V. Nie ma złych, ani dobrych decyzji. Są tylko wybory podyktowane przez serce

Wang Yibo siedział na podłodze w kuchni i czuł jak się dusi. Nie mógł złapać oddechu, było mu duszno, w uszach szumiało, a w głowie samotnie błąkała się myśl, że właśnie został sam. Że jego najgorsze obawy się spełnią. Właśnie ściskał w dłoni kopertę, ze wszystkimi papierami potrzebnymi do rozwiązania ich małżeństwa, którą piętnaście minut wcześniej odebrał od prawnika.

Najgorszym koszmarem Yibo, który czasami go prześladował, była wizja jak Xiao go zostawia. A teraz koszmar stał się rzeczywistością. Zawsze się starał, wszystko co robił, robił z myślą o swoim mężu. Dla jego dobra znalazł pracę, która przynosiła odpowiednie dochody, by starszy mógł przestać pracować. Kupił piękne i co najważniejsze większe mieszkanie. Dodatkowo opsypywał Xiao drogimi drobiazgami, zaczynając od perfum, a kończąc na biżuterii, którą mężczyzna uwielbiał. A mimo to Wang niekiedy miał wrażenie, że gdy wręcza Zhan'owi kolejny już prezent, to w oczach swojej połówki dostrzega rozczarowanie połączone ze smutkiem. Nie wiedział czy tylko mu się to wydawało, czy było naprawdę. Nie miał w sobie na tyle odwagi, by zapytać o to Xiao.

Jedyne czego chciał to to, by Xiao Zhan był szczęśliwy, został z nim już na zawsze, lecz przede wszystkim żeby nigdy niczego mu nie brakowało. A Wang Yibo miał zamiar dopilnować tego wszystkiego. Jednak zapomniał, że prezenty nie zastąpią dotyku, pocałunku, uśmiechu, szczerej rozmowy czy chwili bliskości w ramionach ukochanego. Mogą być jedynie dodatkiem. A maski, które Yibo wkładał, by ukryć w szczególności swój strach przed Xiao, powinny zostać na deskach sceny w starym teatrze, tam gdzie było ich miejsce.

Dwudziestoośmiolatek nie wiedział, kiedy zaczął się bać rozmawiać o swoich uczuciach z ukochanym, kiedy przestali się sobie zwierzać nawzajem ze swoich trosk i problemów. Nie pamiętał już kiedy poraz ostatni rozmawiali ze sobą o czymś innym niż tylko o jego pracy. Szukał w pamięci, lecz wszystko co widział i słyszał, wyglądało niemal identycznie, różniąc się jedynie datą w kalendarzu.

On wracał zmęczony do domu, a Xiao zawsze czekał na niego z ciepłym posiłkiem i delikatnym uśmiechem na twarzy. Nieważne czy była 20 czy 1 w nocy. On zawsze czekał, a potem w trakcie posiłku pytał jak minął mu dzień w pracy, czy jest zmęczony, czy zaparzyć mu herbaty...

Dzisiaj znów nikt nie zadał mu tych pytań. Nikt nie czekał na niego z posiłkiem.

Zwykle nie zwracał na to uwagi, myślał po prostu, że Xiao robi to żeby jakoś wypełnić sobie czas, żeby nie nudzić się. W dzień odwiedzał rodziców, siostrę oraz spotykał się ze znajomymi, więc myślał, że w ten sposób również chce jakoś wypełnić sobie plan dnia. I wtedy to w niego uderzyło. Xiao robił to dla niego, bo go kochał. Prawda?

Jeśli się nie mylił, to by oznaczało, że może Xiao zrobił to wszystko, ponieważ chce mu uświadomić, że nie doceniał jego małych gestów, w których zaklęte były jego uczucia do Yibo. Dlatego Yibo liczył na to, że nawet jeśli wręczy te dokumenty starszemu, to on ich nie podpisze. Nie. On był tego pewny.

Nawet nie zauważył, kiedy problemy z oddychaniem zniknęły. Nagle czuł się lepiej. Wstał i zabrał z wieszaka przy drzwiach komplet kluczy, który należał do Xiao, wciskając go do kieszeni jeansów, po czym wyszedł z mieszkania, by pojechać prosto do Zhuocheng'a.

Zhuo i Xiao świetnie się bawili w trakcie robienia ciasta na pizzę. Z inicjatywą, by w ten sposób spędzić wspólnie czas wystąpił Cheng, ponieważ nie mógł znieść smutku na twarzy przyjaciela. Od razu znalazł przepis na internecie i zabrał się za sprawdzenie czy mają wszystkie potrzebne produkty.

Na początku Zhan trochę marudził, że nie chce, że nie ma ochoty na wspólne gotowanie, ale Zhuo tak długo brzęczał mu nad uchem, że ostatecznie przystał na tę propozycję. Później cieszył się, że dał się namówić. Kiedy Cheng niechcący ubrudził go mąką, Zhan nie pozostał mu dłużny i wysypał mu odrobinę białego proszku na włosy.

Nie tylko mąka, ale ciasto, przecier pomidorowy, a nawet ser żółty posłużyły jako "broń," a niektóre ze składników nawet latały w powietrzu. Wszystko się skończyło wraz z pierwszym dzwonkiem, do drzwi mieszkania Zhuocheng'a, który obaj usłyszeli.

— Spodziewasz się kogoś? — zapytał Xiao.

— Nie — młodszy pokręcił przecząco głową — chyba, że moja mama wpadła z niezapowiedzianą wizytą — dodał Zhuo, przypominając sobie, że rodzicielka wspominała, że wkrótce go odwiedzi.

— To ty idź się doprowadź do porządku, a ja otworzę.

— Dlaczego ty?

— Bo wyglądam o wiele czyściej niż ty... Świnko! Chrum! Chrum!

Rozbawiony Zhan podszedł do drzwi, lecz zaraz po ich otwarciu zamurowało go, a ochota na śmiech przeszła mu natychmiast, zastąpiona przez zaskoczenie oraz zakłopotanie.

— Yibo...

— Zhan...

— Kto to?! — krzyknął Cheng, wynurzając się zza rogu.

Zhuocheng bez koszulki z ręcznikiem w dłoniach, którym osuszał mokre kosmyki włosów. Wang Yibo nie spodziewał się, że zastanie na miejscu taki widok. W dodatku nie podobało mu się, że dwudziestopięciolatek chodzi nago w obecności Xiao, ani trochę.

— Cześć... Ja przyszedłem do Xiao — wyjaśnił gość widząc, że atmosfera nieoczekiwanie zaczęła gęstnieć.

— Och. Jasne. To ja tylko coś narzucę na siebie i pójdę wyprowadzić kota sąsiadki na spacer, a wy sobie pogadajcie.

Jak powiedział, tak też zrobił, zostawiając małżonków sam na sam. Odchodząc jeszcze obrócił się do tytułu, by ujrzeć jak ostatecznie Yibo wchodzi do środka, a Xiao zamyka za nim drzwi.

Zhan nie za bardzo wiedział, gdzie zaprosić mężczyznę. W kuchni chwilowo nie mogli usiąść, ponieważ wyglądała jak pole bitwy. Więc do ich dyspozycji pozostawała sypialnia, pełniąca funkcję salonu, tam przynajmniej panował porządek w przeciwieństwie do pierwszego pomieszczenia.

To co od razu przykuło uwagę Yibo, to kanapa, która zapewne po rozłożeniu zamieniała się w łóżko. Nigdzie nie dostrzegł żadnej maty bądź materaca, a to by oznaczało, że prawdopodobnie śpią razem. Na samą myśl o tym coś go zakuło w klatce piersiowej. Samo wyobrażanie sobie Xiao w ramionach innego mężczyzny odbierało mu dech, a serce przeszywał ogromny ból. Przecież to on miał być tym mężczyzną, który może go tulić do piersi i szeptać czułe słówka. Być tym jedynym i na zawsze...

— Może usiądziesz? — Xiao nieśmiało wskazał na ów mebel, który zaprzątał myśli młodszego od momentu, kiedy weszli do tego pokoju.

— Przyniosłem ci dokumenty do podpisania.

Wang położył kopertę po swojej lewej i nie musiał nic więcej dodawać. Oboje doskonale wiedzieli co to są za dokumenty.
Zhan, który do tej pory nadal stał, tak podszedł i biorąc do rąk kopertę usiadł obok dwudziestoośmiolatka. Delikatnie wysunął biały papier zapełniony czarnym drukiem, po czym schował go ponownie.

Czuł się dziwnie. Jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z powagi sytuacji, z tego co ma zamiar zrobić. Jakby wcześniej to wszystko było tylko częścią snu.

Nagle obecność Yibo zaczęła krępować starszego. Nie wiedział jak ma się zachowywać w stosunku do niego, co powiedzieć.
Przyjmując chłodny wyraz twarzy wreszcie odważył się odezwać:

— Dziękuję, ale nie musiałeś się fatygować. Mogłeś po prostu zadzwonić i...

— Bałem się, że nie odebrał byś telefonu — przerwał mu Wang, otrzymując w zamian spojrzenie ciemnych tęczówek, które patrzyły tylko na niego.

Ciężko przełykając ślinę Xiao Zhan wiedział, że właśnie popełnił błąd, to dlatego od początku ich spotkania unikał patrzenia mu w oczy. Lecz teraz było już za późno, był zgubiony przez te oczy...

Zhuocheng chodził pod blokiem w tę i z powrotem, zastanawiając się jak długo jeszcze potrwa ich rozmowa. Gdyby wiedział wcześniej, że będzie zmuszony do opuszczenia swojego mieszkania to wziąłby ze sobą chociaż komórkę. Wtedy dla zabicia czasu włączył by jakąś grę i od niechcenia udawał, że jest strasznie wciągająca.

I nagle jakby niebiosa go wysłuchały, ponieważ odwracając się w stronę wejścia do budynku dostrzegł Yibo, który właśnie wychodził. Szedł przed siebie z lekko uniesionym jednym kącikiem ust, wyglądał na dziwnie zadowolonego z siebie. Zhuo widząc takiego Yibo natychmiast pomyślał o tym, że Xiao postanowił nie rozwodzić się z nim. Jednak słowa, które usłyszał od starszego Chińczyka, kiedy ten go mijał zmierzając do swojego auta, zupełnie zbiły go z tropu.

— Zhuocheng... Dbaj o niego najlepiej jak potrafisz...

I jak Cheng miał zrozumieć o co mu chodziło? Czuł, że jeszcze trochę i zwariuje z tą dwójką. Jeden ryczy mu, bo chce się rozstać, ale kocha tego drugiego do szaleństwa. A drugi znowuż idzie z uśmiechem i każe mu się opiekować tamtym. Dla Zhuocheng'a zaczęło to przypominać istny dom wariatów.

Gdy wrócił do swojego mieszkania zastał Zhan'a w sypialni, który siedział zapatrzony przed siebie w jednej dłoni trzymając jakąś kopertę, a drugą pocierał swoje usta, obrazka dopełniał pewien szczegół, który dał Zhuo do myślenia. Jego przyjaciel podejrzanie bardzo się rumienił. Nawet za bardzo.

Nie chcąc wyjść na wścibskiego, po prostu poszedł posprzątać kuchnię i w końcu upiec tę pizzę.

Dopiero znacznie później, gdy Zhan usiadł w kuchni i rozłożył przed sobą jakieś papiery, Zhuocheng zrozumiał co było powodem dzisiejszej wizyty Yibo.

— Jesteś pewny, że to dobra decyzja? — dopytywał Zhuocheng, spoglądając na Xiao.

Wziął jedno z krzeseł i obracając je, usiadł na nim tak, że ramiona oparł o drewniane oparcie. Cheng bacznie przyglądał się przyjacielowi, który pochylał się nad kartkami, a jedną z dłoni zatapiał między miękkie pasma włosów.

Obaj mieli wątpliwości co do tego, lecz tylko jeden z nich próbował to ukryć przed drugim.

— Nie ma złych ani dobrych decyzji. Są tylko wybory podyktowane przez serce — odparł Zhan patrząc w oczy przyjaciela, po czym przeniósł spojrzenie na plik kartek, które musiał podpisać, by dopełnić formalności.

— A co w tej chwili dyktuje ci twoje serce?

— Że jestem cholernym idiotą — powiedział Xiao, kręcąc głową, a dłoń, którą bawił się włosami, opuścił na stół.

— Wybacz przyjacielu, ale zgadzam się z nim. Więc... mamy dwa do jednego i co teraz, huh?

— Nic — odpowiedział Xiao i złożył swój podpis w odpowiednich miejscach, więcej nie myśląc o tym czego pragnie jego serce, ani o słowach Zhuocheng'a.

Tylko obraz dzisiejszego pocałunku mu towarzyszył i nie chciał zniknąć z jego umysłu.

Kiedy chciał na powrót włożyć do koperty papiery zorientował się, że coś jeszcze w niej jest. Tym czymś okazał się być jego komplet kluczy do domu wraz z breloczkiem w kształcie pączka...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top