☆21☆
"𝑭𝒊𝒗𝒆 𝒎𝒐𝒓𝒆 𝒎𝒊𝒏𝒖𝒕𝒆𝒔, 𝒑𝒍𝒆𝒂𝒔𝒆"
Sᴄᴏᴘᴇ ➪ Uɴᴘᴏᴡᴇʀ AU
Tego ranka Hope van Dyne-Lang obudziła się wcześnie z uśmiechem na twarzy i spojrzała na swojego śpiącego, dopiero co poślubionego męża. To dziś mieli wyjechać w podróż poślubną i spędzić swój miesiąc miodowy w Hiszpanii. Hope nie mogła się już doczekać. Ona i Scott długo zwlekali ze ślubem, między innymi dlatego, że poprzednie małżeństwo mężczyzny zakończyło się rozwodem i licznymi kłopotami, więc nie śpieszyło mu się do kolejnego związku. Kiedy jednak już postanowił się oświadczyć, robił wszystko, żeby jak najbardziej uszczęśliwić Hope, włącznie ze zorganizowaniem wyjazdu do Hiszpanii, którą kobieta od dawna chciała odwiedzić.
To miał być ten dzień, kiedy spełni się jej kolejne wielkie marzenie. Trudno więc się dziwić, że obudziła się bardzo wcześnie i nie mogła (oraz nie chciała) dalej zasnąć. Popatrzyła jeszcze chwilę na Scotta, który w przeciwieństwie do niej spał jak dziecko, a następnie wstała i poszła przygotować śniadanie. Po jedzeniu planowała jeszcze raz przejrzeć bagaże i upewnić się, że wszystko zostało spakowane, aby uniknąć przykrych niespodzianek podczas podróży. Co prawda do samolotu zostało im dość dużo czasu, jednak Hope wolała być gotowa wcześniej. W przeciwieństwie do Scotta, który przez cały czas smacznie spał...
W końcu kobieta uznała, że najwyższy czas obudzić męża. Jeszcze tego brakowało, żeby zaspał na własną podróż poślubną...
– Scottie, czas wstawać – powiedziała, wchodząc do sypialni, jednak nie wywołało to żadnej reakcji.
– Scott, wstawaj – powtórzyła głośniej, podchodząc do łóżka i potrząsając męża za ramię.
– Jeszcze pięć minut, proszę... – mruknął mężczyzna, nie otwierając nawet oczu.
Hope westchnęła, ale postanowiła spełnić prośbę Scotta. Poszła się ubrać i uczesać, a potem ponownie spróbowała obudzić męża, oczywiście bez skutku... Westchnęła zrezygnowana.
– Scott... Wstawaj natychmiast, bo polecę do pieprzonej Hiszpanii bez ciebie! Zaraz się spóźnimy.
– Co...? – mruknął półprzytomny Lang, otwierając oczy.
– Gówno, zaraz spóźnimy się na samolot – odpowiedziała Hope, starając się zachować cierpliwość i nie podnosić głosu, co w tej sytuacji nie było łatwe.
– Ale... Że co? Jaki samolot?
W tym momencie kobieta naprawdę myślała, że się nie powstrzyma i poważnie uszkodzi swojego męża. Zamiast tego jednak odpowiedziała przesadnie spokojnie, wiedząc, że jeśli okaże choć trochę złości, to może wybuchnąć.
– Do Hiszpanii, na nasz miesiąc miodowy...
Scott potrzebował jeszcze chwili, żeby przetworzyć te słowa, ale kiedy w końcu do niego dotarły, pokiwał głową i spojrzał na zegarek.
– Kochanie, mamy jeszcze dużo czasu... – stwierdził – Nie ma potrzeby się tak śpieszyć.
***
– Nie ma potrzeby się śpieszyć, tak? – mruknęła Hope, nerwowo spoglądając na zegarek.
– Daj spokój – odburknął Scott, trąbiąc po raz kolejny na kierowców przed nimi. Wiedział, że to nic nie da i jedynie zdenerwuje towarzyszy niedoli, ale musiał jakoś wyładować złość. W normalnych warunkach już dawno byliby na lotnisku, ale akurat dziś świat postanowił zrobić im na złość, przez co od pół godziny stali w korku, mimo że od celu dzieliło ich jakieś pół kilometra.
– Nie zdążymy... – mruknęła Hope – Spóźnimy się na własną podróż poślubną... Coś takiego możemy zrobić tylko my, naprawdę...
– Nikt się nigdzie nie spóźni – odpowiedział mężczyzna, próbując brzmieć pewnie, ale spoglądając równocześnie nerwowo na zegarek – Nikt się nie spóźni...
Zanim korek ruszył, udało mu się to powtórzyć jeszcze kilka razy, przez co omal nie oberwał od żony gazetą w głowę.
***
Być może słowa powtarzane przez Scotta jak mantra przyniosły efekt, bo ostatecznie małżeństwo jakimś cudem rzeczywiście zdążyło na samolot. Na lotnisko wpadli oczywiście biegiem, potrącając po drodze starszego mężczyznę i rozsypując kartki, które niósł. Na szczęście staruszek okazał się bardzo wyrozumiały i kazał im biec dalej na samolot, mówiąc, że sam poradzi sobie ze zbieraniem. Scott i Hope szybko podziękowali i ruszyli dalej, nie wiedząc, że właśnie w tej chwili stali się inspiracjami do stworzenia postaci, które wkrótce miał ujrzeć i pokochać świat komiksów... Z resztą nawet, gdyby ktoś im powiedział, pewnie nie myśleliby o tym. Byli zbyt zajęci pędzeniem na złamanie karku do samolotu.
Dopiero, gdy zajęli wreszcie swoje miejsca, odetchnęli z ulgą. Przynajmniej do czasu, aż Scott złapał się za głowę, robiąc przerażoną minę.
– Scott... Wszystko dobrze? – zapytała zabiepokojna Hope, mając już przed oczami wszystkie możliwe złe scenariusze, na które mogła wskazywać reakcja jej męża. Czyżby bał się lecieć samolotem? A może źle się poczuł albo zapomniał czegoś bardzo ważnego z domu?
– Ja... – wyjąkał mężczyzna, rumieniąc się i unikając patrzenia na swoją zniecierpliwioną i zaniepokojoną żonę – Chyba zapomniałem zabrać szczoteczkę do zębów...
Tym razem wyjątkowo krótka miniaturka bo nie za bardzo miałam pomysł, więc daję Wam tu scenkę rodzajową z życia Scotta i Hope.
Na następny raz oferuję natomiast rozpierdol emocjonalny z dodatkiem cukru i spoilerów do Czarnej Wdowy, bo po prostu muszę coś o tym napisać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top