II. Kiedy płomień gaśnie

Nie możesz się zakochać, kiedy tylko pstrykniesz palcami, ani tym bardziej odkochać się na zawołanie. Miłość i te wszystkie skomplikowane rzeczy z nią związane są, wbrew pozorom, powolnymi procesami. Coś jak rozpalanie ogniska.

Czasami wystarczy jedna iskra, by pojawił się płomień, a innym razem potrzeba czasu, wysiłku i cierpliwości, żeby móc później ogrzewać się w cieple tego słodkiego uczucia. I to wcale nie jest tak, że już na początku masz wielkie języki ognia, strzelające w nocne niebo. One stopniowo obejmują poszczególne kawałki drewna, podobnie jest z twoim sercem, które po małej cząsteczce oddajesz tej drugiej osobie. Aż wreszcie wszystkie kawałki są już otulone gorącymi płomieniami. Ognisko będzie się tlić tak długo, jak będziesz tego pilnować, dorzucać drwa i tak dalej. A nawet jeśli z czystego lenistwa odpuścisz sobie i po prostu zostawisz rozpalone ognisko samo sobie to... masz dwie możliwości. Albo wzniecisz pożar, którego nikt nie będzie w stanie ugasić, albo ognisko stopniowo będzie się wypalać, aż na końcu pozostaną jedynie zgliszcza.

I choć w sercu Xiao Zhan'a wciąż szalał właśnie taki pożar, to na siłę próbował wmówić sobie, że już dawno go ugasił, że wszystko się wypaliło. Niestety serce Chińczyka było niczym kot i chodziło własnymi ścieżkami, robiąc wszystko nie tak, jak zaplanował to sobie właściciel.

To chyba przez te wszystkie myśli kłębiące się w głowie, które tworzyły w niej niewielki chaos, Xiao obudził się w środku nocy i nie mógł ponownie zasnąć. Chciał wstać, lecz uniemożliwiało mu to wtulone w niego ciało Zhuocheng'a, który swymi kończynami oplótł starszego niczym mały koala.
A Zhan nie miał siły, by odklejać go od siebie, był wykończony płaczem przez który jeszcze bolała go głowa. Oczy prawdopodobnie też miał opuchnięte, ale wolał tego nie sprawdzać.

Zhan miał zamiar ponownie przymknąć powieki i spróbować zmusić się do snu, lecz nim to zrobił dostrzegł, że ekran jego komórki rozbłysł jasnym światłem, a urządzenie zaczęło wibrować przesuwając się po drewnianym blacie małej szafeczki, stojącej przy łóżku, na którym spał razem z Wangiem. Jednak nie było w tym nic erotycznego. Łączyła ich jedynie przyjaźń od momentu, kiedy to młodszy opluł go popcornem w kinie w trakcie seansu. To było wtedy, gdy Zhuo miał ledwie piętnaście lat, a on dopiero co zaczął spotykać się z Yibo, który zabrał go tego pamiętnego wieczoru na jakiś film. W sumie nawet nie pamiętał tytułu, ponieważ zamiast na filmie oraz fabule, jego wzrok, jak i cała uwaga skupiał się wyłącznie na Yibo, a później na Zhuochengu, którego tak zaskoczyła jedna ze scen, że prażona kukurydza bardzo szybko opuściła jego usta. Prawdopodobnie jeszcze szybciej niż tam się znalazła.

Kąciki ust Zhan'a delikatnie uniosły się ku górze, kiedy jego umysł został wypełniony obrazami z tamtego wieczoru. Tęsknił za tamtymi czasami. Nie umiał określić za czym najbardziej, lecz w głębi duszy wiedział, że tak naprawdę tęsknił za wszystkim.

Chwycił telefon i ujrzał 21 nieodebranych połączeń oraz około 30 smsów, a wszystkie były tylko od jednego nadawcy - Wang Yibo, który prawdopodobnie teraz się martwił i odchodził od zmysłów, ponieważ jego partner tak nagle zniknął.

Xiao momentalnie zrobiło się głupio i było mu wstyd, że nie pomyślał o tym jak może się poczuć Wang, gdy wróci do domu i nie zastanie go w nim. Powinien zostawić mu jakąś kartkę albo chociaż wysłać wiadomość, żeby Yibo mógł spać spokojnie. W końcu jutro czekał go kolejny ciężki dzień w pracy. A Zhan nie chciał, by przez niego coś poszło nie po myśli młodszego.

Gdy na ekranie ponownie wyświetlił się numer Yibo, Xiao natychmiast odrzucił połączenie, bez jakiejkolwiek chwili wahania, a w zamian wysłał krótkiego smsa:

"Nic mi nie jest. Nocuję u przyjaciela. Nie martw się. Do zobaczenia rano."

Przyjaciel. To jedno słowo nie dawało spokoju Yibo, wierciło mu dziurę w brzuchu i nie pozwalało zmrużyć oka. Kiedy ma się po kilka lub kilkanaście lat, to można nocować u przyjaciela, ale nie wtedy, kiedy masz na karku trzydziestkę, a przy swoim boku męża. A tym bardziej jeśli tym przyjacielem jest Wang Zhuocheng i patrzy na ciebie w ten sposób. I właśnie dlatego Chińczykowi wcale nie podobało się to, że jego małżonek nocuje u tamtego. Wprawdzie Xiao nie wymienił imienia ów przyjaciela, ale Wang był więcej niż pewien, że jest u Zhuocheng'a.
Yibo nie potrafił zrozumieć co tak ciągnęło jego męża do tego szczeniaka Zhuo. Przecież chłopak pracował w kinie na kasie biletowej i ledwo mu starczało na opłaty, podobno dorabiał sobie gdzieś na kuchni jeszcze, by móc od czasu do czasu odłożyć niewielką kwotę na czarną godzinę.

— Nie dość, że biedny, to jeszcze miał czelność ukraść mi męża! — warknął wściekły Wang.

Wang Yibo nienawidził młodszego Chińczyka od ich pierwszego spotkania, kiedy to chłopak zniszczył jego pierwszą randkę z Zhanem. Co prawda później próbował się zaprzyjaźnić z nim ze względu na Xiao, ale wraz z upływem czasu zrozumiał, że nigdy nie zostaną przyjaciółmi, a on co najwyżej może tolerować obecność Zhuocheng'a w ich życiu. A jeszcze bardziej go znienawidził, kiedy to kilka godzin temu jego mąż zażądał rozwodu, informując go, że ma kogoś. I nawet potwierdził, że to on.

Kręcąc się na łóżku, Yibo pluł sobie w brodę, że niczego nie zauważył. Gdyby wcześniej się zorientował, to mógłby odpowiednio zareagować, a tak? Dwudziestoośmiolatek zastanawiał się czy jest sens walczyć o Xiao, czy w ogóle jest jeszcze o co walczyć.

Po co miał się dalej starać, skoro starszy mężczyzna dawał mu na każdym kroku do zrozumienia, że już dokonał wyboru i to wcale nie on jest zwycięzcą. Nie umiał pogodzić się z tym, że przegrał z kimś, kto jest prawie nikim.

W końcu Wang Zhuocheng zawsze miał pod górkę. Urodził się w dość biednej rodzinie, ale nie narzekał, bo jak sam mówił, dzięki temu zna wartość pieniądza. Na studia nigdy nie poszedł ze względu na sytuację finansową rodziny. Chłopak wolał pójść do pracy, by móc wspomóc choć trochę rodziców, a studia najwyżej trochę poczekają. Cisnął się w niewielkim mieszkanku w bloku na ostatnim piętrze i choć było mu daleko do luksusów, które oferowały hotele, to mimo wszystko lubił swoje skromne, cztery kąty.

Natomiast Wang Yibo miał znacznie lepszy start niż Zhuocheng, ale do wszystkiego doszedł sam dzięki swojej ciężkiej pracy. Jego rodzice rozstali się, kiedy miał dwa lata. Niestety matka nie mogła się pogodzić z tym, że mężczyzna jej życia odszedł do młodszej kochanki. Z powodu tego jednego incydentu bardzo się zmieniła. Zaczęła nadużywać alkoholu, a co noc ktoś dzwonił do ich wujka - Huang Ziteng'a - i prosił, by ten, zabrał pijaną kobietę z kolejnego baru lub jakiegoś podejrzanego miejsca.

Yibo obserwował jak z powodu zdrady ojca, jego matka systematycznie wyniszczała siebie. Ostatecznie pewnej nocy, była tak pijana, że wtargnęła na jezdnię prosto pod koła nadjeżdżającego auta. Pamiętał jej słowa, kiedy razem z Haikuanem przyszli do niej do szpitala. Został wtedy z nią tylko na pięć minut, które bardzo szczegółowo wryły mu się w pamięć.

— Pamiętaj skarbie... Nigdy nikomu nie pozwól, by przejął kontrolę nad twoim sercem, bo na końcu będziesz jedynym, który będzie cierpiał.

W tamtej chwili myślał, że matka majaczy, po prostu plecie coś bez sensu wskutek szoku.

Teraz już rozumiał, co znaczyły jej słowa. Nawet aż za bardzo.
Niestety było już za późno, ponieważ Xiao już dawno objął stery nad jego sercem, a jakby tego było mało, on sam mu na to pozwolił. Niczym ulubioną potrawę podał na tacy.

Jednak czy miał prawo winić ojca, za to co uczynił ich matce wiele lat temu, skoro ich uczucie się wypaliło?

Czy miał prawo winić Xiao Zhan'a, ponieważ ten był z nim szczery? Może między nim, a drugim Chińczykiem też się wszystko wypaliło?

Tylko jak przekonać serce, by przestało galopować za każdym razem, kiedy go widzi?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top