wbijać w klatkę piersiową mężczyzny szaleńczo się przy tym śmiejąc.

-A masz, masz!- krzyczałem- żebyś jeszcze nie ożył!

Jedno wbicie, trzecie, siódme i wreszcie czternaste. Krew mężczyzny chlapała na wszystkie strony. Miałem ją na twarzy, ubraniach i całe dłonie do łokci ociekały w jego krwi. Spojrzałem się za niego z góry. Zmasakrowałem całą jego klatkę piersiową. Plama krwi na betonie mieszała się z mroźnym deszczem. Powoli odzyskiwałem świadomość swoich działań. Przerażony moim dziełem odrzuciłem nóż od siebie i wrzasnąłem. Upadłem tyłkiem na mokry beton. Spojrzałem na swoje ręce które były mocne zbrudzone krwią na tyle że nawet deszcz nie mógł tego zmyć. Albo to mnie wyobraźnia płata figle. Rozbieganym wzrokiem przeczesywałem całe miejsce, a szum deszczu wydawał się tworzyć złowieszcze dźwięki przy akompaniamencie skowytu piorunów. Zdałem sobie sprawę że właśnie zabiłem człowieka. Resztkami sił doczołgałem się na klatkę schodową ale przerażający piorun przeszły niebo oślepiając mnie na chwilę. Właśnie zabiłem człowieka. I po tym widziałem już tylko ciemność.

Jakieś przypuszczenia na kolejny rozdział? Podobało wam się?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top