10. Dobranoc Rosie.
18.02.2018r. Nevada City
Wzięłam kolejnego łyka i przeglądałam dalej timeline'a, kiedy przyszło mi powiadomienie, że ktoś odpowiedział mi na tweeta. Kliknęłam w ikonkę powiadomień i zobaczyłam, że to Will odpowiedział mi "ja", przez co miałam chwilowego laga mózgu, bo o co mu chodzi z tym ja? Ale ostatecznie uznałam, że dobrym pomysłem, będzie jeśli kliknę w tą odpowiedź i sprawdzę, na jakiego tweeta mi odpowiedział, bo może wtedy zrozumię puentę tej "rozmowy".
Ja: nudzi mi sie moja bestie padła po piciu a ja sama zeruje butelkę wina popisze ktoś? albo sie spotka? co z tego ze pewnie mamy w ciul daleko do sibei
itsme: ja
Okey nadal nie wiem o co mu chodzi.
Ja: ?
Po pijaku nigdy nie pieprzę się z rozmyślaniem czy ta odpowiedź jest odpowiednia, tylko mówię/piszę co myślę.
Odpowiedź przyszła błyskawicznie jak nigdy.
itsme: ja mogę się z tobą spotkać
Jego odpowiedź sprawiała, że byłam zdziwiona, ale przez alkohol nie byłam tak bardzo zszokowana tym.
Ja: przyjdź pod bar Luisa, a ja wezmę butelkę wina
Odpisałam i wstałam z łóżka. Co prawda byłam już ogarnięta do snu, było już grubo po północy, a ja będę jutro tego żałować szczególnie jeśli Jane się dowie, ale w tym momencie miałam to głęboko w poważniu. Chciałam tylko się z kimś spotkać, tak więc właśnie ubierałam buty, kiedy dostałam powiadomienie, że już idzie. Było mi ciepło przez ten cały alkohol, więc wyszłam z mieszkania w bluzie przewieszonej tylko przez ramię, w ręce trzymając butelkę półsłodkiego malinowego wina, zakluczyłam tylko drzwi i zeszłam po schodach do wyjścia z budynku. Kiedy byłam już na zewnątrz zobaczyłam, że przy barze na przeciwko stoi Will, a moje serce tak dziwnie zabiło i nie wiedziałam co zrobić, bo dopiero teraz do mnie doszło, że właśnie umówiłam się z nim na spotkanie w środku nocy będąc nawalona w trzy dupy. Jednak długo to nie trwało, bo alkohol przejął władzę i powróciła moja odwaga i pewność siebie, więc ruszyłam w jego kierunku, w tym samym momencie kiedy on zauważył mnie i ruszył w moją stronę.
— Cześć — odezwałam się pierwsza kiedy stanęliśmy na przeciwko siebie.
— Cześć — odpowiedział, przy czym uśmiechnął się tym swoim moim ulubionym uśmiechem.
— Na wstępie tylko odrazu się wytłumaczę, że trzeźwa to ja nie jestem, więc wybacz jeśli palnę coś głupszego niż zazwyczaj — odrazu sprostowałam, na co on parsknął śmiechem.
— Ja też już nie za bardzo. Nie miałbym odwagi napisać, że chcę się spotkać gdybym był trzeźwy w 100% — przyznał, ruszyliśmy przed siebie i szliśmy tak przez chwilę w ciszy, aż byliśmy na takim troszkę odludziu. Było kilka domów, ale był tu spokój, który kochałam.
— Usiądźmy tu — odezwałam się.
— Ale.. gdzie? — rozejrzał się dookoła jak przypuszczam za ławką, ale tylko złapałam go za rękę i usiadłam na ulicy dając mu znak, żeby usiadł obok, co zrobił lekko rozbawiony, a ja położyłam między nami butelkę wina, którą ciągle dzierżyłam w dłoni.
Siedzieliśmy naprzeciw siebie ze skrzyżowanymi nogami stykając się kolanami. Jego oczy były piękne tak jak myślałam.
— To pierwszy raz kiedy nie udajemy, że się nie znamy — przerwał ciszę lekko unosząc kąciki ust do góry, ale to nie był wesoły uśmiech, bardziej ten taki żałujący.
— Ta, spoko wybaczam ci. — Wyszczerzyłam się, na co znowu się zaśmiał.
— Co ci się stało? — spytał chwytając moją dłoń w swoją przejeżdżając kciukiem po ranie, która pojawiła się tam kilka dni temu.
— A to ogólnie zabawna historia — zaśmiałam się już na samą myśl o tym jaką łamagą jestem. — Kilka dni temu jak wracałam do domu wiał wiatr i padał deszcz, więc uznałam, że żeby nie zmoknąć tak bardzo przebiegnę tą drogę do domu, ale w jednym momencie wiatr zawiał mi włosami na twarz, przez co przez chwilę nic nie widziałam i wyryłam na chodniku — parsknął śmiechem na tą opowieść razem ze mną. — A miałam na ręce wtedy bransoletkę z drobnymi kamyczkami i jak moja ręka z tą bransoletką spotkała się z chodnikiem to te kamyczki wbiły mi się w rękę i jeszcze tak fajnie po niej przejechały, że już w ogóle porozcinały mi skórę — wyjaśniłam skąd ta rana, na co jego twarz trochę się skrzywiła.
— Musiało boleć — stwierdził spoglądając mi prosto w oczy i miałam wyrażenie jakby przeszywał mnie tym swoim wzrokiem, więc spuściłam wzrok na ranę.
— Troszkę szczypało, ale zorientowałam się, że mam rozwaloną rękę dopiero jak po wejściu do domu zobaczyłam krople krwi na podłodze, a później moją zakrwawioną rękę. Już się przyzwyczaiłam — wzruszyłam obojętnie ramionami. — Twoja kolej. Opowiedziałam ci moją historię życia, która psuje mi opinię zrównoważonej, normalnej dziewczyny — dodałam spoglądając na niego, z czego się zaśmiał, a ja przeklinałam się w duchu, że patrzyłam na niego w tych momentach i zakochiwałam się coraz bardziej.
— Zimą nie zauważyłem lodu i się na nim poślizgnąłem, wstałem, rozejrzałem się czy nikt nie widział i drugi raz się wywaliłem. Wtedy właśnie skręciłem tą kostkę — wyjaśnił na co parsknęłam śmiechem, bo nie wiem czemu, ale zawsze bawi mi czyjaś niezdarność i złośliwość losu.
— To dobrze, bo to oznacza, że nie ja jedyna jestem taką sierotą — skomentowałam to z czego on znowu się zaśmiał i znowu nastała chwilowa cisza podczas, której ciągle na mnie patrzył tymi swoimi pięknymi oczami. — Mam twoje ulubione wino — przerwałam tą ciszę i oboje spojrzeliśmy na butelkę stojącą między nami.
— Kupiłaś wino z myślą o mnie? — spytał z nutką ironii, na co wywróciłam oczami rozbawiona.
— Już sobie nie schlebiaj. Masz farta, że masz dobry gust, bo malinowe półsłodkie to moje ulubione wino i kupiłam je dla siebie, ale znaj moją dobrą wolę, podzielę się — rzekłam biorąc łyka tego cudu natury i podałam mu butelkę.
— Skąd wiesz, że to moje ulubione? — zapytał z lekka zdziwiony.
— Pisałeś kiedyś o tym jak się nawaliłeś — zaśmiałam się z niego.
— Powinienem nie mieć dostępu do telefonu po pijaku — przyznał.
— Spoko, ja też. Na ogół zabierają mi wtedy telefon dla bezpieczeństwa.
— Dzisiaj nie zdążyli? — zaśmiał się.
— Jane, słaby zawodnik, padła po wejściu do pokoju, a miała tego przypilnować. Tacy to są ci przyjaciele. — Pokręciałam zrezygnowana głową i wyciągnęłam z kieszeni zapalniczkę z paczką czerwonych malboro patrząc na nie z obrzydzeniem przez chwilę. — Wiem też, że palisz mentole — zwróciłam się do niego błagającym wzrokiem, który zrozumiał, bo po chwili rozbawiony wyciągnął z kieszeni paczkę moich ulubionych fajek, z którego wyciągnęłam jedną i on sobie też wziął jedną.
— A nie chciałaś przypadkiem czegoś zmienić w życiu? — spytał śmiejąc się kiedy zaciągnęłam się, na co wywróciłam oczami.
— Moje życie jednak jest zajebiste i nie muszę niczego zmieniać — wyjaśniłam. — Oddam to gówno Chrisowi — dodałam chowając z powrotem do kieszeni czerwone malboro.
— Kochasz go? — Nie spodziewałam się takiego pytania.
— Kogo? — spytałam spoglądając na niego, ale nie patrzył na mnie, patrzył na moje dłonie.
— Tego gościa — wzruszył obojętnie ramionami, ale nadal nie patrzył mi w twarz.
— Nie. Czemu miałabym? — Chyba nie do końca rozumiałam to pytanie.
— Nie wiem. Tak pytam. Napisałaś wcześniej, że kogoś kochasz, a jeszcze przed tym byliście razem i skojarzyłem fakty. — To o tobie pisałam ty idioto.
— Znam go ledwo tydzień, jesteśmy tylko znajomymi. — Czemu ci się tłumaczę?
— Masz takie delikatne ręce — zmienił nagle temat rozluźnionym tonem.
Dobra to było dziwne.
— Czemu? — Nie wiedziałam co miał na myśli spoglądając też na moje ręce.
— Tak ci się trzęsą kiedy trzymasz w nich papierosa. — Uśmiechnął się lekko spoglądając w końcu na mnie.
— Nie zauważyłam tego wcześniej — rzekłam, bo rzeczywiście trzęsła mi się ręka, w której miałam papierosa.
— Cała jesteś taka delikatna — stwierdził, co znowu mnie zdziwiło i znowu spojrzałam na niego pytającym wzrokiem. — Łatwo cię zranić.
— Dobra nie podoba mi się ten temat, bo po pijaku zaczynam się zwierzać, a tego nie chcemy — przerwałam czując już do czego zmierza ta rozmowa i jak wylewna zaraz będę. — Zagrajmy w tylko prawdę.
— Tylko prawdę?
— Zadajesz mi pytanie, a ja muszę na nie odpowiedzieć szczerze. I tak na zmianę.
— Okey — zgodził się i chwilę zastanawiał się nad pytaniem. — Czym dla siebie jesteśmy? — Ten to ma pytania, na które i ja chciałabym znać odpowiedź.
— Tego to ja nawet nie wiem. Znajomymi, ale nie w realu? — Bo tylko tak można było to nazwać.
— Ta, chyba tak. Twoja kolei.
— Czemu jednego dnia napisałeś mi, że pomachałeś mi dając jakiś znak, że jednak nie udajemy, że się nie znany, a następnego dnia w szkole, kiedy mnie zobaczyłeś, jak zwykle odwróciłeś wzrok jak najszybciej? — To było to pytanie, które nurtowało mnie już kilka miesięcy.
— Nie wiem. To był impuls. Przy każdym naszym spotkaniu nie panuje nad sobą i to nie ja podejmuje te decyzje, bo robię to nieświadomie.
— Bez sensu, ale dobra mam identycznie, tylko bardziej w tą drugą stronę.
— Jak to jest, że zawsze jesteśmy w tym samym miejscu o tym samym czasie?
— Właśnie to mnie najbardziej fascynuje, bo mam wrażenie jakbyś mnie śledził, bo na każdym kroku cię widuję.
— Czasem myślę, że mnie prześladujesz — zaśmiał się — Może to znak?
— Że cię prześladuję? — spytałam rozbawiona, bo nie zrozumiałam co miał na myśli.
— Że powinniśmy się ogarnąć.
— Powiedz mi to jak będziemy trzeźwi.
— Racja. — Wiedział, że mam rację, bo po pijaku i w "anonimowym" środowisku to zrobimy, ale twarzą w twarz na trzeźwo jest już gorzej.
— Kochasz kogoś? — zadałam pytanie, bo w końcu teraz była moja kolei, na co tylko na mnie spojrzał. — W sensie, czy kochasz dalej swoją byłą — zmieniłam trochę pytanie.
— Co do pierwszego pytania, tak chyba kocham kogoś, a co drugiego, nie, już nic nas nie łączy, to zamknięty temat i nie kocham jej — wyjaśnił i czułam się trochę dziwnie z tym, że go o to spytałam, ale w końcu on też mnie spytał czy kocham Chrisa, więc jesteśmy kwita. — Ilu chłopaków miałaś? — zadał swoje pytanie, które mnie zdziwiło.
— Zero. Nie miałam nigdy chłopaka. Nawet wtedy kiedy była moda na chłopaków w podstawówce — przyznałam, na co spojrzał na mnie jak na idiotkę.
No dzięki.
— Nie miałaś nigdy chłopaka?
— No super, nie? Może zacznij się ze mnie śmiać — rzekłam poirytowana, bo nie lubiłam tego tematu. Wszyscy mieli kiedykolwiek swoją drugą połówkę tylko nie ja. Co ze mną jest nie tak?
— Czemu?
— Pytaj mnie, a ja ciebie. Nie wiem. Nigdy nikt mnie nie chciał. Czy to takie dziwne? — I wiedziałam, że odpowiedź brzmi "nie", bo utwierdzałam się w tym codziennie patrząc na siebie.
— Tak i to bardzo dziwne. — Czemu on był tym taki zszokowany, bo przecież w tym nie było nic dziwnego.
— Nigdy nie jarały mnie chwilowe związki, a później nikogo nie jarałam ja. Zawsze miałam z chłopakami bardziej przyjacielskie stosunki i to takie dziwne teraz, że odtąd przyszłam do tej szkoły nagle tyle chłopaków zaczęło się mną interesować, a jeszcze dziwniejsze jest to, że piszą do mnie zajebiści chłopcy, a ja chcę tylko tego jednego, który nie chce mnie. O widzisz o tym właśnie mówiłam! Po alkoholu jestem zbyt wylewna i nie wiem czemu właśnie walnęłam ci monolog o moim życiu miłosnym, które nie istnieje, a swoją drogą wiedziałeś, że.. — Nie mogłam dokończyć, bo..
Czy on właśnie przerwał mi mój monolog całując mnie?
Co? Stop.
Znowu mąci mi w głowie.
Przerwij to Rose.
To jest złe.
Będziesz tego żałować.
Odsuń się dziewczyno.
Kurwa nie całuj go.
I przegrałam z własnym sercem jak zawsze. Oczywiście, że pogłębiłam ten pocałunek i jeśli wcześniej mówiłam, że Chris zajebiście całuje, to on jest w tym mistrzem. To było to czego chciałam od tych pieprzonych trzech miesięcy, od kiedy zrozumiałam, że nie jest mi obojętny. I w tej chwili nie myślałam o tym, że jutro będę tego żałować, bo samo wspomnienie tego będzie cholernie bolało. W tym momencie cieszyłam się tą chwilą, a konsekwencje mojej głupoty miałam gdzieś za sobą.
Smakował mentolami i malinowym winem. Moja ulubiona kombinacja, a od dzisiaj już definitywnie najlepsza.
Odsunął się na kilkanaście milimetrów nadal trzymając dłonie na moich policzkach kiedy po raz setny tej nocy mogłam spojrzeć w te morskie tęczówki. Kochałam brązowe oczy, ale od trzech miesięcy to ten kolor był moim ulubionym.
— Myślisz, że będziemy jutro o tym pamiętać i będzie niezręcznie jak znowu się spotkamy? — spytałam niepewnie obawiając się tego jutra.
— Pieprzyć jutro i trzeźwy umysł — wyszeptał odwiewając tym ode mnie te myśli, po to, żeby po chwili z powrotem wpić się w mogę usta, ale tym razem już delikatniej i wtedy naprawdę żyłam tą chwilą.
Nie mam pojęcia, jak długo to trwało, ale na pewno za krótko. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się jeszcze długi czas po tym, bo w końcu od początku dobrze nam się "rozmawiało", a mieliśmy ten sam humor i dystans do świata. Chyba to mnie najbardziej urzekło dlatego cholernie nie podobał mi się moment kiedy oczy zaczynały mi się kleić po całym dniu i nie mogłam tego ukryć, więc właśnie było trochę po trzeciej w nocy kiedy odprowadzał mnie pod dom Jane, ale jedyne czego chciałam to zostać z nim do końca życia, bo wiedziałam, że jutro wszystko wróci do normy, a tego nie chciałam.
— Dobranoc Rosie — uśmiechnął się kiedy byliśmy już pod kamiennicą i jego uśmiech utwierdził mnie w przekonaniu, że specjalnie użył tej formy mojego imienia, bo wiedział, że tego nienawidzę.
— Dobranoc. William — odpowiedziałam mu tym samym pamiętając naszą rozmowę o imionach, którą przeprowadziliśmy jakoś czas temu.
— Słodkich snów — dodał już normalnie.
— I kolorowych — rzekłam nadal stojąc naprzeciwko niego nie wiedząc, czy mam już iść sobie do tego mieszkania czy zostać tak jak krzyczało moje głupie serce.
W którymś momencie po prostu przysunął się i mnie przytulił, a ja przez chwilę stałam skołowana nie wiedząc co tu właściwie zaszło, ale też go przytuliłam.
— Proszę tylko nie zabij się wchodząc z tyloma promilami w sobie na drugie piętro kamienicy — wyszeptał, na co cicho się zaśmiałam.
— Proszę nie wejdź pod żadne auto w drodze powrotnej do domu, bo będę miała cię na sumieniu — szepnęłam, a po chwili odsunęliśmy się od siebie i teraz czułam, że to czas, żeby w końcu odejść.
— Dobranoc — powtórzyłam odwracając się już w kierunku wejścia do kamiennicy i spojrzałam na niego po raz ostatni kiedy pięknie się uśmiechnął odpowiadając mi tym samym i weszłam do środka, a on ruszył w kierunku domu.
Weszłam po cichu po schodach modląc się w duchu, żebym rzeczywiście się nie zabiła na nich i nie pobudziła połowy mieszkańców w połowie nocy. Wchodząc do mieszkania Jane miałam głupi uśmieszek na twarzy, bo byłam w tym momencie naprawdę szczęśliwa i mimo, że oczy mi się kleiły, wiedziałam, że szybko nie zasnę.
Byłam padnięta, więc odrazu położyłam się obok Jane i leżałam, dobrą godzinę, zmęczona fizycznie, ale psychicznie pozytywnie nabuzowana.
Jane mnie zabije jeśli się dowie, ale pieprzyć jutro i trzeźwy umysł.
To było moją ostatnią myślą przed zaśnięciem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top