VIII: Czyżby wyrzuty sumienia?
Jak strzała wypadł z auta i biegł co sił w nogach oraz płucach. Nawet nie przejął się tym, że stanął na zakazie i prawdopodobnie jego ukochany samochodzik zostanie wkrótce odholowany. W tym momencie liczyło się dla niego tylko jedno - zdążyć na czas. A ten uciekał, nieubłaganie przemykając między palcami, jak ziarenka piasku w klepsydrze. Brakowało mu już tchu od szaleńczego biegu i w tej chwili żałował, że tak często opuszczał zajęcia z wychowania fizycznego w szkole, a robił to tylko z czystego lenistwa.
Znalazł się pośrodku tłumu ludzi, próbując dostrzec w tym morzu tę konkretną osobę. Niestety na próżno się rozglądał, biegając jak szalony we wszystkich możliwych kierunkach. W końcu jego wzrok padł na połączone ze sobą krzesełka i postanowił zrobić z nich użytek. Wskoczył na jedno z nich, czym wywołał przerażony okrzyk u starszej kobiety, siedzącej dwa miejsca dalej. Niestety niewiele mu to pomogło.
Toalety już sprawdził, sklepik także, mini bar i nic. Zhuocheng nie miał pojęcia, gdzie jeszcze mógłby szukać Yibo. Brakowało mu już pomysłów. Ostatnim co przyszło mu do głowy to przyłożenie dłoni do ust i nawoływanie go po imieniu. Przez chwilę się zastanawiał czy to na pewno dobry pomysł. Pewnie będzie wyglądał idiotycznie, a w dodatku będzie wołał mężczyznę, więc nawet nie chciał wiedzieć co pomyślą sobie o nim zebrani tutaj ludzie.
Raz się żyje — pomyślał Zhuo, po czym przyłożył dłonie do ust i otworzył usta, by zacząć się drzeć, kiedy usłyszał za sobą bardzo znajomy głos.
— Zhuocheng? Co ty tutaj robisz?
— Yibo? — Cheng chciał się odwrócić w stronę głosu, niestety stracił równowagę i wylądował na twardej podłodze, boleśnie obijając sobie kość ogonową i nie tylko. — Kurwa! — krzyknął, a w oczach stanęły mu łzy, kiedy próbował się podnieść z pomocą starszego Chińczyka.
— Co jest? — zapytał zmartwiony Yibo, patrząc na cierpienie młodszego, które było wymalowane na jego twarzy.
— Moja noga... — odparł Zhu, krzywiąc się gdy Wang zaczął ostrożnie badać, wskazaną przez niego, kończynę.
— I co ja mam teraz z tobą zrobić? Za dziesięć minut mam samolot — mruknął niezadowolony z zaistniałej sytuacji.
— Ale ja właśnie jestem tutaj po to, żeby cię zatrzymać — wyjaśnił Zhuo, opierając się o ramię mężczyzny i siadając na krześle.
— Słucham?
— Jeśli pójdziesz ze mną to wszystko ci wyjaśnię po drodze.
— Chciałbym zobaczyć jak w tym stanie idziesz — rzucił złośliwie Yibo. — Poza tym nie mam czasu na jakieś wasze zabawy w kotka i myszkę. A teraz wskakuj — dodał kucacając przed Chengiem i wskazując na swoje plecy.
— Jesteś pewny? — młodszy Wang nie był zbyt optymistycznie nastawiony do propozycji starszego Chińczyka. Owszem był szczupły, lecz mimo to obawiał się, że może zrobić mu krzywdę w ten sposób.
— Nie denerwuj mnie, bo jeszcze chwila i cię tu zostawię.
— Mam tu auto jeśli cię to interesuje, więc może najpierw zanieś swój bagaż, a na końcu weźmiesz mnie, hm?
— A kto powiedział, że mam zamiar z tobą wrócić?
— A ja myślałem...
— To źle myślałeś, a teraz albo wskakujesz albo...
— Xiao cię okłamał — wypalił Zhuocheng przerywając mu i jednocześnie wspiął się na plecy Yibo.
Zaskoczony Yibo aż się zatoczył, omal nie przewracając się razem z Chengiem.
Natomiast zadowolony z tego faktu Zhuo dodał:
— To ja wezmę twój bagaż i możemy iść.
Całe szczęście, że to tylko jedna walizka — pomyślał Zhuocheng.
Z tego co wspominał mu Zhan podróż miała trwać dwa, góra trzy dni, więc bagaż nie był aż taki ciężki.
— Jak to okłamał? — byli już w połowie drogi do auta, kiedy Bo zadał to pytanie. Zhuo omal nie parsknął śmiechem, bo w tym momencie starszy przypominał mu pewną przeglądarkę internetową, która działa w ślimaczym tempie i wszystko dociera do niej zbyt wolno.
— Normalnie. No wiesz... Ludzie czasami zatajają prawdę, kiedy na przykład kogoś BARDZO KOCHAJĄ — wyjaśnił Cheng, kładąc nacisk na ostatnie dwa słowa.
Yibo nic więcej się nie odezwał, w milczeniu szli do samochodu, który dziwnym trafem nadal stał tam, gdzie Zhuo go zaparkował. Chłopak odetchnął z ulgą, że jego skarb nie został odholowany.
— Klucze — mruknął Bo.
— W prawej, tylnej kieszeni. A i moja noga może poczekać.
Po znalezieniu kluczy w kieszeni, mężczyzna otworzył drzwi, a następnie wrzucił na tylne siedzenie swój bagaż, kiedy okazało się, że nie może bagażnika otworzyć, ponieważ coś się zepsuło.
Gdy wsiedli do samochodu, oczywiście Zhuo uczynił to z dużą pomocą dwudziestoośmiolatka, Yibo bardzo wymownie spojrzał na niego. Zapewne w oczekiwaniu na dalsze instrukcje odnośnie celu ich podróży. Widać było, że jest niezadowolony, że młodszy mówi mu co ma robić.
— Jedź na razie prosto. Przez jakieś osiemset metrów — powiedział Zhuocheng jęcząc z powodu nieprzyjemnego bólu, który odczuwał w lewej nodze. — Będę twoją nawigacją.
— To teraz mów — nakazał Bo, uruchamiając silnik.
— Ale o czym?
— Dlaczego Xiao mnie okłamał?
— Może zanim powiem ci dlaczego to zrobił, najpierw pragnę wyjaśnić pewną sprawę — zaczął Zhuocheng unosząc palec wskazujący. — Mnie i Zhan'a łączy tylko i wyłącznie przyjaźń. Teraz skręć w prawo, a na rondzie drugi zjazd.
— Nie obchodzi mnie co was łączy.
— Acha i to dlatego od czasu do czasu patrzysz na mnie tak, jakbyś chciał zrobić mi bardzo złe rzeczy?
— Niby kiedy to robiłem? — odparł Yibo, lekko zawstydzony tym, że to aż tak widać. — A jeśli nawet, to co z tego? — dodał widząc spojrzenie młodszego.
— Nieważne, po prostu chciałem żebyś znał prawdę jeśli chodzi o mnie i Xiao. Jeżeli chcesz wiedzieć to nigdy nie spaliśmy też ze sobą. Wiesz... Nieważne ile razy wysyłałem mu sygnały i dawałem mu do zrozumienia, że chciałbym czegoś więcej... on i tak nie zwracał na to uwagi. Nie wiem czy naprawdę nie widział tego, co do niego czuję czy może udawał, że nie widzi, w obawie, że może to zniszczyć naszą przyjaźń. Ale wiem za to, że jedyną osobą, którą miał i wciąż nosi w swym sercu jesteś ty.
Zhuocheng nie wiedział co mu się stało, żeby zwierzać się akurat Yibo. Otarł łzy, które zebrały się w kącikach oczu po części z bólu nogi, a po części z bólu serca i skupił się na drodze, by dobrze nawigować Yibo. Postanowił jak najszybciej zapomnieć o tej chwili słabości w towarzystwie Bo. Teraz miał inne zmartwienie, a mianowicie bał się reakcji Xiao, kiedy ten zobaczy Yibo. No i zastanawiał się czy bardzo mu się oberwie za to, że złamał obietnicę daną Zhan'owi, że nie powie prawdy Yibo. W dodatku, jakby było tego mało, okłamał przyjaciela wysyłając mu wiadomość, że wraca do domu, ale później jeszcze wpadnie.
Jak nic, będę smażyć się w piekle za te wszystkie kłamstwa, które ostatnio opuściły moje usta - rozmyślał nad tym dopóki nie przypomniał sobie, że miał nawigować Yibo.
— Zatrzymaj się na szpitalnym parkingu — odezwał się Zhuo, ciężko wzdychając, bowiem chwila w której miał dostać porządny opieprz od Xiao zbliżała się wielkimi krokami.
Wang Zhuocheng nie wiedział do końca dlaczego postanowił zatrzymać Yibo. Sam nie pojmował swojego dziwnego zachowania. Jednak gdyby miał udzielić odpowiedzi na to pytanie, to powiedziałby, że to przez wyrzuty sumienia. Nie chciał ich później mieć. A zdawał sobie sprawę z tego, że prędzej czy później żałowałby tego, że mając możliwość zrobienia czegoś w sprawie Yibo i Zhan'a, nie zrobił tego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top