VII. Prawdziwy przyjaciel nie niszczy cudzego szczęścia, lecz pomaga je budować

"Nie ma dobrych, ani złych decyzji. Są tylko wybory podyktowane przez serce."

Słowa Xiao wciąż mu dźwięczały w uszach odkąd starszy je wypowiedział. Wierciły mu wręcz dziurę. Nawet teraz kilka dni później, siedząc w pracy za kasą biletową i obsługując kolejnych klientów myślał o tym dopóki nie dostał smsa od Xiao, który pytał o której ma przerwę. Tak się składało, że zostało mu do niej jeszcze jakieś dziesięć minut. I całe szczęście, bo był już zmęczony, a dodatkowo przyplątał się do niego ból głowy. Był ciekawy dlaczego przyjaciel pyta go o przerwę i chwilę później dostał odpowiedź:

Wyjdź przed kino, musimy porozmawiać.

Wiadomość jaką dostał odrobinę go zaniepokoiła, nie wiedział co ma o tym myśleć. Jedyne co mu przychodziło do głowy to to, że musiało stać się coś poważnego skoro Zhan przyszedł do niego do pracy. Przez to wszystko pozostałe minuty do przerwy niemiłosiernie mu się dłużyły, a kiedy wreszcie wskazówki zegara przesunęły się na odpowiednie cyfry natychmiast się zerwał i wybiegł przed budynek.

Xiao Zhan chodził tam i z powrotem widocznie czymś zdenerwowany. Gdy Cheng zbliżył się do niego mężczyzna lekko drgnął odrobinę przestraszony nagłym pojawieniem się drugiego Chińczyka.

— Co się stało? — zapytał przejęty Zhuocheng.

— Mamy problem i to poważny.

— Jaki?

— Są jakieś problemy z naszymi papierami. Jakiś błąd czy coś takiego, nie znam szczegółów. Ale Yibo poinformował mnie, że musimy polecieć tam i osobiście się wstawić w celu wyprostowania sprawy i dopełnienia formalności.

— I to jest ten problem? — Zhuo nie rozumiał Xiao. Przecież polecieć do Francji, załatwić co trzeba i wrócić nie wydawało mu się być problemem.

No chyba, że chodzi o pieniądze na bilet — pomyślał Zhuocheng.

— Ty nie rozumiesz. Termin wstawienia się w urzędzie pokrywa się z moją wizytą, a tego przełożyć nie mogę, ponieważ nie wiem ile będę musiał później czekać.

— Cholera! — krzyknął Wang. — I co teraz?

— Gdybym wiedział, to raczej nie nachodziłbym cię w pracy.

— Też prawda... — dwudziestopięciolatek zamyślił się na chwilę, po czym podsunął przyjacielowi najlepsze rozwiązanie, jakie mu przyszło w tym momencie do głowy. — A może powiesz mu w końcu? Wtedy byłoby po problemie i...

— Nie.

— No to nie wiem... Nie możesz mu jakiegoś upoważnienia napisać żeby on to wszystko załatwił? Albo powiedz mu, że najzwyczajniej w świecie nie możesz, bo jesteś zajęty... — lekko podminowany Cheng szukał jakiejś odpowiedniej wymówki, aż w końcu powiedział coś, czego nie powinien mówić. — Na pewno coś wymyślisz, w końcu ostatnio jesteś całkiem dobry w okłamywaniu bliskich.

— ... — Xiao stał zaskoczony, był zraniony słowami kumpla, które odebrał jako cios. Bowiem nie sądził, że kiedykolwiek je usłyszy, zwłaszcza od Zhuocheng'a. Milczał, nie potrafiąc wydusić z siebie ani słowa, bo czy młodszy nie miał racji? W końcu była to prawda, która niezbyt mu się podobała.

— Xiao ja... Nie chciałem tego powiedzieć. Przepraszam.

— Nie. W porządku, po prostu byłeś szczery.

Cholera, to nie tak miało wyglądać — pomyślał Zhuocheng obserwując jak przyjaciel się oddala.

On wcale nie chciał powiedzieć tych słów, ani zranić tak bardzo Xiao. Nie miał żadnego usprawiedliwienia dla siebie, zrobiło mu się głupio i wstyd za swoje zachowanie. Wiedział, że musi to w jakiś sposób wynagrodzić mężczyźnie, lecz jeszcze nie miał pomysłu...

— Co?! Powiedz, że żartujesz. Xiao to nie jest ani trochę śmieszne! — mówił podniesionym głosem do słuchawki Yibo. — Posłuchaj. Chcesz się rozstać w porządku, postanowiłem ci nie utrudniać, a teraz mówisz mi na kilka godzin przed odlotem, że jednak nie możesz ze mną lecieć. No naprawdę, twoje zachowanie to jest szczyt dojrzałości!

Rozłączając się bez słowa pożegnania rzucił telefon na sofę i potarł swoją twarz. Był wściekły, zmęczony i niewyspany. Wściekły na zachowanie Xiao, który tak nalegał na rozwód, a teraz wyskakiwał z jakimiś absurdalnymi wymówkami. Zmęczony pracą oraz spotkaniami z fanami, którzy ciągle czegoś od niego chcieli, a to zdjęcie, autograf lub po prostu oczekiwali kilku minut rozmowy. Niewyspany, bo odkąd Xiao się wyprowadził sypiał sam, co mu nie służyło. Łóżko było zdecydowanie za duże dla jednej osoby i zbyt puste, by mógł zmrużyć oko. A gdy już mu się to udawało, po wielogodzinnej walce, to wtedy nieoczekiwanie dzwonił budzik.

Zastanawiał się co powinien zrobić w obecnej sytuacji. Z jednej strony nie chciał tak nakrzyczeć na Zhan'a, lecz z drugiej był zły na mężczyznę, że ten dokłada mu zmartwień. Chciał załatwić wszystko po dobroci, ale uznał, że skoro Zhan może mieć swoje humorki to i on również. Dlatego wysłał mu wiadomość, która miała zadecydować o tym co się wydarzy za kilka godzin.

Rób co chcesz. Ja będę czekał na lotnisku razem z twoim biletem. Jeśli się nie zjawisz to trudno. Twój wybór = twój problem.

— Widzę, że tym razem Yibo postanowił być twardy i nie iść ci na rękę — skomentował Zhuo smsa, jakiego Xiao dostał od Yibo.

— Na to wygląda — mruknął niezadowolony Zhan. — Mój wybór to mój problem.

— Nasz problem. Zapomniałeś, że masz mnie?

Godzinę później spakowany Xiao czekał na Zhuocheng'a, by ten się przebrał i zawiózł go do szpitala. Zhan miał zamiar skorzystać z taksówki, lecz młodszy uparł się, że go zawiezie i zostanie z nim tak długo jak będzie trzeba.

Trzydziestolatek był mu niezmiernie wdzięczny za to wszystko, co robił dla niego, za tę troskę oraz to, że tak się martwił. To było wzruszające. Ich relacji nic nie zmieniło, nawet tamten dzień, kiedy Zhuo powiedział kilka słów za dużo. Jednak Zhan wcale nie był o to zły, bo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Wang był tylko szczery.

Po dotarciu na miejsce Xiao od razu został zabrany do odpowiedniej sali, gdzie miał spędzić kilka dni na obserwacji, gdy będą mu wykonywać wszystkie niezbędne badania. Po kilku minutach, kiedy Chińczyk zostawił swoje rzeczy, zjawiła się pielęgniarka, która go zabrała, a Cheng obiecał, że będzie czekał na niego na korytarzu.

Gdy Xiao Zhan wrócił poinformował przyjaciela, że za pół godziny będzie miał jedne z pierwszych badań w celu postawienia ostatecznej diagnozy. Zhuocheng siedział lekko zestresowany i czekał razem z nim. Chciał jakoś przerwać tę napiętą ciszę, sypnąć kilkoma żartami dla rozluźnienia, ale w głowie miał totalną pustkę. Kilka razy próbował zacząć rozmowę, lecz po wymianie kilku zdań temat się urywał. Aż w końcu po starszego przyszła ta sama kobieta, co wcześniej, zostawiając Zhuocheng'a samego na szpitalnym korytarzu.

Ręce mu się pociły i nie wiedział co ma ze sobą zrobić dopóki Xiao nie wróci. Przez kilkanaście sekund rozważał czy nie zejść na dół do sklepu i nie kupić jakiegoś czasopisma. Lecz szybko odrzucił ten pomysł uznając, że te same informacje może przeczytać na internecie. Tak też zrobił. Wyciągnął komórkę i zaczął przesuwać palec po ekranie urządzenia.

Spoglądając na godzinę zauważył, że minęło dopiero dziesięć minut odkąd Xiao poszedł. Przypomniał sobie wtedy o smsie od Yibo i zorientował się, że za lekko ponad godzinę Zhan miałby siedzieć w samolocie. Zastanawiał się czy Yibo jest jeszcze w drodze, czy może już na lotnisku. Przez ułamek sekundy rozważał czy nie zadzwonić do niego i nie powiedzieć mu gdzie w tej chwili jest Zhan. Ale trwało to tylko sekundy...











Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top