☆20☆

"𝑫𝒐 𝒚𝒐𝒖 𝒎𝒊𝒏𝒅 𝒔𝒉𝒂𝒓𝒊𝒏𝒈 𝒂 𝒕𝒆𝒏𝒕?"
Bᴀʟᴄᴏɴ ➪ Pᴏsᴛ TFATWS

Jeśli istniała na tym świecie rzecz, która mogłaby wyprowadzić Sama Wilsona z równowagi bardziej niż tekst "z twojej lewej" wypowiadany w kółko przez Steve'a Rogersa podczas ich pamiętnych treningów w parku, to zdecydowanie byli to Flag Smashers wybierający sobie spokojne, leniwe sobotnie popołudnie jako termin pojawienia się w okolicy i zrobienia bałaganu. Po obietnicach, że rząd zajmie się sprawami uchodźców, ataki organizacji wcale nie ustały, z resztą trudno im się dziwić. Kto normalny uwierzyłby w słowa polityków? Wilson doskonale rozumiał ich działania, ale nie zmniejszało to jego złości za przerwanie mu zasłużonego wypoczynku na rodzinnej łodzi. Planował spędzić ten weekend nie robiąc zupełnie nic pożytecznego i nie myśląc o problemach tego świata, ale takie marzenia są zbyt piękne, aby się spełnić, dlatego nawet nie zdziwił go specjalnie telefon od zdenerwowanego Torresa. Przyjaciel poinformował go, że Flag Smashers pojawili się w mieście, prawie wysadzili autobus, którym podróżował tego dnia jeden z posłów i zostawili kilka śladów w postaci graffiti na ścianach budynków. Widziano ich uciekających do pobliskich lasów. Według Torresa mogli się tam spokojnie ukrywać w opuszczonych bunkrach, a sprawdzenie tego przypadło w udziale właśnie im. Sam bardzo niechętnie przyjechał na umówione miejsce spotkania, aby zastać czekających na niego Torresa ze zbolałym wyrazem twarzy i Bucky'ego, który wyglądał, jakby miał ochotę wypatroszyć wszystkich Flag Smashers jacy staną mu na drodze. Zapytany, czy jemu też przerwano wymarzony odpoczynek, mruknął coś o maratonie "Władcy pierścieni".

Wkrótce potem maszerowali już we trójkę pośród drzew, obrażeni na cały świat. Torres prowadził, wpatrując się w wirtualną mapę z zaznaczonymi wszystkimi potencjalnymi kryjówkami. Za nim szedł Sam, starając się robić jak najmniej hałasu. Bucky zabezpieczał tyły, a dla większego bezpieczeństwa, z góry czuwał nad nimi Redwing. Być może właśnie to ich uratowało...

Sprawdzili dopiero drugi bunkier i mieli właśnie kierować się w stronę kolejnego, oddalonego o jakieś pół godziny drogi, kiedy Redwing wydał z siebie ostrzegawczy dźwięk. Chwilę później zostali zaatakowani ze wszystkich stron. Napastników było pięcioro, mieli więc przewagę liczebną. Bijatyka trwała długo i była jeszcze trudniejsza i bardziej zacięta, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Ostatecznie Flag Smashers musieli się wycofać, jednak wśród ich przeciwników nie obyło się również bez kłopotów. Podczas walki, Bucky upadł na tyle niefortunnie, że prawdopodobnie naderwał więzadło. Nie było szansy, żeby wrócił do domu o własnych siłach. Na domiar złego, jedno ze skrzydeł Sama zostało uszkodzone...

- Chłopaki, robi się późno - zauważył Torres, próbując pozbierać z ziemi swoje rzeczy. Było to trochę utrudnione, zważywszy na to, że krew kapała mu do oka z rozciętego łuku brwiowego - Nie żeby coś, ale chyba powinniśmy przenocować tutaj. Nie damy rady wrócić do miasta. Pomocy też nie wezwiemy, bo nie ma zasięgu. Poza tym po ciemku trudno będzie znaleźć drogę.

- Mamy spać w lesie, w którym kręcą się wściekli Flag Smashers? Na mózg ci padło? - zapytał Sam, który wydawał się bardzo zawiedziony faktem, że jego przyjaciel ma tak mało oleju w głowie. Torres jednak pozostawał uparty.

- I tak byśmy to przecież zrobili, bo w życiu nie przeczeszemy całego lasu do nocy. Poza tym spójrz na niego - wskazał na zwijającego się z bólu Jamesa - On nigdzie nie pójdzie. Wszyscy jesteśmy wykończeni. Nawet, gdybyś chciał mu pomóc, nie dasz rady. Flag Smashers są tak samo zmęczeni, jak my. Poza tym... Chyba nie będą podejrzewać, że tu zostaliśmy. Jeśli będą chcieli nas szukać, to gdzieś dalej. Zostawimy na straży Redwinga, możemy spać na zmianę, jeśli chcesz, ale nie widzę innej opcji, niż zostanie tutaj na noc.

W czasie tej rozwiniętej wypowiedzi argumentacyjnej, wyciągnął ze swojej torby apteczkę i podał Bucky'emu żel chłodzący, a następnie próbował na ślepo zająć się swoją brwią.

- No dobra... Może faktycznie nie mamy za bardzo wyjścia - przyznał Wilson, podchodząc do przyjaciela i pomagając mu w opatrzeniu rany - Ale nie powiesz mi chyba, że zamierzamy spać na ziemi.

Torres zaśmiał się lekko.

- A niby od czego są namioty?

Wyraz twarzy Wilsona wystarczył za odpowiedź.

- Nie wziąłeś namiotu, prawda? - bardziej stwierdził, niż zapytał.

- A niby skąd miałem wiedzieć, że się przyda? - odpowiedział pytaniem Sam.

- Być może przez ten pośpiech zapomniałem ci powiedzieć, że raczej będziemy nocować poza domem...

Przez chwilę panowała niezręczna cisza. Torres spoglądał to na Sama, to na Bucky'ego, aż w końcu wydusił z siebie pytanie.

- Tooo... Macie coś przeciwko dzieleniu namiotu?

- Nie, skąd... - odpowiedział James tonem mówiącym, że ma bardzo wiele przeciwko dzieleniu namiotu z Samem. Wilson miał minę, jakby szedł na skazanie, ale tylko wzruszył ramionami wiedząc, że i tak nie ma innego wyjścia.

Chwilę później, gdy doczołgali się jakoś do pobliskiej polany, Sam zaczął powoli rozkładać namiot Jamesa, który, ku jego przerażeniu, okazał się wyjątkowo mały.

- Joaquin... - zwrócił się do Torresa - Chyba nie mówisz mi, że mam z nim spać tutaj? To ma wielkość klatki dla królika.

- Równie dobrze możesz nie spać i pilnować, czy nikt się nie zbliża.

- Zabawne - mruknął Wilson, ale nie poruszał więcej tematu. Zjedli skromną kolację (na szczęście Sam również pomyślał o tym, żeby wziąć ze sobą zapasy), a potem wczołgali się do namiotów. Torres ułożył się wygodnie i na pewno zasnąłby bardzo szybko, gdyby nie głosy dochodzące z sąsiedniego namiotu przez kolejne pół godziny. Nie mając nic lepszego do roboty, skupił się na słuchaniu kłótni swoich towarzyszy, u których walka o wygodną pozycję w tak niewygodnej sytuacji była naprawdę zacięta. Gdy tylko weszli do środka, Bucky przysunął się jak najbliżej jednej ściany, a Sam praktycznie przytulał się do przeciwnej. Nie pomogło im to wcale, bo i tak stykali się ze sobą...

- Możesz przesunąć tyłek? - zapytał zbiecierpliowiony Wilson - Pchasz się na mnie.

- Nie mam miejsca, geniuszu - odburknął Barnes. Sam odwrócił się z trudem i odkrył, że jego towarzysz rzeczywiście nie może przesunąć się dalej. Westchnął zrezygnowany.

- Zostań Avengerem, mówili. Będzie fajnie, mówili.

- Zamknij się - mruknął Bucky - Niektórzy próbują tutaj spać.

Przez następne kilka minut oboje starali się zasnąć i nie zwracać uwagi na to, że prawie stykają się plecami. James już prawie spał, podobnie jak Torres w sąsiednim namiocie, kiedy Sam odwrócił się na tyle gwałtownie, że uderzył Bucky'ego łokciem.

- Cholera - syknął Barnes - Nie możesz wytrzymać w miejscu?

- Zdrętwiałem - usprawiedliwił się Wilson. Jego przyjaciel przewrócił oczami w odpowiedzi.

- Ostrzegaj jak się odwracasz, czy coś.

- Ostrzegaj? - zaśmiał się Sam - Co mam mówić? Uwaga, Bucky, odwracam się?

- Może być. Mów po prostu cokolwiek żebym zdążył się zasłonić przed twoimi łokciami.

- Przestań, taki delikatny się zrobiłeś?

- No ciekawe, co byś powiedział, gdybyś to ty dostał z łokcia w żebro.

- Możecie się oboje zamknąć? - dobiegło ich pytanie z sąsiedniego namiotu. Niechętnie przestali się kłócić i znów spróbowali zasnąć. Tym razem im się to udało, pomimo wiercącego się Sama, który jednak tym razem bardzo uważał, żeby nie uderzyć Jamesa ponownie.

Jakimś cudem udało im się przespać do rana. Bucky obudził się jako pierwszy, przygnieciony do ściany namiotu i z ręką Wilsona na twarzy.

- Nie za wygodnie ci? - zapytał, nie wymagając odpowiedzi. Podniósł się i spróbował wyjść się na zewnątrz, jednak jego ruchy obudziły jego towarzysza, który był bardzo niezadowolony faktem, że przerwano mu odpoczynek.

- Możesz się wiercić trochę ciszej? - wymamrotał na wpół przytomny.

- A może już czas wstać, śpiącą królewno? Musimy jeszcze dziś jakoś doczołgać się do miasta.

W odpowiedzi Sam odwrócił się na drugi bok i zasnął ponownie. Bucky westchnął i wyszedł powoli na zewnątrz, żeby odetchnąć świeżym powietrzem. Spróbował wstać. Noga nadal cholernie go bolała, ale przynajmniej był w stanie na niej ustać. W takich chwilach jak ta, serum superżołnierza było szczególnie przydatne.

Kilka minut później z drugiego namiotu wyszedł Torres.

- Hej - przywitał się - Widzę, że z nogą już lepiej?

- Cześć - odpowiedział Bucky z uśmiechem - Da się ustać, chociaż boli cholernie. Zagoi się szybko. Profity serum, jedne z niewielu moim zdaniem.

Usiedli na ziemi, zaczęli jeść śniadanie i rozmawiać. James przyzwyczaił się już do towarzystwa Torresa i czuł się przy nim dość pewnie. Z resztą, tego człowieka prawdopodobnie nie dało się nie lubić.

Po posiłku stwierdzili, że należy obudzić Sama. Okazało się to największym wyzwaniem tego dnia. Udało im się dopiero, gdy Bucky postanowił oblać go wodą. To go natychmiast postawiło na nogi i sprawiło, że nie odezwał się do przyjaciół przez następną godzinę.

Powrót do cywilizacji zajął im zdecydowanie więcej czasu, niż się spodziewali. Nie wypełnili również swojej misji, ale starali się tym nie przejmować. Postanowili trochę odpocząć i zregenerować siły. Flag Smashers i tak najprawdopodobniej byli już daleko. Będą mieli jeszcze wiele okazji, aby dać im nauczkę, a teraz skupili się na wypoczynku i odespaniu bardzo niewygodnie spędzonej nocy. Sam natomiast obiecał sobie, że od teraz nigdy już nie zapomni zabrać namiotu na misję.

Tak, żyję i wracam
Macie ten dawno obiecany shot agafaja canyon3moon BogatyBorsuk xm1r5y91x

I druga sprawa, nadal nie podziękowałam za ponad 50 tysięcy wyświetleń, więc robię to teraz. Dziękuję wszystkim, którzy tu są❤ Nigdy w życiu nie spodziewałam się, że moje prace będą się komuś tak podobać. Jesteście kochani❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top