To (nie) tylko przyjaźń
Wiem, długo mnie nie było. Liceum nie przebacza.
Shot nie ma powiązania ze szkolnymi. Dla Gerwazy_Solo i nikttegoniewie
Steve był raczej tym typem chłopaka, który wolał czytać książki i się uczyć, niż bić się, pić, palić i chwalić się kolegom, ile dziewczyn już "zaliczył". Tym bardziej, że jeszcze żadnej nie zaliczył... I nie chciał. Nie chodzi o to, że nie planował mieć drugiej połówki. Po prostu nie interesowały go dziewczyny.
Jedynymi osobami w szkole które wiedziały o nim coś więcej niż to, że nazywa się Steve Rogers byli jego przyjaciele: Tony, Natasha, Bruce, Clint i Thor. Tylko im powiedział także o swojej orientacji. Nie chciał być rozpoznawalny, albo choćby kojarzony z tym, że jest stereotypowym gejem. Cenił sobie prywatność.
Piątka przyjaciół wiedziała także o jego zamiłowaniu do historii i czystości języka, ogromnym przywiązywaniu wagi do świąt narodowych i religii, a także o nieszczęśliwej miłości...
Steve nie chciał być zakochany. Nie w nim. Jak do tego doszło, że zauroczył go najpopularniejszy, najbardziej pewny siebie chłopak w szkole. Jeden z tych, którzy nie lubią sobie odmawiać używek, do szkoły chodzą tylko po to, aby przebywać w towarzystwie, a naukę traktują jak zupełnie niepotrzebne utrudnienie w życiu. Jak ktoś taki mógł zawrócić w głowie Rogersowi?
A to wszystko przez piłkę do koszykówki...
Gdy pewnego dnia Steve czytał książkę na dworze, oberwał dość mocno w głowę od jednego z chłopaków grających w kosza na boisku obok. Wtedy jeszcze nie spodziewał się, że ciemnowłosy przystojniak, który po tym zdarzeniu podszedł do niego, przeprosił i zapytał, czy wszystko w porządku stanie się jego największą słabością. A jednak... Od tamtego czasu zdarzało się, że zagadywał Rogersa w szkole. Znajdował go siedzącego samotnie pod salą lekcyjną, przysiadał się i zaczynał rozmowę. O dziwo, szybko znaleźli wspólny język, mimo że byli zupełnie różni. Steve domyślał się jednak, że nie ma żadnych szans na coś więcej... Jego obiekt westchnień, po pierwsze, prawdopodobnie nie był gejem. Co prawda nigdy nie widział go z dziewczyną, ale wolał się nie nastawiać. To byłoby zbyt piękne, aby było prawdziwe.
Poza tym ktoś, kto należy do szkolnej elity nie będzie chodził z chłopakiem, który ma łatkę nudziarza i kujona. Tak to już po prostu jest...
A Rogers nie może nic z tym zrobić.
Steve na prawdę nie chciał być zakochany w Buckym Barnesie.
***
Po raz pierwszy od bardzo dawna Bucky nie wiedział, co robić. Chciał powiedzieć Rogersowi prawdę, ale nie wiedział, czy powinien. A co, jeśli jego uczucia nie zostaną odwzajemnione. Jeśli okaże się, że Steve nie jest nim zainteresowany?
James się bał, jakkolwiek niemożliwe się to wydaje.
- Stary... Ale jesteś na sto procent pewien? To nie jest tak, że za chwilę ci się znudzi? - dopytywał Sam siedząc na podłodze na szkolnym korytarzu i przyglądając się Bucky'emu, który zajął ławkę obok.
- Pewnie, że nie! - odpowiedział jego przyjaciel - Już ci mówiłem, że zakochałem się w nim tak na serio.
- To na co jeszcze czekasz? - wtrącił T'Challa - Biegnij i mu powiedz.
Im to się wydawało takie łatwe, bo jeszcze nie byli w nikim zakochani. Nie rozumieli, jak to jest bać się, że taka osoba cię odrzuci...
- No właśnie! - dodała Shuri - Nie po to się produkowałam i wymyślałam wam shipname, żeby teraz nic z tego nie wyszło.
Bucky przewrócił oczami.
- To może byś mi pomogła, co? Nie, żeby coś, ale ty powinnaś lepiej wiedzieć jak powiedzieć komuś, że jest się w nim zakochanym.
Dziewczyna uśmiechnęła się znacząco.
- Trzeba było tak od razu...
T'Challa zaśmiał się.
- Nie wiesz, w co się pakujesz Bucky - powiedział, poklepując przyjaciela po ramieniu i zarabiając od siostry kopniaka w piszczel, niezbyt mocnego, na szczęście.
- Zamknij się i daj mi pracować - zwróciła się do brata, a następnie spojrzała na Bucky'ego - W takim razie słuchaj uważnie...
***
Po długim wykładzie Shuri na temat romantyzmu, randek i tym podobnych rzeczy, trwającym połowę lekcji, Bucky nie czuł się ani trochę bardziej gotowy na wyznanie uczuć. Na przerwie uznał, że najlepiej będzie się przejść i odpocząć od dobrych rad przyjaciół. Przechodząc obok biblioteki zauważył siedzącego przy stoliku Steve'a. Nie namyślając się długo podszedł do niego i potargał jego włosy.
- Hej, młody. Mogę się przysiąść?
- Jestem tylko o kilka miesięcy młodszy! - Steve udawał, że się oburzył, ale na jego twarzy błąkał się delikatny uśmiech, a na policzki wstąpiły ledwo widoczne rumieńce.
- No dobrze, dobrze, mały buntowniku - zaśmiał się Bucky, siadając obok chłopaka - Czego się znowu uczysz, co?
- Biologii - odpowiedział Rogers przywracając oczami - Mam sprawdzian.
- Sprawdzian... - mruknął Bucky - Na co komu sprawdziany?
- Też się zastanawiam... - przyznał Steve.
- To po co się uczysz?
- Aby mieć dobre oceny.
- Ale po co?
I tak mniej-więcej wyglądała ta rozmowa, dopóki nie przerwał jej dzwonek na lekcje.
- Muszę się zbierać. Do zobaczenia - pożegnał się Steve, zabierając swoje rzeczy.
- Na razie, młody - odpowiedział Bucky odprowadzając Rogersa wzrokiem. Gdyby on tylko wiedział jak działa na Barnesa jego sposób poruszania się, głębokie spojrzenie, czy uroczy uśmiech...
Steve Rogers zrobił coś nieprawdopodobnego. Zawrócił w głowie samemu Bucky'emu Barnesowi... Ciekawe tylko, jak by zareagował, gdyby się o tym dowiedział...
***
Przez resztę lekcji Steve nie potrafił się skupić. Myślał o Bucky'm. Chłopaku, w którym zakochał się bez pamięci, mimo że wydawało się to nieprawdopodobne. Toteż trudno się dziwić, że idąc wąską, mało ruchliwą uliczką na przystanek nie zauważył, że ktoś go obserwuje...
Red Skull. Wcielenie zła, najgorszy wróg wszystkich uczniów, którzy posiadali jakikolwiek kręgosłup moralny. Najbardziej nienawidził właśnie tych spokojnych i ułożonych. A Steve zdecydowanie się do nich zaliczał. Dlatego często był narażony na zaczepki, czy nawet agresję ze strony Red Skulla i jego bandy, zwanej Hydrą. Zwykle zauważał ich wcześniej i starał się unikać, ale tym razem był pochłonięty czymś innym. Toteż zdziwił się o wiele bardziej, słysząc przy swoim uchu złowieszczy syk...
- Hej, Rogers...
Równocześnie poczuł, że ktoś obezwładnia go i przyciska do ściany. Był przerażony... Nie widział wokół nikogo, poza czterema oprawcami. Wiedział, że nie ma szans, a oni nie dadzą mu spokoju...
- I co teraz? Oceny cię chyba nie obronią... Jaka szkoda - szydzili, szarpiąc go i popychając. A później zaczęli bić, kopać i rzucać na ścianę, jak szmacianą lalkę. Steve widział, że nie zamierzają przestać...
I nagle wszystko ustało. Rogers oparł się o ścianę, dysząc ciężko i przyglądając się jak trzech chłopaków spuszcza solidny łomot bandzie Hydry. Łzy w oczach ograniczały mu zdolność ostrego widzenia, więc dopiero po chwili zorientował się, że jego wybawcami okazali się Bucky, Sam i T'Challa.
Po chwili napastnicy uciekli, a Steve poczuł czyjeś ciepłe dłonie na swoich policzkach.
- Steve! Hej, słyszysz? Wszystko w porządku? Steve, odpowiedz!
Bucky. Rogers wszędzie rozpoznałby ten głos... Tak się w nim zatracił, że dopiero po chwili dotarło do niego, że powinien jakoś zareagować, więc zamrugał kilka razy, spojrzał na Barnesa i skinął głową.
- Nic mi nie jest, Bucky... - powiedział, starając się brzmieć jak najbardziej pewnie, ale głos mu drżał ze strachu.
Jego przyjaciel westchnął z ulgą, przyciągnął Rogersa do siebie i przytulił, nie zważając na niezręczność sytuacji. Sam i T'Challa spojrzeli na siebie ze znaczącym uśmiechem, a potem dyskretnie się oddalili, trzymając kciuki, żeby Barnes w końcu odważył się wyznać swoje uczucia.
Steve tymczasem powoli się uspokajał. Bliskość Bucky'ego działała na niego kojąco. Czuł się tak dobrze i bezpiecznie, że mógłby tak siedzieć całą wieczność...
- Jeśli jeszcze kiedyś spróbują zrobić ci krzywdę, to im nie odpuszczę... - mruknął James, odsuwając się od przyjaciela i pomagając mu wstać - Nie musisz się martwić. Obronie cię...
Policzki Steve'a nabrały barwy dojrzałego pomidora.
- Dziękuję - wyjąkał - Za wszystko...
- Drobiazg - Bucky wzruszył ramionami - W końcu się... Przyjaźnimy.
I w tym momencie Rogersa olśniło. Troska, z jaką chłopak na niego patrzył, czuły dotyk, gdy go uspokajał, obietnica, że będzie go chronił i wahanie, z jakim wypowiedział słowo "przyjaźnimy". To wszystko w końcu ułożyło się w logiczną całość i Steve omal się nie roześmiał. Jak mógł wcześniej tego nie dostrzec? Postanowił teraz pobawić się w sposób do niego niepodobny...
- Nieprawda - powiedział i zobaczył szok na twarzy Barnesa.
- J... Jak to? O czym ty mówisz?
- Nie przyjaźnimy się - powtórzył Steve - Gdyby to była tylko przyjaźń, nie zachowywałbyś się tak. Nie przytulałbyś mnie jak małego dziecka na środku chodnika. Nie martwiłbyś się tak jawnie. Nie mówiłbyś takich uroczych rzeczy, na przykład że będziesz mnie chronił. To coś innego. Więc słucham... Masz mi coś do przekazania? Czekam...
Wtedy Bucky nareszcie zrozumiał, co powinien zrobić.
- Na pewno chcesz wiedzieć? - zapytał, wciąż udając zdezorientowanego.
W odpowiedzi Rogers skinął głową, a po chwili poczuł szarpnięcie i uderzył plecami o ścianę budynku za sobą. Jednak tym razem było to niesamowicie przyjemne uczucie... Po kilku sekundach, które wydawały się trwać godzinę, Steve w końcu poczuł to, czego tak bardzo pragnął. Ciepłe, miękkie usta Bucky'ego na swoich.
Pocałunek na początku był słodki, delikatny i niepewny, ale potem zaczął robić się coraz bardziej namiętny. Barnes wiedział, co robić, a Steve nie chciał się temu sprzeciwiać. Tak było idealnie... Palce blondyna zacisnęły się na materiale koszulki Jamesa, który jedną ręką obejmował Steve'a w pasie, a drugą oparł o ścianę, obok jego głowy.
Trwało to wszystko dobre kilka minut, które jednak minęły chłopakom zdecydowanie za szybko...
- Rozumiem, że taka odpowiedź wystarczy? - zapytał z łobuzerskim uśmiechem Bucky. Rogers pokiwał głową.
- W zupełności. Czyli to znaczy, że mogę cię teraz nazywać swoim chłopakiem?
W odpowiedzi Barnes pocałował go kolejny raz, tym razem krócej.
- Zrozumiałem przekaz - zaśmiał się Steve.
***
Następnego dnia w szkole głośno było o dwóch sprawach. Po pierwsze, dyskutowano o pobitych członkach Hydry, którzy przez to przestali wydawać się już tacy straszni. Po drugie, Steve i Bucky spodziewali się, że ich związek może wzbudzić sensację, ale nie przypuszczali, że już po kilku przerwach wszędzie będzie można spotkać napis "Stucky". Cóż, widocznie nie docenili Shuri i jej ogromnych umiejętności tworzenia i rozpowszechniania shipów...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top