15. Czysto przyjacielska przysługa.

27.12.2020r. Grass Valley

— Nie bój się. Nie zje cię. Chyba — zwróciłam się do zestresowanego Willa, kiedy szliśmy w stronę mojego rodzinnego domu, gdzie moja mama miała go poznać i mieliśmy wypić rodzinnie kawkę razem z Luke'em, Julią, Mike'em, Nickiem i Rachel oraz mamą, którzy już na nas czekali.

Wczoraj ja poznałam jego rodzinę, o której już dużo słyszałam i to chyba ja miałam większe prawo do stresowania się, bo z jego opowieści jego mama była dość wymagająca, ale okazało się, że nie jest taka zła. Jego tato też jest super gościem. Bardzo go polubiłam. A jego młodsza siostra, Lucy, to anioł w porównaniu do mojego młodszego rodzeństwa.

— A co jeśli mnie nie polubi? — Okej, nie spodziewałam się takich obaw po nim.

— Ona lubi wszystkich. Naprawdę. To tylko Luke jest taki wymagający — usiłowałam go uspokoić i weszliśmy do środka gdzie jak zawsze panował jeden wielki chaos, a Rachel z Nickiem jak zwykle się kłócili.

Nie dziwmy się w takim razie, że moje opowieści i ubieranie myśli w słowa zawsze jest takie chaotyczne skoro wychowałam się w tym domu. Bycie normalnym jest w tym przypadku niewykonalne.

— Rachel zamknij się w końcu! — usłyszałam zirytowanego Mike'a z salonu, przez co nastała chwilowa cisza, którą przerwałam oczywiście ja, bo nie mogłam się nie zaśmiać z tego. Rok temu sama dostawałam szału w tym domu, ale teraz jak dopiero tu weszłam jestem jeszcze od tego odzwyczajona, więc bawi mnie to. Jeszcze.

— Odrazu lepiej — rzuciłam w stronę Willa, który też się trochę odprężył i nie był już tak spięty jak przed chwilą.

— Są! — zawołał Nicki, po czym dołączyła do niego Rachel i teraz spowrotem oboje "mówili głośno", a ta chwila spokoju odeszła w zapomnienie.

Jako pierwsi wyszli do nas Luke, Julia i Max.

— Mama jest trochę wkurzona, więc lepiej jej nie drażnij — oznajmił Luke, a ja widziałam jak z Willa spłynął cały luz i spowrotem zaczął się stresować.

— Jesteś okropny — rzuciłam, próbując się nie zaśmiać, do rozbawionego brata, który uwielbiał męczyć Willa i specjalnie to powiedział. Co za typ. — Gdzie ona jest? Bo on mi tu zaraz zejdzie na zawał jeśli w końcu jej nie pozna — wywróciłam oczami na brata, a Julia powiedziała, że mama krząta się po kuchni, więc zaprowadziłam tam chłopaka, żeby zobaczył, że wcale nie jest taka straszna. Lepiej niech się obawia tych dwóch małych potworków.

Mama szeroko się uśmiechnęła do chłopaka przez co zeszło z niego całe napięcie. Na szczęście. Zagadała chwilę o jakieś nieistotne pierdoły i postanowiliśmy usiąść do stołu.

— Dziwnie się czuję siedząc z tobą spowrotem przy jednym stole. Tym razem nie jest to szkolna ławka, a rodzinna kawka co jest jeszcze dziwnejsze — oznajmiła Julia Willowi kiedy po godzinie już wszyscy byliśmy zajęci sobą i każdy rozmawiał z każdym.

— Że też akurat oboje trafiliście do jednej rodziny — zaśmiał się Mike.

— I to jeszcze takiej.. specyficznej — dodał Luke.

— Faktycznie trochę dziwnie. Ale ja byłem pierwszy — odezwał się Will.

— Teoretycznie, bo praktycznie mi to szybciej poszło. — Dziewczyna spojrzała na niego wymownie.

***

— To co? Jeszcze tato i będziemy mogli odhaczyć poznanie rodzin z listy rzeczy do zrobienia — zażartowałam kiedy wyszliśmy z domu około 20. Było już dość ciemno, ale w końcu mamy grudzień to czego ja się spodziewam.

— Najgorsza część bycia w związku. Mam nadzieję, że twój tato to fajny gość i odrazu mnie polubi — oznajmił obejmując mnie ręką i ruszyliśmy w stronę cmentarza, który był stosunkowo blisko.

— Myślę, że nie było tak źle. Przy pierwszym spotkaniu mamy z Julią to dopiero było niezręcznie. Z tobą teraz to aż dziwne, że atmosfera nie była taka napięta. I nawet Nick z Rachel byli dość cicho. Przynajmniej ciszej niż zazwyczaj — sprostowałam odrazu z czego się zaśmiał.

— Nie są tacy źli jak opowiadałaś czasem — oznajmił, ale no co on miał powiedzieć.

— Tak sobie wmawiaj. Ty nigdy nie zaznasz tego co działo się w tym domu kiedy mieli po 3 i 5 lat. Dzisiaj byli oazą spokoju — zaśmiałam się z jego miny i przeszliśmy przez ulicę, gdzie po drugiej stronie widniał cmentarz. Był malutki, więc szybko dotarliśmy do grobu, którego szukaliśmy i usiedliśmy na ławce obok. Siedzieliśmy tak chwilę w ciszy ramię w ramię. — Myślę, że polubiłby cię — oznajmiłam w jednej chwili i oparłam głowę na jego ramieniu.

— Tęsknisz za nim. — Ani to było pytanie, ani stwierdzenie.

— Bardzo. Ale bardziej za nim z czasów mojego dzieciństwa kiedy wszystko było okej. Brakuje mi go, ale wiem, że jest nam teraz lepiej bez niego. To okropne i nie powinnam tak mówić, ale taka jest prawda.

— Jak długo to trwało? — spytał. Wiedział, że lubię o tym rozmawiać, bo w ten sposób pozbywam się cząstki tego ciężaru jaki na mnie spoczywa po tym wszystkim.

— Ciężko określić kiedy to się zaczęło. Jak byłam w pierwszej i drugiej klasie wszystko było okej. Chyba w trzeciej zaczęło się powolutku walić i z roku na rok było tylko gorzej. Wiesz, niby obiecywał, że pójdzie na leczenie i z tego wyjdzie, ale zawsze jego obietnice zostawały niespełnione. Przez bardzo długi czas wierzyłam w to, że się zmieni i, że wszystko wróci do normy, tak jak było wcześniej. Ale zrozumiałam, że nadzieja nas niszczy i wiedziałam, że on nigdy z tego nie wyjdzie. Kiedy się z tym pogodziłam zmarł tego samego dnia. Już nigdy nie pozbyłam się wyrzutów sumienia. Czuję, że może gdybym go nie skreśliła i w niego wierzyła, to nadal by żył.

— Wiesz, że to nie jest twoja wina? Nie miałaś na to żadnego wpływu i tylko na tym wszystkim traciłaś.

— Wiem, ale i tak nie mogę pozbyć się tych wyrzutów. Z roku na rok stają się mniejsze, więc to nieistotne. Za jakiś czas może znikną.

— Po prostu musisz się z tym pogodzić i ruszyć naprzód.

— Czy ty właśnie mnie cytujesz? — spytałam kojarząc te słowa z jednej z moich rad skierowanych do niego w liceum.

— Może tak. Te rady były skuteczne, dlatego mam nadzieję, że wszystko sobie ułożysz tak jak powinno być ułożone tam w środku. Żeby wyrzuty sumienia nie wyniszczyły cię od środka — oznajmił, a ja spojrzałam na niego ze smutnym uśmiechem.

— Chciałabym móc zobaczyć się z nim ostatni raz. Chciałabym przytulić go i powiedzieć, że go kocham. Nigdy tego nie zrobiłam i żałuję, cholernie.

***

— Rose chodź tu szybko z nożyczkami! — usłyszałam głos Julii z głównej sali, więc chwyciłam w biegu nożyczki i ile tchu w nogach popędziłam do niej. A tak naprawdę spacerkiem zmierzałam ku mej bratowej, bo było ledwo po 19. Mieliśmy jeszcze sporo czasu do przygotowania wszystkiego na tą imprezę sylwestrową i tyle par rąk, że dziwię się, że w ogóle tak szybko zaczęliśmy. Przycięłam jej, jak się okazało, tasiemkę, bo miała już wszystko idealnie wymierzone i brakowało jej rąk do ucięcia jej.

— Tom, do cholery, ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie nosił tych skrzynek z piwem? — krzyknął mój brat zirytowany tym, że chłopak w ogóle go nie słucha. Uraz psychiczny po wypadku Toma to jedna sprawa, ale nie zapominajmy, że uraz fizyczny też pozostał i kiedy za długo nosił jakieś ciężkie rzeczy powracały mu bóle pleców. Nie ustępowały dopóki nie dostał zastrzyku przeciwbólowego, bo żadne tabletki nie dawały rady. Dlatego Luke dostawał białej gorączki kiedy widział jak chłopak mając gdzieś swoje zdrowie nosił, tak jak teraz, te skrzynki, które do lekkich nie należą.

***

Trzy godziny później siedziałam przy DJach rozmawiając z Jacobem oraz Ricky'm i Dave'em, którzy byli właśnie owymi DJami. Ricky był kolegą Luke'a z liceum, chodzili razem na matmę, a Dave był rok ode mnie straszy, ale chodził do Springs, więc poznałam go dopiero kiedy miałam odebrać od nich laptopa Luke'a, bo sam nie miał czasu. Później spotkałam ich kilka razy na jakichś większych imprezach, na których byli DJami. Jacob z kolei to ten mój Jacob, z którym znam się od przedszkola i jest jedną z nielicznych osób, które dobrze wspominam z tych czasów. W przedszkolu nawet się zaręczyliśmy i planowaliśmy dzieci, ale czar prysł kiedy poszedł do szkoły i przestaliśmy się ze sobą spotkać. Zapomnieliśmy o swoim istnieniu do czasu aż w połowie podstawówki nie zorienowaliśmy się, że chodzimy do jednej szkoły i mimo, że był rok straszy mieliśmy wspólnych znajomych przez co na powrót zostaliśmy znajomymi i tak do dzisiaj utrzymujemy kontakt ze sobą.

— A wiesz, że na początku to próbowałem cię spiknąć z Jackiem? A wy z Willem nagle sobie wracacie i dowiaduję się, że wolałaś jego — oznajmił Jacob próbując przekrzyczeć muzykę z czego się zaśmiałam.

Mamy 31 grudnia i właściwie to już weszliśmy na etap związku, bo ostatecznie uznaliśmy, że to ciągłe zaprzeczanie, że nie jesteśmy parą jest bez sensu skoro właśnie tak się zachowujemy i co ciekawsze, to ja wyszłam z tą propozycją.

— Wiem, że to ty podsuwałeś mi Jacka. Zdradził cię już pierwszego wieczoru, kiedy przyszedł do R&B's i oznajmił, że to ty mu powiedziałeś, że tam pracuję — odkrzyknęłam śmiejąc się na myśl o tym. Z Jackiem w sumie też byłam w dość dobrych relacjach po tym jak dałam mu kosza. Właściwie jak tak teraz myślę to z większością osób byłam w dobrych relacjach, więc to chyba oznacza, że nie jestem jakąś bardzo problemową osobą.

— Właściwie wtedy to on sam zaczął o tobie mówić, ale jakby tak pomyśleć to Will zawsze siedział jakoś wkurzony kiedy Jack zaczynał o tobie mówić, więc, aż dziwne, że wcześniej nie zauważyłem, że na ciebie leci.

— Sorry, że się wtrącam, ale przecież co drugi chłopak na nią leciał w liceum. Wszyscy po prostu bali się Luke'a, który trzymał ją jak roszpunkę w niewidzialnej wierzy — wtrącił się Dave.

— Czy ty aby na pewno nie przesadzasz? — zaśmiałam się, ale wiedziałam, że bardziej miał na myśli to, że Luke strasznie mnie pilnował, żeby nic mi się nie stało.

— Może troszkę chciałem podramatyzować — uśmiechnął się słodko co mnie tylko bardziej rozbawiło.

— Dlaczego moja kobieta siedzi tu sama z tymi trzema słabo rozgarniętymi chłopcami? — obok pojawił się rozbawiony Will. Okej, lubiłam kiedy tak do mnie mówił, nawet bardzo.

— Teraz już z czterema — rzucił wyzywająco Ricky.

— Chcę ci tylko przypomnieć, że nasze zaręczyny nigdy nie zostały zerwane — dodał Jacob obejmując mnie ręką, na co tylko pokręciałam rozbawiona niedowierzająco głową.

— Zmarnowałeś swoją szansę, a teraz przepraszam, ale muszę ją porwać na chwilę. Dave, teraz możesz mi się odwdzięczyć — oznajmił Will chłopakowi, więc żegnając się z chłopakami tymczasowo odeszłam z nim jak się okazało potańczyć do jakiejś wolnej piosenki.

Rzekomy parkiet był pełny, dlatego nawet nie wciskaliśmy się pomiędzy tych wszystkich ludzi, tylko stanęliśmy z boku. Objął mnie w talii przyciągając bliżej siebie, a ja położyłam swoje dłonie na jego karku uśmiechając się do niego. Byłam w tym momencie cholernie szczęśliwa. Chociaż słowo szczęśliwa nie określało mojego stanu tak trafnie jak powinno. To było coś ponad to, bo w końcu czułam to, czego tak desperacko szukałam w liceum. Potrzebowałam czyjejś bliskości, ale tylko ten chłopak stojący przede mną mógł dać mi ją tak, jak jej pragnęłam.

— Płaczesz? — odezwał się Will, a ja dopiero po chwili zorientowałam się, że mam łzy w oczach.

— Po prostu jestem szczęśliwa — wyjaśniłam, na co on słysząc to uśmiechnął się tym uśmiechem, który tak bardzo kocham.

— O czym myślisz?

— O tym, jak to wszystko się pozmieniało. Zaczynając ten rok miałam w planach wybić sobie ciebie z głowy, a kończę go tak jak naprawdę chciałam go spędzić. Tak jak serce tego chciało, a nie rozum podsuwał. Mogąc się wtulić i poczuć to co chciałam poczuć już dawno. Pełnię szczęścia.

— Ja zaczynając ten rok miałem nadzieję, że jednak w końcu mi odpiszesz i wrócimy do tego co było na początku. Nie pomyślałem nawet, że mógłbym go tak kończyć — przyznał i uśmiechnął się kiedy piosenka zmieniła się na Stupid deep Jona Belliona.

— A więc to tak Dave ci się odwdzięcza. — Teraz zrozumiałam co miał na myśli, kiedy oznajmił chłopakowi, że teraz może mu się odwdzięczyć.

— Czysto przyjacielska przysługa. — Wzruszył ramionami, a ja pokręciałam z niedowierzaniem głową i oparłam ją o jego klatkę piersiową.

Uwielbiałam tą piosenkę i tak bardzo kojarzyła mi się z Willem, bo to on pokazał mi ją kilka lat temu i właśnie wtedy okazało się, że lubimy ten sam rodzaj muzyki. Można powiedzieć, że to ta piosenka zaczęła wszystko budować między nami.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top