6. Jak chcesz możesz odpuścić.

12.02.2018r. Nevada City

Wyszłam z sali, w której właśnie miałam ostatnią lekcję, 5 minut przed końcem zajęć i ruszyłam w stronę swojej szafki, gdzie miałam się spotkać z Jane, ale jak na razie zobaczyłam tam tylko Willa, który też stał przy swojej szafce czekając na kogoś, i Toma czekającego na Jane.

— Wow, tym razem bez róży? — odezwałam się będąc obok niego, na co wywrócił oczami. Ten chłopak co drugi dzień kiedy przychodzi po Jane po szkole ma ze sobą różę na przeprosiny. Taki standardzik.

— Nie zdążyłem jeszcze niczego narobić — wyjaśnił, kiedy otworzyłam swoją szafkę i czułam jak Will kontem oka mnie obserwuje, co było strasznie irytujące, bo ciągle udaje, że się nie znamy, ale jednak patrzy na mnie jak "nie widzę". — Ale za to zamiast róży tym razem wziąłem ze sobą kogoś innego — dodał, na co spojrzałam na niego zdziwiona, bo poza nim i Willem nikogo tu nie było, ale rozwiał moje niezrozumienie pokazując palcem na coś za mną, a kiedy się obróciłam zobaczyłam Chrisa, który właśnie wszedł do szkoły, a chwilę później chłopak zwrócił wzrok ku nam i ruszył w naszą stronę.

— Hejka — odezwałam się kiedy stanął obok nas z szerokim uśmiechem. — Zanim coś powiesz. Nie pamiętam reszty wieczoru od naszej rozmowy przy papierosie — ostrzegłam go, z czego oboje się zaśmiali.

— Jeśli to cię pocieszy to ostatnie co pamiętam to któryś shoot z rzędu i to, że miałaś dać mi 50$ — oznajmił.

— Dałam ci 50$? Czemu? — Czy ja zawsze jestem taka rozrzutna po pijaku?

— Założyliśmy się o to, że nie wypije sześciu shootów w niecałą minutę.

— Nigdy więcej nie biorę kasy na imprezę.

— To nie była twoja kasa — odezwał się Tom. — Założyłaś się chwilę po tym ze mną, że spalisz czerwonego malboro i za to, że wygrałaś miałem zapłacić Chrisowi za twój przegrany zakład 50$ — wyjaśnił niezbyt zadowolony.

— A to ja sobie jednak w życiu poradzę — oznajmiłam dumna z siebie i w tym samym momencie zadzwonił dzwonek na przerwę.

— Tego to już nie pamiętam — rzekł rozbawiony Chris. — Ale zakłady z wami to czysta przyjemność.

— Jeszcze was wykiwam na hajs — oznajmił Tom.

— Jaki hajs? — spytała niewtajemniczona Jane, która właśnie pojawiła się obok nas i po przywitaniu się z chłopakami podeszła do swojej szafki.

— Tom właśnie nam opowiedział o tym, że płacił Chrisowi za mój przegrany zakład — wyjaśniłam, z czego Jane się zaśmiała, bo pewnie była przy tym.

— A no tak. Mówiłam mu, żeby się nie zakładał, bo przegra. Tak kończą ci, którzy nie słuchają swoich dziewczyn — rzekła nawet na nas nie spoglądając, z czego ja z Chrisem się zaśmialiśmy, a Tom wywrócił na tą uwagę oczami.

— Zagrajmy kiedyś w pokera! — zaproponowałam, bo to było jedyne co mi wychodziło w życiu. Ogrywanie ludzi na hajs w pokerze.

— Rozbieranego! — dodał Chris, na co tym razem ja wywróciłam oczami, a Tom się zaśmiał.

— Możemy w piątek — odezwała się Jane. - Bo w niedzielę mam mecz i sobotę muszę mieć trzeźwą — dodała.

— To ja udostępniam dom — oznajmił Chris.

— Ja załatwię karty — rzekłam.

— Ja wymyśliłam termin! — wymigała się Jane.

— No sorry stary, został ci alkohol — Chris zwrócił się do Toma udając przejętego, ale wszyscy byliśmy usatysfakcjonowani, że udało nam się wymigać z wydawania na to hajsu.

— Zdradzieckie szuje — mruknął pod nosem Tom.

***

Wróciłam do domu około godziny 20, po tym jak odwiózł mnie Chris. Całe popołudnie przesiedzieliśmy w herbaciarni rozmawiając o różnych głupotach i było miło. Bardzo lubiłam wychodzić razem z Jane i Tomem, ale kiedy był obok jeszcze Chris, było jakoś lepiej, bo bez niego momentami czułam się piątym kołem u wozu mimo, że ciągle mnie zapewniali, że nie powinnam nawet tak myśleć. Chris, tak jak mówiła Jane, jest naprawdę spoko gościem. Dowiedziałam się, że jest jedynakiem i poznali się z Tomem przez Andy'ego, którego chcą mi przedstawić odrazu kiedy wróci z skądś tam.

Weszłam do pustego domu, bo mama miała na popołudniową zmianę, Mike prawdopodobnie był jeszcze na uczelni, a Luke gdzieś ze znajomymi.

Skierowałam się odrazu do pokoju, plecak rzuciłam gdzieś w kąt, a przed tym wyciągnęłam zeszyt z matmy, żeby odrobić zadanie. Resztę spiszę od kogoś w szkole. Usiadłam na łóżku, wyciągnęłam telefon i weszłam na twittera, bo siedząc w herbaciarni widziałam, że Will mi na coś odpisał, ale uznałam, że sprawdzę to dopiero w domu. Jak się okazało odpisał mi na wczorajszego tweeta.

Ja: czy tak trudno jest ze sobą rozmawiać o rzeczach, które nam się nie podobają? ludzie, rozmowa to podstawa, czego wy się boicie?

itsme: tego, że dana osoba źle nas zrozumie i tylko zjebiemy ważną dla nas relację

Westchnęłam czytając jego wiadomość, bo miał rację, ale milczenie wcale nie jest dobrym wyjściem.

Ja: zawsze można przecież wytłumaczyć, że nie o to nam chodziło. jeśli ta osoba zasługuje, żeby być w naszym życiu to nas wysłucha, ale i poda swoje warunki. relacje z ludźmi nie polegają na tym, że mamy patrzeć jak ta druga osoba robi coś wbrew nam i milczymy na ten temat, bo to

Ja: wcale nie jest unikanie danego tematu na zawsze, tylko odkładanie go na później, a to później wcale nie jest dobre, bo wtedy zaczynamy sobie wypominać te wszystkie błędy. Kłótnia jest najgorszym sposobem rozwiązywania problemów, bo prawie nigdy ich nie rozwiązuje

Wysłałam i odłożyłam telefon w oczekiwaniu na odpowiedź, która nie wiem czy nadejdzie, więc postanowiłam wziąć się za tą matmę. Długo mi nie zajęło rozwiązywanie zadań, bo po chwili przyszła odpowiedź.

itsme: wiem o co ci chodzi, ale mimo wszystko ludzie boją się rozmawiać o problemach, bo boją się stracić drugą osobę. wiem, że to głupie, bo z obawy przed tym, że kogoś stracimy doprowadzamy do tego, że i tak go tracimy. ale nie zmienisz tego. tak działa człowiek.

Ja: napisałam to, bo po prostu momentami odnoszę wrażenie, że ludzie nie wiedzą, że trzeba ze sobą rozmawiać.

istme: uwierz, ja też

itsme: a tak ogólnie to jak tam?

Wywróciłam oczami na absurdalność tej wiadomości. Pięć godzin temu widzieliśmy się i udaliśmy, że się nie znamy/nie widzimy, a teraz pyta co u mnie jak gdyby nigdy nic. Ja oczywiście odpiszę udając, że wcale mi to nie przeszkadza.

O Boże jaką ja jestem hipokrytką.

Przed chwilą dyskutowałam na temat rozmawiania o rzeczach, które nam się nie podobają, ale teraz robię dokładnie to samo przeciw czemu się wypowiadałam. Milczę bojąc się, że jeśli powiem mu, że wkurza mnie ta gra w kotka i myszkę, on już nigdy do mnie nie napisze i stracę to coś.

Ja: odrabiam matmę, chcesz mi pomóc?XD

Ostatecznie zgodził się, żebym miała wcześniej wolny wieczór, podczas którego mogłam z nim pisać.

To jest ostro popieprzone, ale już się do tego przyzwyczaiłam.

***

— Powiedz, że masz zadanie z matmy — Jane wpadła do sali dwie minuty przed dzwonkiem na lekcję cała zmachana z zeszytem w ręce. Ktoś tu zaspał.

— Mam. Spokojnie — zaśmiałam się z niej otwierając zeszyt i odwróciłam w jej stronę, a ona zaczęła przepisywać.

— To było jakieś pierdolnięte. Siedziałam nad tym cały wieczór i zrobiłam tylko połowę, bo reszta była jak czarna magia. Czy to w ogóle jest poziom drugiej klasy? Jak to zrobiłaś?

— Mike mi pomógł. — Co do mojego pisania z Willem to raczej wolę, żeby Jane o tym nie wiedziała, bo nie jest zbyt pozytywnie do tego i niego nastawiona. Ale fakt, Will wczoraj coś wspominał, że mieli to na początku tego roku szkolnego. A jest rok starszy, więc Jane na rację, ale raczej nikogo to nie dziwi, bo Tim często wysoko nas mierzy.

— Zmiana planów tak w ogóle. Zamiast w pokera gramy w szachy i nie w piątek tylko w sobotę, bo przełożyli mi mecz na sobotę. Tom znalazł kieliszki do szachów, więc nie przekonasz go. Ma świra na punkcie szachów.

— Czyli muszę wydawać hajs na wódę? — jęknęłam załamana i w tym samym momencie zadzwonił dzwonek na lekcję, więc Jane przyspieszyła tempa w pisaniu, bo Tim mógł się tu zjawić lada moment, a nie zostało jej już jakoś dużo.

— Załatwiłam, że gramy i tak u mnie czyli ja już mam swoją działkę. No i powiedziałam, że dojeżdżasz i musisz się tak dla nas poświęcić, więc jako, że Tom załatwił kieliszki alkohol został przypisany Chrisowi — oznajmiła dumna z siebie zamykając oba zeszyty.

— Wow, ratujesz mi dupę. Szkoda by mi było hajsu na tyle alkoholu — przyznałam i w tym samym czasie do klasy wszedł Tim, więc Jane pospiesznie zajęła miejsce dwie ławki przede mną i zaczęliśmy te męki.

***

— Rose, czy ty mnie w ogóle słuchasz? — Z transu wyrwał mnie głos Dylana, kiedy siedzieliśmy we dwoje na stołówce, czekając na Jane.

— Nie, przepraszam — spojrzałam w końcu na niego przepraszającym wzrokiem i odłożyłam swój widelec na stolik, żeby zacząć jeść te frytki rękami. O wiele wygodniej.

— O czym tak myślisz? — spytał przyglądając mi się badawczo.

— Pisaliśmy wczoraj — wystarczyły te dwa słowa, żeby zrozumiał. Akurat Dylan był dziwnie neutralnie nastawiony względem Willa i może nie pochwalał tego co robię, ale swobodnie mogłam z nim o tym pogadać.

— Znowu się w to pakujesz?

— To silniejsze ode mnie. Wystarczy, że dostanę jedną wiadomość i już jestem jego — westchnęłam zrezygnowana swoim własnym zachowaniem.

— Gdybym wiedział jak cię z tego wyleczyć to już dawno bym cię z tego wyciągnął.

— Jedynym rozwiązaniem byłoby całkowite odcięcie się od niego, ale to nie możliwe, bo spotykam go na każdym kroku.

— Cóż.. mogłabyś też przestać mu odpisywać, albo wyjaśnić, że to co odwala nie jest w porządku.. — zasugerował patrząc na mnie ostrożnie i wiedziałam, że ma rację, ale to wcale nie jest takie łatwe. Bo ja nie chcę go tracić.

— Co nie jest w porządku? — obok nagle pojawiła się Jane przez co się wystraszyłam. Zawału się kiedyś przy niej nabawię.

— Mike ciągle podbiera mi moje jedzenie z lodówki — to straszne z jaką łatwością okłamuje własną przyjaciółkę nie chcąc jej wkurzać.

— Podpisujesz je?

— Tak, na każdym opakowaniu piszę "Rose", żeby nie mógł mi wmówić, że nie jest podpisane. Ale to i tak nic nie daje, bo dziad i tak mi wszystko wyżera — wywróciłam oczami zirytowana. I fakt, że to co przed chwilą powiedziałam nie było sarkazmem i ja naprawdę tak robię, trochę definiuje Mike'a.

***

— I ona wtedy mówi do mnie: nie lecę na kilka frontów, bo to nie w porządku, a kręcę już z kimś innym. Tak po prostu mnie zostawiła i.. — wycierałam szklanki przy barze i słuchałam problemów sercowych  konkretnie wstawionego już chłopaka siedzącego przy ladzie. Czyli typowy dzień w pracy. Ludzie przychodzili się tu napić i przy okazji wyżalić barmance, a ja z dobroci mego serca doradzałam im. Lubiłam tą pracę. — Co o tym myślisz? — spytał troszkę bełkotliwie i spojrzał na mnie lekko zamglonym wzrokiem.

— Mogła nie dawać ci nadziei na coś, ale zrobiła dobrze mówiąc ci o tym w końcu, a nie zostawiła na pastwę losu niepewnego — wyraziłam swoje zdanie. Momentami czułam się faktycznie jak jakiś psycholog. Pub głównie należał do Gavina, który był znajomym Luke'a z liceum. Po szkole postanowił otworzyć swój własny pub za pieniądze, które dotychczas zarobił w kinie. Miał lokal, kilku chętnych klientów i pieniądze, ale brakowało mu jednego. Kogoś do pomocy. W tamtym czasie próbowałam znaleźć dla siebie jakąś pracę, więc kiedy dowiedziałam się, że szuka kogoś, Luke stwierdził, że oboje spadliśmy sobie z nieba. Tak więc w końcu zaczęłam pracę, która spodobała mi się. Pub szybko stał się dość rozpoznawalny mimo, że nie był jakoś w centrum miasta, tylko bardziej na obrzeżach, ale on zaprosił swoich znajomych, ja swoich, nasi znajomi swoich i nie potrzeba było dużej reklamy, bo samo wnętrze prezentowało się dość przyjaźnie, a atmosfera też była miła. Na początku myśleliśmy, że z czasem nie wyrobimy w dwójkę, ale okazało się, że przy dobrej organizacji dajemy radę bez problemu.

— Czyli co? Mam tak po prostu z niej zrezygnować i zapomnieć? — spytał jakby rozczarowany. Wow, chyba na serio mu na niej zależało.

— Tego nie powiedziałam. Skoro ci na niej zależy to okaż jej to jakoś. Jak chcesz możesz odpuścić. Ale możesz też spróbować pokazać jej, że jest w jakimś stopniu dla ciebie ważna — wzruszyłam ramionami.

— Masz rację! — Zerwał się z krzesła przez co miałam wrażenie, że zaraz wyryje do tyłu na podłogę przez ilość alkoholu jaką pochłonął. — Pójdę do niej i zawalczę o nas — dodał pewny swoich słów. — Jeszcze tu wrócę — oznajmił na odchodne kierując się w stronę drzwi, a ja tylko rozbawiona kiwnęłam głową, bo oni wszyscy zawsze mówili to samo. Niektórzy rzeczywiście wracali z nowinami czy się udało, czy nie. Czasem nawet przychodzili z tymi osobami w kierunku, których doradzałam im.

— A co trzeba zrobić, żeby cię zdobyć? — usłyszałam obok, więc spojrzałam tam i zobaczyłam, że właśnie przy barze usiadł Jack spoglądając na mnie wymownie. Trochę się speszyłam, bo znamy się dość długo z widzenia, ale nigdy nie rozmawialiśmy.

— Zawalczyć — zażartowałam nawiązując do słów klienta, który właśnie wyszedł z baru i podeszłam bliżej. — Co podać? — postanowiłam wrócić do pracy.

— Twój numer — oznajmił, na co wywróciłam oczami lekko rozbawiona.

— Może innym razem — rzekłam i podeszłam do nowego klienta, który stanął za ladą prosząc o trzy butelki piwa, które mu podałam.

— To może jakaś randka? — usłyszałam ponownie ten głos, kiedy odbierałam pieniądze za alkohol.

— Jesteś pijany? — Chyba bardziej stwierdziłam niż spytałam, ale dopiero teraz to zauważyłam.

— Lekko wstawiony — wyjaśnił i rzeczywiście może nie był trzeźwy, ale nie był też jakoś bardzo schlany. No, ale jednak trzeźwy nie był. — Dopiero przed chwilą dowiedziałem się, że tu pracujesz — dodał, a moją pierwszą myślą był Jacob, od którego zapewne się tego dowiedział. Zdrajca. Oni wszyscy po pijaku coś często opowiadają swoim znajomym o mnie.

— Jacob?

Jacob był moim znajomym, z którym chodziłam do przedszkola, podstawówki i przez rok do Springs. Był jednym z tych nielicznych znajomych z czasów szkoły podstawowej, których dobrze wspominałam.

— A jakżeby inaczej. To co z tą randką?

— Jesteś pijany i gadasz głupoty — zaśmiałam się, na co udał, że się oburza.

— Nie wypiłem, aż tak dużo.

— Spytaj na trzeźwo to się zastanowię — odpowiedziałam mu w końcu na pytanie co nie za bardzo go usatysfakcjonowało.

— To chociaż numer? — Nie dawał za wygraną, ale ja byłam zdecydowana.

— Przykro mi, ale nie. — Wzruszyłam ramionami i z jednej strony bawiła mnie ta sytuacja, ale z drugiej zalatywała mi podstępem, bo jednak czemu on miałby chcieć mieć ze mną cokolwiek wspólnego, a co dopiero jakaś randka.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top