7. Twój ukochany przyjeżdża.

25.11.2020r. Boston

— Rose, mogłabyś zanieść to do tej pary, która siedzi przy oknie? — poprosiła Julia kładąc na stoliku przy ladzie dwa talerzyki z ciastem, które wzięłam i zaniosłam kiedy ona wróciła do kuchni po kolejne zamówienie.

Był środowy wieczór, dzień przed dniem dziękczynienia. Większość studentów, którzy odwiedzali naszą kawiarnię wróciła na ten czas do domów, więc ruch był mniejszy niż zazwyczaj. Siedziałam przy ladzie i rysowałam z nudów po karteczkach do zapisywania zamówień. Usłyszałam, że drzwi się otworzyły, więc spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam Luke'a, który właśnie zmierzał w moją stronę.

— Mike'a nie będzie jutro. Jednak zdecydował, że jedzie do mamy — oznajmił siadając przy ladzie. Początkowo mieliśmy z Luke'em pojechać na święto dziękczynienia do domu, ale uznałam, że i tak na święta Bożego Narodzenia będziemy tam wracać, więc dziękczynienie spędzę tutaj. Mike za to miał się określić czy chce przyjechać do nas teraz czy wrócić do domu i początkowo miał być u nas, ale jak się właśnie dowiaduję, zmienił zdanie.

— No trudno, przynajmniej nikt nie będzie mi wyżerał mojego jedzenia.

— No i kupiłem już bilety do domu na święta, ale nie brałem jeszcze powrotnych, bo nie wiem czy zostajemy tam do nowego roku czy wracamy tu na sylwestra?

— W sumie mi to bez różnicy, bo Jane z Tomem też mnie pytali o to, bo nie wiedzą czy przyjeżdżać do Bostonu po świętach czy zostawać w Nevadzie.

— Mam pomysł. Jest tu gdzieś Julia w pobliżu?

— Tak. Julia! — zawołałam dziewczynę, która po chwili pojawiła się obok.

— Jakie mamy plany na sylwestra? — spytał ją Luke.

— Nie mamy jeszcze żadnych. A co?

— Co wy na to żeby zorganizować tą imprezę w salce w Nevadzie? Zrobi się wydarzenie na Facebooku jak za waszych szkolnych lat — oczywiście nie mógł się powstrzymać od komentarza na temat różnicy wiekowej. — Jane z Tomem by wpadli, Blake też jakby chciał — oznajmił spoglądając na mnie znacząco, a Julia zaśmiała się na wzmiankę o nim. Wszyscy wiedzieli jaki był Blake. — Will wraca na święta do Nevady? — zwrócił się z tym do mnie.

— Nie wiem, ale spytam go.

— Myślę, że dużo osób zjedzie się na święta, więc uzbieramy ich jakoś. Ostatnio jak robiliśmy kameralną posiadówkę to przyszło ponad 200 osób przecież. Nigdy takiego tłoku tam nie widziałem, ani tych ludzi, którzy się zeszli, a to była moja impreza — zaśmiał się.

— Ze znalezieniem chętnych nie będzie problemu to na pewno — odezwała się Julia i miała rację, bo to był najmniejszy problem.

— To ja dam znać Jane i Tomowi. Spytam Willa czy mają plany, a jak nie to napiszę też do Jacoba.

— O Jezu jak ja dawno Jacoba nie widziałem. Ostatnio to chyba jak w przedszkolu przychodził do ciebie — oznajmił Luke prawdopodobnie zadziwiony tym "jak ten czas szybko leci".

***

Siedziałam na kanapie obok Belli i Pete'a. Na fotelu po naszej prawej stronie siedział Will, a na przeciwko niego Rick. Pete jako pierwszy otwierał swoje prezenty, Rick zaraz po nim, a Bella właśnie kończyła otwierać swoje. Pete dostał zestaw różnorodnych skarpetek, książkę fantasy, zegarek i jakąś grę, a Rick nowego pada, narcystyczną koszulkę, zestaw jego ulubionych pefrum i też grę. Bella - bransoletkę z czterolistną koniczyną, kolejny kubek do kolekcji, perfumy i książkę. Oczywiście zaraz po niej przyszła kolej na mnie.

— Czuję się niezręcznie kiedy tak na mnie patrzycie — oznajmiłam przysuwając do siebie największe pudło, ale nikt tego nie skomentował tylko cicho się zaśmiali, a ja zaczęłam rozpakowywać pudełko z papieru ozdobnego. — Osobo, która wpadła na ten pomysł. Jestem ci dozgonnie wdzięczna — rzekłam widząc w środku dziesięć podobrazi i zestaw farb olejnych. W kolejnych dwóch były kolejne farby, zegarek i książka, o której mówię non stop, dzień i noc, że chcę ją mieć i nigdy nie miałam okazji jej kupić. A w ostatnim, pudło pełne różnorodnych herbat. To ostanie skradło moje serce.

— Will, twoja kolej — odezwał się Pete, więc Will otworzył pierwszą paczkę, w której były słuchawki i jako drugą wziął moją. Wyciągnął z niej bordową bluzę, a kiedy ją rozłożył wypadły dwa bilety na koncert Jona Belliona 4 grudnia. Wiem, jestem mistrzem chowania prezentów. Chłopak podniósł je, gdy zobaczył wykonawcę jego oczy przybrały rozmiar piłeczek pingpongowych, a z jego ust wydobyło się ciche "wow". I tak, ta reakcja mnie cholernie satysfakcjonowała.

— Ktokolwiek robił ten prezent z biletami niech wie, że lubię Martina Garrixa i nie pogardzę biletami na następne święta — oznajmił Pete z czego wszyscy się zaśmialiśmy, a później Will otworzył pozostałe dwa prezenty.

Chwilę po tym zadzwonił moj telefon i jak się okazało był to Luke, więc wyszłam do kuchni i odebrałam.

— Wesołych świąt — powiedzieliśmy równocześnie z czego oboje się zaśmialiśmy.

— Co tam? — zadał swoje typowe pytanie kiedy usiadłam na krześle przy stole wiedząc, że porozmawiamy chwilę.

— Właśnie przed chwilą skończyliśmy otwierać prezenty. Rano się nawet wyspałam. A u was co tam?

— U nas.. głośno jak zawsze. — Mogłam przysiądz, że wywrócił oczami kiedy Nick krzyknął na pół domu do Rachel, żeby oddała mu w końcu pilota. — Nick dostał kolejne zdalnie sterowane auto, a Rachel się nim bawi — wytłumaczył.

— Czemu Mike jeszcze nie krzyczy, że on ma pierwszeństwo, bo jest starszy? — spytałam rozbawiona, bo to było takie typowe dla tej trójki. Nick co roku dostawał jakąś zdalnie sterowaną zabawkę, Rachel się nią bawiła, a Mike krzyczał, że teraz jego kolej, bo jest starszy.

— Problem zażegnany. Dostał identyczne auto i sam się bawi — zaśmiał się Luke dumny z własnego pomysłu.

— Nikt mi nigdy nie wmówi, że on ma już 22 lata. Nigdy — rzekłam pewna swych słów.

***

— Dziękuję — odezwał się Will kiedy wszedł do salonu wieczorem.

Siedziałam sama na kanapie oglądając Toma & Jerry'ego. Bella z Petem wyszli jakoś pół godziny wcześniej gdzieś razem, a Rick też gdzieś się zwinął.

— Za co? — Nie za bardzo wiedziałam o co mu chodzi.

— Za te bilety — wyjaśnił siadając obok mnie.

— Skąd wiesz, że to ode mnie? — Nie wiedziałam, że to będzie takie przewidywalne.

— Nikt poza tobą nie wiedział, że go słucham. I jeszcze schowane w bluzie. To takie w stylu Mike'a — zaśmiał się, a ja z nim.

— No tak, uczyłam się od mistrza. Wiem, że go lubisz, więc to było moją pierwszą myślą jak zobaczyłam ogłoszenie o koncercie.

— Zanim się zorientowałem biletów już nie było. Wykupiłaś mi — zaśmiał się, a ja poczułam takie dziwne uczucie w środku uświadamiając sobie, że to zauroczenie nadal mnie trzyma.

— Wzięłam dwa, bo chodzenie samemu na koncerty jest ciulowe, ale weź kogoś z kim się będziesz dobrze bawił. Jak byłam raz na koncercie z byłą przyjaciółką to lepiej bawiłam się z jakąś randomową babcią, która stała obok niż z nią. Nie popełnij tego błędu — ostrzegłam go śmiejąc się z własnej głupoty.

— W sumie to myślałem o tobie, wiem, że też lubisz jego muzykę, a raczej mało osób z mojego otoczenia go kojarzy — wzruszył ramionami jakby to było oczywiste.

— O mnie? Myślałam, że będziesz wolał iść ze swoją dziewczyną — zdziwił mnie tym i to bardzo.

— Nie mam dziewczyny. — Teraz to on spojrzał na mnie zdziwiony.

— Nie masz? A Kim? — I jeszcze większe zdziwienie z mojej strony.

— Zerwaliśmy jeszcze w liceum — oznajmił. Dobra tego się nie spodziewałam. Pasowali do siebie.

— Poważnie? Cały czas myślałam, że jesteście razem. Dobrze razem wyglądaliście.

— Niezgodność charakterów. Ona była spokojna. Długo by ze mną nie wytrzymała. — przyznał.

Ale faktycznie jak tak teraz myślę to mówił o jakiejś dziewczynie, która mu się aktualnie podoba, więc to logiczne, że już nie jest z Kim. Rose jesteś taka głupia.

— W sumie to wytrzymała ponad rok — zaśmiałam się. — W sensie nie chodziło mi o to, że nie chcę iść z tobą na ten koncert. Dziwnie bym się czuła gdybyśmy wychodzili tak sami nie będąc żadnymi przyjaciółmi kiedy miałbyś dziewczynę. Wiesz o co chodzi. Czułabym się nie w porządku.

— Czyli idziesz ze mną? — zaśmiał się ze mnie. — Bo wiesz. Last night I woke the fuck up I realized I need you here, as desperate as that sounds — zaśpiewał z czego tym razem ja się dźwięcznie zaśmiałam.

— Skoro tak podchodzisz do tej sprawy to nie mogłabym się nie zgodzić.

***

— ..i ja mu mówię: ,,tylko uważaj na tą szafkę, bo jest świeżo malowana". A Mike jak to Mike wychodząc z pokoju otarł się o nią i upieprzył białą bluzę na niebiesko rozmazując mi połowę nieba — opowiadałam właśnie Willowi historię swojego życia o tym jak Mike wszedł w moją szafę pomalowaną farbami olejnymi, a chłopak siedział obok rozbawiony nie wierząc w tak wielką głupotę mojego brata. Przynajmniej tak to wyglądało, ja też tak myślałam.

Było niedzielne popołudnie, więc miałam wolne w pracy, a akurat kiedy pół godziny temu zeszłam do kuchni po coś do jedzenia zobaczyłam, że Will siedzi sam w salonie, więc dołączyłam do niego z braku jakiegoś lepszego zajęcia.

— Zmył to? — wyglądał na przejętego, ale nie w takim stopniu, żeby przestać cisnąć z tego.

— Co ty. Jak uwalisz sobie ubrania olejną farbą to możesz się już pożegnać ze swoim ulubionym kolorem — ostrzegłam go.

— O tu jesteś — usłyszałam głos Pete'a, który właśnie wszedł do salonu i spojrzał na mnie podejrzanie.

— Coś się stało? — Ta jego mina wyglądała dość znajomo i nie zwiastowała cudownych wiadomości.

— Blake przyjeżdża do nas na weekend — oznajmił.

— Poczekaj. Co?

— Tak, twój ukochany przyjeżdża — zaśmiał się z mojej reakcji. — Chociaż udawaj, że się cieszysz — wywrócił oczami rozbawiony.

— To nie tak, że się nie cieszę. Blake jest spoko, tylko minęły trzy lata, a on dalej nie rozumie słów 'tylko przyjaciele'. To irytujące — wyjaśniłam swoją stronę, a mina Willa pokazała, że już ogarnia o kim mówimy.

— Typ, którego zfriendzonowałaś w liceum? — odezwał się, żeby się upewnić.

— Tak, to właśnie Blake.

— Przyjeżdża w ten piątek — oznajmił Pete.

— Idziemy na koncert w piątek — zwróciłam się z tym do Willa, żeby się upewnić czy to ten sam piątek, a on mi przytaknął.

— To ci się udało — zaśmiał się Pete.

— Przyjeżdża sam?

— Chyba tak. Nie wspominał o kimś jeszcze. Wątpię, żeby sobie kogoś znalazł. To Blake. On nadal wierzy, że w końcu zmienisz zdanie i go pokochasz

Z jednej strony to jest przykre, bo on pewnie tak strasznie się w tym męczy tak jak ja z moim uczuciem do Willa. Tylko, że różnica jest taka, że ja Blake'owi już milion razy powtórzyłam, że niczego między nami nie będzie, żeby na nic nie liczył. Odrazu postawiłam sprawę jasno, żeby jeszcze zdążył z tego wyjść, zanim totalnie wpadnie. A w moim przypadku Will ciągle dawał mi na coś nadzieję, więc ciężej było mi zrezygnować. Ale Blake uparł się i ciągle mnie męczy. Nic tak nie cieszyło mnie jak wieść, że Blake kręci z jakąś laską, bo miałam nadzieję, że w końcu skupi się na innej, a mi da spokój. Najczęściej to się kończyło tak, że dowiadywałam się, że on się nimi zainteresował tylko po to, żeby sprawić, że będę zazdrosna i zrozumiem, że go kocham, ale ja go nie kocham, więc wychodziło z tego błędne koło. Jedyny moment kiedy miałam w miarę spokój to wtedy kiedy byłam w związku z Jake'em, bo na szczęście wtedy wiedział, że nie powinno się podrywać zajętej dziewczyny, ale kiedy zerwaliśmy wszystko wróciło do normy, a nawet się pogorszyło, bo Blake stwierdził, że będę potrzebowała pocieszenia po nieudanym związku i wtedy będzie miał jakieś szanse. Zaraz po mojej licealnej relacji z Willem, znajomość z Blake'em była najbardziej męcząca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top