IX: Nie możesz kupić tylko trzech rzeczy...

Xiao siedział na łóżku odrobinę rozczarowany faktem, że Zhuocheng poszedł znacznie wcześniej, niż mówił. Z nudów przeglądał telefon, a dokładniej galerię, która wypełniona była ich wspólnymi zdjęciami oraz tymi, które Zhan zrobił z ukrycia. Jak choćby te gdzie Yibo brał prysznic i przypadkiem przyłapał Xiao na tym jak pstryknął mu kilka fotek. Na szczęście nie było nic widać od pasa w dół, a i górą szyba była pokryta parą przez co zdjęcie nie do końca było tak wyraźne, jakby chciał tego Zhan.

Uśmiech na jego twarzy poszerzał się z każdym kolejnym zdjęciem, które oglądał. Patrząc na Yibo nie potrafił sobie wyobrazić, by w przyszłości ktoś inny stał przy boku Wang'a, na jego miejscu.

Jeśli człowiek kocha kogoś naprawdę to jest w stanie pozwolić odejść swojej miłości, by szukała szczęścia gdzie indziej.

Tylko dlaczego musi to być takie trudne? - zastanawiał się Xiao, zablokowując komórkę, po czym odłożył ją do szuflady.

Nie chciał się bardziej dołować, dlatego uznał, że wyjście do ludzi dobrze mu zrobi. Chwilę później znalazł się na korytarzu wyłożonym linoleum w odcieniu jeansu. Ściany pomalowane na biało też jakoś nie napawały optymizmem. Wszystko tutaj sprawiało wrażenie smutnego, przygnębiającego i Xiao tak też zaczął się czuć. Aż mu się niedobrze zrobiło na samą myśl, że musi zostać w tym miejscu jeszcze kilka dni. Zastanawiał się jak pacjenci mają dochodzić do zdrowia w tak ponurych warunkach.

Zszedł aż na sam dół i podszedł do automatu. Wyciągając kilka drobnych monet wrzucił je, a następnie wcisnął guzik z zieloną herbatą. Czekając aż jego napój będzie gotowy, został zaczepiony przez jakąś młodą dziewczynę, która wyglądała na nie więcej niż 15 lat, ponieważ omyłkowo wzięła Zhan'a za znanego aktora. Tyle wystarczyło, by nawet dziesięć minut później, gdy herbata już została wypita, a plastikowy kubek wylądował w koszu, nadal kontynuować przyjemną rozmowę z nastolatką o imieniu Ziyi. Rozmawiali o niczym, o pogodzie, książkach, filmach, aż wreszcie ich konwersacja zboczyła na niezbyt przyjemne tory według Xiao, ponieważ dotyczyła powodu ich pobytu w tym konkretnym miejscu.

Jednak Zhan nie zdążył zaspokoić ciekawości swojej nowej znajomej, dostrzegając bardzo znaną, nawet aż za dobrze, sylwetkę na drugim końcu korytarza.

- Yibo?

Mężczyzna był zaskoczony, a jednocześnie zdezorientowany obecnością Wang'a tutaj. Według godziny powinien być w samolocie. Dlatego przez pierwszych kilka, jeśli nie kilkanaście, sekund wydawało mu się, że ma halucynacje.

- Xiao... - w głosie Yibo pobrzmiewała dziwna nuta, jakby coś na kształt ulgi przemieszanej z odrobiną radości.

Dopiero po chwili Zhan dostrzegł, że tuż za Yibo kuśtyka Zhuocheng. Mężczyzna teraz już doskonale zdawał sobie sprawę z tego, dlaczego Bo jest tutaj zamiast w samolocie.
Wiedział teraz kogo musi ochrzanić i to więcej niż raz, ponieważ właśnie sobie uświadomił, że pojawienie się tutaj tej dwójki oznacza, że Zhuo wcale nie był w domu tylko na lotnisku.

Tylko, że... Zhan'owi nie dawała spokoju jeszcze jedna sprawa.

Dlaczego Cheng kuśtykał? Czyżby przez moje kłamstwo Yibo coś mu zrobił?

Wyobraźnia Zhan'a podsuwała mu coraz to nowsze scenariusze, a każdy przypominał sceny wyjęte niczym z jakiejś typowej dramy.

- Yibo... - odpowiedział, a czerwień wystąpiła na jego policzki. Domyślał się, że Cheng zapewne wszystko już mu wyśpiewał. - Zhuo?

- To ja was zostawię samych - natychmiast odezwał się Cheng, zanim Zhan zdążył zasypać go pytaniami, które niczym małe króliczki rozbiegały się po jego umyśle, nie dając nawet odrobiny spokoju.

Zhuocheng poprosił Ziyi, która jeszcze chwilę temu rozmawiała z Xiao, by zaprowadziła go na ortopedię. Dziewczyna uprzejmie mu pomogła i po chwili Wang Yibo oraz Xiao Zhan zostali sami, jeśli nie liczyć pielęgniarek czy też lekarzy, którzy co jakiś czas przechodzili korytarzem, mijając ich dwójkę.

- Czy... - Wang nie wiedział jak ma zadać to pytanie, jak je skonstruować, od czego zacząć. Co zrobić, by w ogóle te słowa przeszły przez jego gardło. Nieważne jak się starał jego pytanie po prostu zawisło niedokończone w powietrzu, czekając aż Xiao domyśli się o co chciał go zapytać Yibo.

Xiao Zhan po prostu stał tam. Nie ruszył się nawet o krok, żaden mięsień na jego bladej twarzy nawet nie drgnął, wyraz twarzy pozostał niezmienny niczym wykuty w kamieniu.

Tym razem mówiły tylko oczy.

Wcześniej nikt ich nie słuchał, nie poświęcał im wystarczającej uwagi. Lecz teraz Yibo był tutaj i patrząc na Zhan'a robił to uważnie, chłonąc każdy, nawet najdrobniejszy, szczegół jego twarzy, sylwetki, wszystkiego.

Teraz widział to wszystko, co wcześniej mu umykało. Zmęczenie, które towarzyszyło jego ukochanemu przez cały ten czas, stając się niemal jego cieniem. Utrata wagi, która jeszcze bardziej wyeksponowała obojczyki, tyle razy pieszczone pod osłoną nocy przy blasku gwiazd, przyglądających się kochankom na tle satynowej pościeli.

Jednak to, co najbardziej uderzyło Wang Yibo, kiedy w milczeniu słuchał, to ból. Wszechobecny, raniący serce i duszę, odbierający dech na kilka dłuższych sekund, zmuszający człowieka do myślenia tylko o jednym. Pojawiał się tam ciągle, w kółko dręcząc starszego Chińczyka. Następnym, co Yibo odebrał jako cios prosto w serce, był strach. Wydawał się być znacznie większy niż ból, zupełnie jakby właściciel dawał mu lepsze kąski, karmiąc aż nadto.

Wang Yibo zastanawiał się jak mógł być wcześniej tak ślepy na te wszystkie wskazówki, które Xiao nieświadomie podsuwał mu pod nos, chcąc by sam rozwiązał tę zagadkę. I tak głuchy na te wszystkie słowa ukryte między wierszami, kiedy rozmawiali.

Lecz teraz widział wszystko jak na dłoni. Wprawdzie późno, ale udało mu się przejrzeć na oczy za sprawą Zhuocheng'a.

- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - szeptał Yibo, jakby w obawie, że jeśli odezwie się odrobinę głośniej to przestraszy tym Xiao. - On wrócił, prawda?

Zhan objął się ramionami, robiąc wszystko byleby tylko nie napotkać tych ciemnobrązowych tęczówek. Mimo to i tak do nich wracał. Czuł się jak w pułapce, jakby te oczy rzuciły na niego jakiś urok wiążący, który miał sprawić, że już nigdy nie będzie wolny.

- Nie chciałem stać się dla ciebie ciężarem - odezwał się przyciszonym głosem ze wstydu, a po policzkach potoczyły się łzy ulgi, która otuliła go całego, niczym puszysty koc. Dając mu ciepło, dodając otuchy i wzmacniając wiarę, że może jednak będzie dobrze.

- Jakim ciężarem? - westchnął z bólem, że jego partner chociaż przez chwilę tak myślał i nie zwlekając zamknął Xiao w swoich ramionach, niosąc mu ukojenie i oferując poczucie bezpieczeństwa, którego starszy tak bardzo łaknął w tamtym momencie.

Stali tak kilka minut. Na środku korytarza, w swoich objęciach, przepełnieni bólem, strachem, a także nadzieją, że razem przegonią każdą czarną chmurę, która zawita na ich niebie.

- Boję się, że tym razem będzie trudniej wygrać tę walkę.

- Jestem tu z tobą i już cię nie zostawię. Opłacimy najlepszych specjalistów - Wang wypowiadając te wszystkie słowa, nie wiedział czy bardziej chce przekonać siebie, czy Xiao, że i tym razem odniosą sukces. W głębi serca bał się tak samo jak Zhan, lecz nie pozwolił swoim lękom wypłynąć na powierzchnię i ujrzeć światło dzienne. Nie chciał, by Xiao dojrzał je w jego oczach. Powinien być silny, by móc tą siłą później podzielić się z nim.

- Czasami pieniądze mogą nie wystarczyć - zauważył Xiao Zhan ze smutkiem w swoim, zachrypniętym od płaczu, głosie. - Wiesz, że nie możesz kupić tylko trzech rzeczy? - zapytał i mocniej wtulił policzek w białą koszulę Yibo, która pachniała proszkiem do prania, płynem do płukania, a przede wszystkim pachniała Wangiem i jego ulubionymi perfumami.

Pieniądze.

Nigdy nie kupisz za nie prawdziwych przyjaciół, takich jak Wang Zhuocheng, który był jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny.
Nigdy nie kupisz za nie czyjegoś życia, tak jak w tym momencie gotów był zrobić Yibo, byleby tylko nigdy więcej już nie stracić Xiao.
I nigdy nie kupisz czyjejś miłości, ani tym bardziej jej nie zatrzymasz przy sobie w ten sposób, jak czynił to Bo.

- Wiem. Dzięki tobie zrozumiałem co jeszcze do nich należy...

Gdy męskie usta spotkały się w pocałunku, było to jak zderzenie księżyca ze słońcem. Jakby dwie galaktyki chciały tworzyć tylko jedną. Trwał on w nieskończoność, będąc tak samo długi jak droga mleczna. Smakował jak, długo wyczekiwany, łyk wody dla spragnionego podróżnika na pustyni. Słońcem, które latem jest wysoko na niebie obdarowując swymi promieniami każdego, bez wyjątku. Kandyzowanym głogiem, który Xiao tak uwielbiał, a Yibo z przyjemnością mu kupował. Pachniał każdą porą roku, nosił w sobie ślady wszystkich wspomnień, które nie chciały pozostać zamknięte w starej szufladzie na klucz, pozostawione same sobie na pożarcie przez wredne mole.
Był wszystkim. Tak jak Xiao Zhan dla Yibo, i tak jak Wang Yibo dla Xiao...

The end

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top