Dzień Matki
26 dzień maja był dla Lokiego bardzo przygnębiający. To właśnie wtedy na ulicach Midgardu roiło się od stoisk z kwiatami, dzieci i dorosłych niosących prezenty dla swoich matek, czy rodzin wychodzących na wspólne spacery. Niedawno tradycja ta trafiła również do Asgardu, głównie z woli Thora. Jego brat jednak dałby wiele, aby nigdy tak się nie stało. Teraz, patrząc na szczęśliwe rodziny wokół, nie potrafił zaznać spokoju. Myślał o swojej matce. Jedynej osobie, która była mu przychylna od początku do końca, która kochała go bezwarunkowo... Ale jej już nie było. A Loki cierpiał. Cierpiał wciąż, ale tego dnia szczególnie.
Nie wiedząc, co ze sobą począć, postanowił przejść się nad morze, gdzie będzie zupełnie sam. Stanął nad wodą, wpatrując się w toń i rozmyślając. W końcu zaczął mówić, a wiatr porywał jego słowa, niosąc je, niesłyszalne dla nikogo, we wszystkie zakątki wszechświata.
- Wiesz, mamo? Wiele się ostatnio zdarzyło. Nie wszystko chcę pamiętać. Na początku ta głupia próba zdobycia Midgardu, potem problem z Thanosem, wymazanie połowy wszechświata... Brałem w tym udział, walczyłem po stronie dobra, ale mimo to, wciąż mam wrażenie, że nikt mi nie ufa. Wszystko się skończyło, a ja stoję w miejscu i nie wiem, co robić dalej. Każdy znalazł sobie jakieś zajęcie, ale nie ja... Bardzo chciałbym, żebyś tu była. Ty jedyna mnie rozumiałaś i kochałaś bezwarunkowo. Bez ciebie już nie mam nikogo... Wiem, że Thor się stara, ale to nie to samo - przerwał na chwilę, aby zebrać myśli. To nie był ten Loki, który próbował podbić Midgard, bezwzględny i podstępny. Zamiast niego na brzegu morza stał zagubiony, przestraszony i bardzo smutny człowiek. Och, gdyby ktokolwiek zobaczył go w tamtej chwili... Co by sobie pomyślał? Tego Loki bał się naprawdę. Że komuś uda się przejrzeć jego maskę.
- Dziś Dzień Matki - dodał po pewnym czasie - Teraz jeszcze bardziej niż kiedykolwiek chciałbym ci powiedzieć, jak bardzo cię... kocham. I jak mi cię brakuje.
Po tych słowach, zapewne zacząłby płakać jak dziecko, gdyby nie poczuł czyjejś ręki na swoim ramieniu. Odwrócił się i zobaczył Thora, który uśmiechał się do niego pokrzepiająco. Loki był tak zamyślony, że nawet nie zauważył obecności brata. Zastanawiał się, jak wiele słyszał i jak można się wykręcić z tej krępującej sytuacji. Na szczęście nie musiał nic mówić... Thor odezwał się pierwszy.
- Byłaby z ciebie dumna - powiedział, stając obok brata i spoglądając w przestrzeń.
- Z ciebie też - odpowiedział Loki zupełnie spontanicznie, karcąc się zaraz za tę chwilę słabości.
Thor wiedział, że jego brat zaraz wymyśli jakiś uszczypliwy tekst, żeby tylko ukryć, że powiedział prawdę. Postanowił nie pozwolić mu na kłamstwo...
- Chodź - powiedział krótko, obejmując go ramieniem.
- Dokąd? - Loki spojrzał na niego zaskoczony - I zanim odpowiesz, zabierz tę łapę.
Bóg kłamstw w życiu by się nie przyznał, ale podobało mu się, że brat go objął. To było miłe. W końcu poczuł się ważny i bezpieczny. Do czasu, aż Thor posłuchał jego polecenia i, ku zdumieniu Lokiego, zabrał rękę.
- Pomożesz nam. Chyba książę Asgardu powinien brać udział w jego odbudowie, nie sądzisz?
I wówczas stało się coś dziwnego. Loki się uśmiechnął. Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu, szczerze się uśmiechnął.
- Wyjątkowo przyznam ci rację, ale nie przyzwyczajaj się... Bracie.
Thor tylko roześmiał się serdecznie, a potem, ku zadowoleniu Lokiego, znów to objął. Razem ruszyli w stronę dopiero stawianych budynków. Oboje zdali sobie sprawę, że gdyby matka widziała ich w tej chwili, na pewno byłaby szczęśliwa i dumna.
***
Quill stał na pokładzie statku i smutno wpatrywał się w gwiazdy. Wspominał... Dobrze wiedział, jakie święto obchodzi się tego dnia na Ziemi. Dzień Matki. Każdego roku poświęcał wtedy chwilę na rozmyślania o swojej mamie i każdego roku brakowało mu jej coraz bardziej.
Teraz także wspominał ze łzami w oczach ich ostatnie, wspólne chwile. Nadal nie mógł sobie wybaczyć, że bał się wtedy wziąć ją za rękę, gdy umierała...
Pewnie stałby w jednej pozycji przeklinając swoje tchórzostwo, gdyby nie poczuł czyjejś dłoni w swojej. Nie musiał się oglądać, żeby wiedzieć, kto to. Nikt inny nie wziąłby go przecież za rękę tak po prostu.
- O czym myślisz? - usłyszał zaniepokojony głos Gamory - Coś się stało? Płaczesz...
Quill mimo wszystko uśmiechnął się. Świadomość, że Gamora, ta silna, odważna i unikająca okazywania uczuć kobieta czasami stawała się przy nim tak wrażliwa i opiekuńcza była dla niego wprost niesamowita.
- Dziś na Ziemi obchodzi się Dzień Matki...
Nie musiał mówić nic więcej. Jego dziewczyna od razu zrozumiała. Przez chwilę stali razem w milczeniu, aż w końcu Gamora odezwała się.
- Ja też tęsknię za swoją matką... Nie pamiętam jej dobrze, ale wiem, że dała mi dużo miłości. Często o niej myślę...
- Ja też, bardzo często. I czuję się strasznie. Bo widzisz, gdy moja matka umierała, byłem małym chłopcem. Stałem przy jej łóżku. Poprosiła mnie wtedy, żebym wziął ją za rękę, ale nie zrobiłem tego. Bałem się... Do dziś nie mogę sobie tego wybaczyć.
- Byłeś tylko dzieckiem...
- To żadne wyjaśnienie. A potem... Potem pojawił się Yondu. Kolejne lata swojego życia spędziłem w kosmosie. Ani razu nie odwiedziłem jej grobu, nawet nie wiem dokładnie, gdzie on jest...
Quill poczuł, że łzy spływają mu po policzkach. Gamora to zauważyła i przytuliła go, aby dodać mu otuchy. Tego teraz najbardziej potrzebował...
- Jeśli chcesz, to możemy polecieć na Ziemię i poszukać jej grobu. Na pewno mniej-więcej orientujesz się, gdzie on może być - zaproponowała.
Peter zdziwił się. Chciał tego, chciał odnaleźć grób matki, ale równocześnie bardzo się bał. Sam nie wiedział czego. Jednak pragnienie, żeby zobaczyć miejsce spoczynku jednej z najważniejszych osób w jego życiu było silniejsze.
- A pójdziesz ze mną? - zapytał. Musiał wiedzieć, czy nie będzie sam w tej sytuacji. Gamora pokiwała głową.
- Pójdę.
- W takim razie, kurs na Ziemię...
- Tak... Kurs na Ziemię.
I na prawdę tam polecieli, mimo obaw. A nie tylko Peter się bał. Gamora również...
- Może być nam ciężko patrzeć, jak inni obchodzą ten dzień. My już niestety nie możemy... Przynajmniej nie tak w pełni - zwróciła się do chłopaka, gdy byli już blisko celu i znów stali razem, patrząc w gwiazdy.
Jednak dzięki wsparciu i propozycji dziewczyny, humor Quilla wrócił na właściwe miejsce. Już w momencie, gdy zdecydował się polecieć na Ziemię, poczuł się, jakby kamień spadł mu z serca. Może to głupie, ale wydawało mu się, jakby matka sama chciała mu powiedzieć, że ma przestać się obwiniać i w końcu pogodzić się z tym, co się stało. I postanowił, że spróbuje tak zrobić...
- Wiesz... - zwrócił się do swojej dziewczyny z uśmiechem - Tak właściwie, to ty jeszcze możesz. Tylko w inny sposób.
- O czym ty... - zaczęła, ale po chwili zorientowała się, co Peter miał na myśli - Czy ty mi coś sugerujesz?
Quill uśmiechnął się znacząco.
- Sugestia, rada, propozycja... Nazywaj to jak chcesz.
- Quill - Gamora przewróciła oczami.
- No co? To bardzo dobry pomysł - drążył mężczyzna.
- Pomyślimy nad tym.
Petera wmurowało. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi...
- Nie zaprzeczyłaś.
- Nie zaprzeczyłam - zgodziła się Gamora - Pomyślimy nad tym.
***
- Wszystkiego najlepszego, mamusiu! - Morgan z samego rana wpadła do sypialni rodziców z małym upominkiem, który poprzedniego dnia kupiła razem z tatą. Wskoczyła do łóżka i mocno przytuliła Pepper.
- Dziękuję, córeczko. Choć tutaj... - to mówiąc przesunęła się, aby zrobić miejsce dla dziewczynki. Morgan usiadła między nią a Tonym i przykryła się kołdrą.
- Zobacz prezent - poprosiła.
Pepper z chęcią rozpakowała mały upominek i jej oczom ukazało się składane lusterko z napisem "Najpiękniejsza mama na świecie". Uśmiechnęła się wzruszona.
- Dziękuję, Morgan. Kocham cię bardzo.
Po tych słowach pocałowała dziewczynkę w czoło.
- Ja ciebie też - odpowiedziała - Razy trzy tysiące.
Poranek minął rodzinie Stark na wspólnym oglądaniu bajek w łóżku. Potem pojechali na cmentarz, odwiedzić grób rodziców Tony'ego.
- Tu leży twoja mama? - zapytała Morgan.
- Tak... Tu leży moja mama, a twoja babcia. Była najcudowniejszą mamą na świecie, oczywiście nie licząc twojej. I wiesz co? Na pewno byłaby bardzo dumna, że ma taką fajną wnuczkę.
Dziewczynka z uśmiechem przytuliła się do taty, który wspominał wszystkie miłe chwile spędzone z Marią Stark. Jedną z trzech najważniejszych kobiet w jego życiu... Wiedział, że byłaby z niego dumna.
A później wrócili do domu, żeby miło spędzić razem czas. Zjedli obiad, obejrzeli film i mieli właśnie wybrać się na spacer, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Tony poszedł otworzyć. Przed domem stał Peter, trzymając bukiet róż.
- Dzień dobry, panie Stark. Nie przeszkadzam? Chciałem dać prezent pani Pepper. Wpadłbym wcześniej, ale obiecałem cioci, że spędzę z nią trochę czasu...
- Młody... Spokojnie. Wejdź, Pepper jest w salonie.
Chłopak wszedł do pokoju i od razu został zauważony przez Morgan, która podbiegła go przytulić. Peter pogłaskał ją jedną ręką po głowie, w drugiej dłoni trzymając kwiaty, a potem podszedł do Pepper. Widać było, że się stresował.
- Dzień dobry... Chciałem życzyć pani wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Matki... Pani od dawna zastępuje mi mamę, której już nie mam i bardzo za to dziękuję. Jest pani wspaniała - to mówiąc wręczył kobiecie bukiet, a ta przytuliła go ze łzami w oczach.
- Dziękuję. Jesteś kochany, Peter... I proszę, mów mi po imieniu, dobrze?
Chłopak tylko pokiwał głową, bo gdyby coś powiedział, to pewnie by się rozpłakał.
- To jak? - zapytał Tony - Idziemy wszyscy na spacer?
- Tak! - krzyknęła zadowolona Morgan.
- Tylko wstawię kwiaty do wazonu - oznajmiła Pep.
Resztę dnia spędzili razem, całą rodziną.
***
Natasha ostatnie kilka dni spędzała u Clinta. Lubiła tu przebywać. Mogła odpocząć, odprężyć się i nigdy nie miała wrażenia, że komuś przeszkadza. Czuła się jak w domu.
Tego poranka jadła śniadanie z Clintem i Laurą. Cooper, Lila i Nathaniel długo nie przychodzili.
- Tak długo śpią? - zastanawiała się Laura - Dziwne... Ale niech odpoczywają, w końcu jest niedziela.
Jej mąż tylko tajemniczo się uśmiechnął, a Natasha od razu zorientowała się, że coś ukrywa...
Kilka chwil później, dzieciaki wpadły do kuchni, niosąc w rękach kwiaty, czekoladki oraz laurki.
- Wszystkiego najlepszego, mamo! - powiedziały chórem, a potem wręczyły Laurze prezenty i przytuliły ją. Natasha siedziała obok, przyglądając się scenie ze wzruszeniem, ale też i smutkiem. Ona nigdy nie obchodziła tego dnia i wiedziała, że nie będzie miała takiej możliwości.
Po chwili zauważyła, że Lila szepcze coś mamie na ucho, a ta kiwa głową z uśmiechem i dumą.
Dzieciaki podeszły do Natashy. Cooper miał w dłoni różę, Lila pudełko czekoladek, a Nathaniel laurkę. Dziewczynka zaczęła mówić.
- Ciociu Nat... Jesteś dla nas jak druga mama. Jesteś super. Bardzo cię wszyscy kochamy i chcieliśmy dać ci prezent, bo naprawdę na to zasługujesz.
W jednej chwili Natasha siedziała zaskoczona, nie do końca rozumiejąc sytuację, a w następnej była przytulana przez trójkę małych Bartonów. Nie spodziewała się czegoś takiego... Wszystko wyjaśniło się w chwili, gdy zauważyła wyraz twarzy Clinta i dotarło do niej, że miał w tym swój udział.
Jednak to nie był jeszcze koniec niespodzianek...
Po południu zadzwonił dzwonek do drzwi. Clint pobiegł otworzyć. Chwilę później z przedpokoju zaczęły docierać znajome głosy bliźniaków Maximoff...
- Dzień dobry wszystkim! - krzyczał Pietro od wejścia do salonu - Mama proszona po odbiór życzeń!
- Tylko pytanie, która mama? - odezwał się Cooper z uśmiechem.
- Obie - zaśmiała się Wanda wchodząc za bratem do pokoju.
No i się zaczęło. Pietro najpierw podszedł do Laury z bukietem róż, a potem taki sam wręczył zszokowanej Natashy tłumacząc, że obie zastąpiły jemu i jego siostrze matki. Potem Wanda wręczyła kobietom słodycze i perfumy. Resztę dnia spędzili razem, jak prawdziwa rodzina.
- No popatrz - odezwała się Laura do Natashy, gdy wieczorem siedzieli wszyscy na dworze pijąc herbatę - Wydawało mi się, że mam trójkę dzieci, a tymczasem okazało się, że mam piątkę.
- To jeszcze nic - odpowiedziała ze śmiechem Romanoff - Ja do dziś byłam przekonana, że w ogóle nie mam dzieci...
Pamiętamy dziś o wszystkich Mamach! ❤❤❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top