33. Szkoda, że za błędy trzeba tak srogo płacić.
05.04.2020r. Boston
Było około dziesiątej rano kiedy robiłam sobie w R&G's gofry na śniadanie. Uznałam, że i tak muszę przyjść dzisiaj szybciej, żeby otworzyć lokal, to nie będę bawić się w robienie śniadania w domu, skoro tu i tak będę musiała rozrobić ciasto na gofry.
Kończyłam pierwszego gofra, kiedy usłyszałam dzwoneczek nad drzwiami, który informował, że ktoś nowy wszedł do pubu. Gavin zawiesił go jakoś w tamtym tygodniu, a już zdążył zacząć mnie wkurzać. Lepiej było mi bez niego, kiedy klient po prostu dzwonił dzwonkiem przy kasie. Ten na ladzie jest mniej irytujący.
Wyszłam z kuchni, ale miałam ochotę do niej wrócić kiedy po drugiej stronie lokalu zobaczyłam Sophie Garret, czyli moją pierwszą przyjaciółkę, która pod koniec podstawówki doszczętnie zniszczyła moją osobę i umiejętnie zrównała z ziemią moją samoocenę, po czym stwierdziła, że jestem beznadziejną przyjaciółką i z dnia na dzień wymieniła mnie na inną. Wyszłam z tego bardzo korzystnie, bo nauczyło mnie to szacunku do samej siebie, omijania toksycznych znajomości szerokim łukiem i tego jak ciężkim i długotrwałym procesem jest przejście z aspołecznej, zakompleksionej, nienawidzącej życia, szarej myszki we w miarę pewną siebie i akceptującą swoje wady dziewczynę. Wbrew pozorom odbudowywanie tego co dałam jej w sobie zniszczyć było dość przyjemne, bo patrząc na efekty, które faktycznie miały miejsce cieszyłam się, że to jednak da się odzyskać, tylko trzeba to robić przy właściwych ludziach.
Tina i Janet pomogły mi w miarę wypracować większą pewność siebie, a Jane z Tomem w bardzo efektywny sposób naprawili moją samoocenę od czasu do czasu zwracając uwagę na to co im się podobało w moim wyglądzie i jednocześnie pokazując mi u innych to co mi nie podoba się we mnie, chcąc mi udowodnić, że ludzie najczęściej nie zwracają na to uwagi. Tina i Janet zaczęły mi pomagać, Jane z Tomem co prawda nieświadomie, ale ciągle pomagają mi w pogłębianiu mojej pewności siebie, a Wylie jest ze mną przy tym przez ten cały czas i to ona pomogła mi zacząć pracować nad tym.
Dlatego kiedy po tym wszystkim zobaczyłam Sophie, z którą od drugiej klasy liceum nie miałam kontaktu, chciałam sama wyjść stąd, albo poprosić ją, żeby wyszła i nigdy tu nie wracała. Oczywiście, że miałyśmy wiele wspaniałych wspomnień, ale raczej te negatywne dla mnie przeważały.
— Zamknięte — oznajmiłam wskazując na tabliczkę informującą, że otwieramy o jedenastej.
— Możemy pogadać? — spytała.
— Jestem barmanką, nie psychologiem.
— Rosie. — I oto jeden z powodów, dla których nie znoszę tej formy mojego imienia. Kojarzy mi się z nią i ostatnimi latami naszej przyjaźni. Najczęściej kiedy ktoś zwraca się do mnie w ten sposób automatycznie i trochę nieświadomie zaczynam odbierać go dużo negatywniej niż wcześniej.
— Po czterech latach nagle chcesz zacząć rozmawiać? — Spojrzałam na nią z wyrzutem.
— Musimy w końcu to wszystko wyjaśnić — odezwała się ponownie Sophie.
— Ale co ty chcesz wyjaśniać? Nasza przyjaźń się skończyła, bo znalazłaś sobie nową psiapsiółę, a ja stwierdziłam, że nie chcę dłużej za tobą biegać jak ostatnia idiotka — wyjaśniłam, a dzwonek nad drzwiami dał znak, że ktoś właśnie wszedł do środka i jak się okazało, byli to Will i Julia.
— Siemka — rzucili w moją stronę witając się ze mną, więc odpowiedziałam im tym samym.
— Czy R&G's nie jest jeszcze zamknięte? — spytał Will spoglądając na Sophie.
— No właśnie, że jest. A ty co tu robisz o tej porze? — spytałam z ciekawości.
— Luke chciał, żebym wpadł, bo mówił, że za jakiś czas tu będzie i chciał ze mną pogadać.
— Luke tu studiuje? — spytała zdziwiona Sophie.
— Nie. Pracuje.
— Kto to? — spytała zaciekawiona Julia stając obok mnie za barem.
— Przyjaźniłyśmy się z Rosie w dzieciństwie — wyjaśniła Sophie.
— Dlaczego już się nie przyjaźnicie? — Julia zadała kolejne pytanie.
— Bo to była w cholerę toksyczna przyjaźń i okazuje się, że nie jestem masochistką — oznajmiłam.
— Sophie? — Za to Will chyba połączył wątki.
— Tak w skrócie — odrzekłam wiedząc, że oboje już wiedzą kim jest dziewczyna siedząca przy ladzie. Oboje o niej słyszeli.
— Rozumiem, że mam niepochlebne zdanie wśród twoich nowych znajomych — stwierdziła po zobaczeniu reakcji pozostałej dwójki.
— Ciężko o pochlebne po tym wszystkim.
— Dlatego chcę pogadać — powtórzyła po raz kolejny.
— Możemy was zostawić — oznajmiła Julia spoglądając na Willa dość wymownie, po czym zniknęli w kuchni.
— Twoi nowi znajomi? — spytała kiedy drzwi za nimi się zamknęły.
— Narzeczona Luke'a i mój...przyjaciel — sprostowałam nie wiedząc jak dokładnie nazwać Willa.
— Luke się zaręczył? — Zdziwiła się.
— Tak, ale chyba nie o tym chciałaś rozmawiać.
— No tak. Chciałam cię przeprosić — a to ciekawe. — Wiem, że zniszczyłam cię i wykorzystywałam. To drugie było trochę nieświadome, ale przepraszam. Za to, że porównywałam nasze problemy i bagatelizowałam twoje. Powinnam była być dla ciebie wsparciem, ale nie wiedziałam tego wtedy. Byłaś dla mnie taka dobra, że nie pomyślałam, że w zamian powinnam odwdzięczyć się tym samym. Zrozumiałam to dopiero kiedy poczułam twój brak. Nie było nikogo kto chciał słuchać o moich problemach i mi pomóc. Nie było nikogo kto byłby dla mnie tak oddany i pomagał mi we wszystkim. Byłam w cholerę zazdrosna, wtedy myślałam, że Wylie mi ciebie odebrała, ale teraz wiem, że to ja wyrzuciłam cię ze swojego życia. Wiesz, myślałam, że wyjdziesz po prostu za drzwi, a kiedy je otworzę będziesz tam dalej czekać, żeby wejść z powrotem, ale ty wyszłaś i nigdy nie wróciłaś.
— Znalazłam nowe mieszkanie, w którym mnie chcieli i gdzie doceniali moją przyjaźń — wtrąciłam się.
— Wiem. Teraz to wiem. Nie proszę cię o to żebyśmy zaczęły się z powrotem przyjaźnić, chociaż jeśli byś chciała..
— Sophie. Ta przyjaźń mnie męczyła. Dałam ci już milion drugich szans i za każdym razem wszystko kończyło się tak samo. Wiem, że też byłam winna, bo gdybym ci na to nie pozwalała to wszystko byłoby inne, ale nie wiem czy wiesz, byłaś w cholerę trudnym człowiekiem. Nie można było mieć innego zdania niż ty, bo jeśli tak było, to z automatu strzelałaś focha, na bliżej nieokreślony czas. Nie sprzeciwiałam się tobie, żeby nie stracić naszej przyjaźni, ale kiedy ostatecznie odpuściłam, okazało się, że normalne przyjaźnie tak nie funkcjonują. Okazało się, że przyjaciele są po to, żeby ci pomagać nie oczekując niczego w zamian. Kiedy my się przyjaźniłyśmy myślałam, że przyjaciółka, która cię wspiera i nie poniża, co więcej, która z dnia na dzień tylko podwyższa twoją samoocenę, jest tylko wymysłem książkowym. Kiedy znalazłam nowych znajomych dowiedziałam się, że to nie jest nic specjalnego, tak działa zdrowa relacja. Dobrze mi tak, jak jest teraz, kiedy mam to już za sobą. Myślę, że zrozumiesz dlaczego nie chcę pakować się w to po raz kolejny.
— Wiem, po prostu myślałam, że może akurat — oznajmiła wzruszając ramionami. — Przepraszam. Nie mogłam się do tego zebrać przez te cztery lata, ale nie chciałam żeby nasza przyjaźń tak skończyła na zawsze. Znamy się od zawsze i nie chcę żebyśmy się nienawidziły.
— Nie nienawidzę cię. Byłam zła, ale myślę, że między nami jest okej.
— To twój chłopak? — spytała zmieniając temat, na co wywróciłam oczami, bo pamiętam, że Sophie zadawała pytanie o drugą połówkę każdemu kogo spotykała po dłuższym czasie braku kontaktu. W ogóle się nie zmieniła.
— Nie.
— Spotykasz się z kimś?
— Cholera Sophie. Nie kontynuuj nawet tej serii pytań. Nie mam nikogo i nie, nie spotykam się z nikim. Fakt, że się dogadałyśmy musi ci narazie wystarczyć — oznajmiłam zirytowana. A ten dzień miał być taki piękny.
***
Tego wtorkowego poranka, nikt inny, tylko Sophie musiała się przypałętać do R&G's chcąc poznać moich znajomych, po tym jak wczoraj wyszła wcześniej. Zastanawia mnie tylko co ona w ogóle robi w Bostonie, bo z tego co wiem to studiuje gdzieś w Kalifornii.
Poza mną i nią, w lokalu była jeszcze Julia, Will, Luke w kuchni i kilku klientów. Wypytywała Julię o zaręczyny i oczywiście nie obeszło się bez pytania o dzieci, co zdziwiło Willa i Julię, bo nie oszukujmy się, Sophie właściwie dopiero ją poznała, ale dla mnie to było w pewnym sensie na porządku dziennym po tylu latach znajomości z nią.
Temat zjechał na temat dzieci, a Julia stwierdziła, że jeszcze o tym nie myśleli, bo dopiero co się zaręczyli.
— Ładne byście mieli dzieci. Tak jak Rose. — Sophie spojrzała w moją stronę co wcale mi się nie spodobało. — Gdybyś miała dziecko z Willem jego oczy byłyby przepiękne.
— Ale u mnie wciąż nic się nie zmieniło i nie chcę mieć swoich dzieci — oznajmiłam licząc, że to zamknie temat.
— Chcesz mieć dzieci, ale nie chcesz mieć swoich? Gdzie tu sens? — spytała dziewczyna.
— Doszukiwanie się w tym sensu chyba nie jest twoim zadaniem. Skoro ma swoje powody to tobie nic do tego. — Julia zabrała głos, za co byłam jej wdzięczna. Temat dzieci i ciąży przedyskutowałyśmy jeszcze kiedy dopiero się poznawałyśmy dlatego znała moje zdanie na ten temat, ale nie jest to rzecz, o której chcę rozmawiać z Sophie, a już w szczególności w takich okolicznościach.
***
Było grubo po drugiej kiedy leżałam na kanapie w salonie z Willem i patrzyliśmy na napisy końcowe drugiej części High School Musical.
— Lubię to, ale z ręką na sercu oznajmiam, że Teen Beach Movie to wciąż mój ulubiony musical i nikt tego nie zmieni — oznajmiłam spoglądając w jego stronę.
— Ranisz — rzekł łapiąc się teatralnie za serce. — Rose — odezwał się już poważniejszym tonem, więc spojrzałam na niego pytającym wzrokiem. — Dzisiaj w R&G's... wolisz adoptować dziecko, niż mieć swoje? — spytał niepewnie, a ja odruchowo westchnęłam. Nie lubię tego tematu, bo zawsze boję się, że ten ktoś mnie nie zrozumie.
— Nie wiem czy "wolałabym" jest dobrym słowem. — Wzruszyłam ramionami i ułożyłam się inaczej na kanapie, żeby móc rozmawiać z nim twarzą w twarz. — Chodzi o to, że adoptując dziecko, daję mu szansę na nowe życie. Mogę spróbować dać mu kochającą rodzinę, której w domu dziecka nie ma. Mogę sprawić, że będzie czuło się kochane. Z drugiej strony boję się, że jeżeli miałbym mieć swoje dziecko, nie umiałabym go pokochać. Nie wiem jak odbiłaby się na mnie psychicznie na przykład ciąża. Jest wiele kobiet, które mają depresje poporodowe. Nie chcę, żeby moje dziecko żyło ze świadomością, że go nie kocham, a boję się, że tak mogłoby być i nie mogłabym nic z tym zrobić — wyjaśniłam i nastała chwilowa cisza. Wiem, że niecodziennie dziewiętnastolatki mówią mu, że boją się mieć dzieci, bo boją się, że ich nie pokochają i zniszczą im życie.
— Depresja dotyka raczej małą ilość osób, a nawet gdyby to zawsze można ją leczyć. Myślę, że miałabyś ogromne wsparcie dookoła w każdym z bliskich. To zawsze będzie twoja decyzja, ale wydaje mi się, że byłabyś wspaniałą matką bez względu na to czy dziecko byłoby adoptowane czy twoje.
— Nie wiem. Narazie i tak nie spieszy mi się do posiadania dzieci. Najpierw studia, a później się zobaczy — wzruszyłam ramionami zbierając ze stolika opakowania po chrupkach, a chłopak zabrał szklanki i ruszyliśmy w stronę kuchni. — Chociaż gdybyśmy mieli mieć razem dziecko to faktycznie byłoby piękne — przyznałam, z czego chłopak się zaśmiał.
— Spotykasz się z Ethanem? — spytał co mnie zdziwiło trochę.
— Czemu pytasz?
— Tak się zastanawiałem. Ostatnio przychodzi dużo rzadziej i nigdzie nie wychodzicie razem.
— Zostaliśmy przyjaciółmi. W niedzielę o tym rozmawialiśmy. W zasadzie nie byliśmy parą, więc nie było sensu robić szumu o to, że i tak nic z tego nie wyjdzie dlatego nikomu nie mówiliśmy — wyjaśniłam.
— Szkoda, słodko razem wyglądaliście — odrzekł co rozbawiło mnie bardziej niż powinno, bo z jego ust brzmiało to bardzo dziwnie.
— Przestań. — Szturchnięłam go łokciem biorąc butelkę wody z zamiarem zabrania jej do pokoju. — Zrobiłam to po to, żeby móc zejść się z Jacem z powrotem — dodałam na co spojrzał na mnie z politowaniem, bo doskonale wiedział, że pomiędzy mną i Jacem nie będzie już niczego poza przyjaźnią.
— Szybciej bym kupił bajkę z Jacobem.
— Z nim wszystko zakończyło się tylko na zaręczynach piętnaście lat temu.
— Moglibyście je chociaż zerwać.
— Po co? Może akurat skończymy razem — zażartowałam.
— Ta, po moim trupie — rzucił w moją stronę.
— A to się da załatwić — oznajmiłam, na co spojrzał na mnie zdziwiony moją odpowiedzią, co mnie jeszcze bardziej rozbawiło. — A co się dzieje z Kim? Jack wyjechał już z Bostonu? — Z Kim nie widziałam się od tamtej rozmowy w pubie, kiedy zerwali z Willem. Od tamtej pory słuchu po niej zaginął.
— Nic specjalnego się u niej nie dzieje. Dalej studiuje, a Jack dalej jej nie znosi. Wrócił na jakiś czas do Nevady.
— Szkoda mi go. Gdybym mogła, pomogłabym mu uporać się z nią, bo widzę, że ciężko jest mu zamknąć ten rozdział, a nie może całe życie jej unikać — oznajmiłam i po chwili zorientowałam się, że ze mną jest tak samo, z tą różnicą, że ja nie nienawidzę Willa, a wciąż go kocham.
— To prawda, ale rozmawiałem z nim. On nie chce zamknąć tego rozdziału, kiedy kochałeś kogoś ponad stan, to ciężko jest odciąć się od tego kogoś — wyjaśnił.
— To takie oczywiste, więc czemu ludzie mówią, że nas kochają, a chwilę później nas ranią? — spytałam zanim zdążyłam przemyśleć te słowa.
— Nie wiem, ale wiem, że później tego cholernie żałują — odparł spoglądając na mnie wzrokiem, który łamał mi serce, bo wiedziałam, że jest szczery.
— Szkoda, że za błędy trzeba tak srogo płacić. Czasem z czyjeś błędy. I gdzie tu sprawiedliwość? — zadałam pytanie retoryczne i skierowałam się w stronę schodów, a on ruszył za mną.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top