☆19☆

"𝑺𝒐 𝒕𝒆𝒂𝒄𝒉 𝒎𝒆 𝒉𝒐𝒘 𝒕𝒐 𝒅𝒂𝒏𝒄𝒆"
Sᴛᴀʀᴍᴏʀᴀ ➪ Pᴏsᴛ Eɴᴅɢᴀᴍᴇ

Gamora była pewna, że po tym, co w życiu przeszła, nic już nie jest w stanie jej ruszyć. Sądziła, że po tym, jak Thanos wymordował całą jej rasę, a ją samą wychował na zabójczynię, jest odporna na wszystko, co mogłoby jej się przytrafić. Nie przewidziała jednak, że przeniesie się w czasie o kilka lat do przodu, dowie się, że od dawna nie żyje, a ten facet, którego powaliła na ziemię gdy tylko jej dotknął był kiedyś jej chłopakiem. To było coś, co zupełnie wykraczało poza jej granice wytrzymałości psychicznej, więc mimo robienia dobrej miny do złej gry i udawania, że świetnie sobie radzi, czuła się bardzo zagubiona. Oczywiście nie zamierzała tego nikomu pokazać. Z resztą... Tak naprawdę nikogo tu nie znała, a zwierzanie się obcym ludziom nie wchodziło w grę. Może potrafiłaby otworzyć się przed Nebulą, ale wiedziała, że jej siostra nie jest najlepszą osobą do pocieszania i udzielania rad, więc nie pozostawało jej nic innego, jak radzić sobie samotnie. Nie pomagał jej fakt, że mieszkając na małym statku z grupą innych osób, trochę trudno o prywatność i możliwość rozmyślania w spokoju, ale nie miała gdzie się podziać, więc pozostanie z nimi było jej jedyną opcją. Po cichu liczyła, że uda jej się przyzwyczaić do tych, którzy kiedyś podobno byli jej przyjaciółmi, ale bardzo szybko zrezygnowała z tego pomysłu. Po zaledwie kilku dniach, Strażnicy zaczęli być tak irytujący, że zastanawiała się, jakim cudem mogła kiedyś się z nimi przyjaźnić. Denerwowało ją dosłownie wszystko. Głośna muzyka i dziwne wygibasy Quilla, wieczne krzyki Rocketa, głupota Draxa, naiwność Mantis, brak możliwości normalnego porozumienia się z Grootem... Mimo że spędzała z nimi tak mało czasu, jak tylko to było możliwe, i tak miała serdecznie dość. Gdy tylko zwróciła im na coś uwagę, natychmiast starali się jej dogodzić, ale już następnego dnia wszystko wyglądało tak samo. Hałas, krzyk, muzyka, sprzeczki i jeden wielki chaos sprawiały, że Gamora spędzała całe dnie w odosobnieniu, izolując się od pozostałych nawet bardziej, niż Nebula i z każdym takim dniem czuła coraz większą frustrację... Starała się trzymać nerwy na wodzy, jednak nawet ona nie była w stanie tłumić złości wiecznie. Tego dnia, gdy od samego rana była zmuszona słuchać maksymalnie podgłośnionych piosenek Quilla, marudzenia Rocketa i Groota powtarzającego w kółko to samo zdanie, w końcu nie wytrzymała.

– Dlaczego tu zawsze jest tak głośno?! – zapytała zniecierpliwiona, pojawiając się na głównym pokładzie. Wszystkie oczy natychmiast skierowały się na nią. Chciała mówić dalej, ale zanim to zrobiła odezwał się Quill.

– Mogę przyciszyć, wystarczyło powiedzieć. Za jakiś czas się przyzwyczaisz.

Gamora pokręciła głową z kpiącym uśmiechem.

– Nie chodzi tylko o tą twoją głupią muzykę, ale o wszystko. Tu jest jedna wielka dzicz! Nie da się do czegoś takiego przyzwyczaić.

– Poprzednim razem dałaś radę – stwierdził Rocket, nie wiedząc, że tym jednym zdaniem doprowadzi kobietę do wybuchu.

– Nie było żadnego poprzedniego razu! Nie znam was, nigdy przedtem was nie spotkałam! Przeniosłam się w czasie o kilka lat do przodu, ale nie przeżyłam ich! Nie jestem tamtą Gamorą, do cholery! Może wydaje wam się że mnie znacie, ale tak nie jest! Znaliście kogoś, kim nie jestem i nigdy nie będę! I nie, nie przyzwyczaję się!

Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, pobiegła na górny pokład, zostawiając wszystkich w osłupieniu. Jedynie Nebula nie wydawała się specjalnie zaskoczona.

Jako pierwszy opanował się Peter, który natychmiast ruszył w stronę górnego pokładu, ale powstrzymała go Nebula

– Nie teraz. Poczekaj, aż się uspokoi, chyba że chcesz powtórki z Ziemi.

Quill nie wyglądał na przekonanego, ale po przypomnieniu sobie, że Gamora potrafi naprawdę mocno kopnąć, odpuścił i postanowił chwilę zaczekać. W tym czasie zaczął intensywnie myśleć o tym, co właśnie się stało i doszedł do wniosku, że może kobieta miała trochę racji... Może oczekują od niej, żeby była taką samą osobą jak wtedy, mimo że nie przeżyła tego samego, co Gamora którą znał. Świadomość, że są teraz tak blisko, a równocześnie dalej niż kiedykolwiek była bolesna i mężczyzna z trudem powstrzymywał łzy. Nie chciał się rozklejać przy swoich przyjaciołach, ale Mantis szybko zauważyła jego kiepski stan i pocieszającym jestem położyła mu dłoń na ramieniu. W jednej chwili Peter poczuł się trochę lepiej i zrozumiał, że przyjaciółka skorzystała ze swoich mocy, aby mu pomóc. Zakodował sobie w głowie, że musi jej za to podziękować przy najbliższej okazji.

Kilka minut później Quill postanowił jednak zaryzykować i zajrzeć do Gamory. Nebula już nie próbowała go powstrzymać, powiedziała tylko, że idzie tam na własną odpowiedzialność i niech później nie mówi, że nikt go nie ostrzegał. Wszedł na górny pokład i zajrzał do małego pomieszczenia, w którym sypiały dziewczyny. Gamora leżała na łóżku odwrócona w stronę ściany. Peter podszedł do niej i usiadł obok.

– Hej – odezwał się – Zanim na mnie naskoczysz, daj mi coś powiedzieć, dobrze? Wiem, że musisz czuć się dziwnie, rozumiem to, wszyscy rozumiemy. I naprawdę chcemy żebyś czuła się tu dobrze, ale nie możemy zmienić wszystkiego, bo ty tak chcesz. Jest ci trudniej niż nam, ale też musisz się trochę dostosować i zrozumieć parę rzeczy.

Reakcja była natychmiastowa. Kobieta usiadła i spojrzała na Petera z irytacją.

– Dostosować się? Do tego chaosu? Jak sobie to wyobrażasz? Nie mam pojęcia, jakim cudem potrafiłam tu żyć, ale to nie ma znaczenia, tamtej Gamory nie ma. Nie znam was, nie wiem, jak wyglądały nasze relacje i na razie jedyne co wobec was czuję to niechęć. Jesteście bandą obcych mi dziwaków. Jak niby mam się do was przyzwyczaić?

Te słowa zabolały Petera, ale równocześnie podsunęły mu pewien pomysł. Powoli, niepewnie zaczął mówić...

– Gdy pierwszy raz się spotkaliśmy, chciałaś mi coś ukraść. Coś bardzo ważnego... Goniłaś mnie, ja uciekłem... Wtedy pojawili się Groot i Rocket, też dołączyli do tej dziwnej zabawy w berka. Ostatecznie wszystkich nas złapali i wylądowaliśmy w więzieniu. Tam poznaliśmy Draxa i udało nam się razem uciec. A potem... Uratowałem ci życie. Uciekałaś przed Nebulą, ale twoja kapsuła się rozbiła i wylądowałaś w kosmosie zupełnie bezbronna... Nie mogłem pozwolić ci tam umrzeć... Może między innymi przez to zaczęliśmy się lubić. Pokazałem ci moje piosenki, nauczyłem cię tańczyć... Może nie uwierzysz, ale nawet to lubiłaś. Pamiętam taki jeden taniec... Byliśmy na planecie Ego, mojego ojca, który okazał się gnojem i ostatecznie go zabiliśmy, ale to inna historia. Tam też poznaliśmy Mantis. To było ładne miejsce. Tańczyliśmy na balkonie do "Bring it on home to me" Sama Cooke'a. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że cały czas się martwiłaś, bo straciliśmy kontakt z Rocketem. Nie poleciał z nami na Ego i później nie można było się z nim skontaktować. Zapytałem cię o tę milczącą akcję między nami, ale nie wyszło z tego nic dobrego, tylko kolejna kłótnia. Byliśmy dziwną parą, nie potrafiliśmy się dogadać, ale jakimś cudem zawsze do siebie wracaliśmy. A Strażnicy cały czas działali ci na nerwy, nie było dnia, żebyś nie chciała komuś przyłożyć. Ale mimo wszystko czułaś się tu jak w domu. Wszyscy byliśmy wyrzutkami, mieliśmy tylko siebie, więc w końcu staliśmy się rodziną – przerwał na chwilę, po czym westchnął ciężko i dokończył – Pewnie dlatego byłaś w stanie z nami wytrzymać.

Wstał i zamierzał wyjść z pokoju, ale zanim zdążył dojść do drzwi, powstrzymał go głos Gamory.

– Quill...

Odwrócił się i spojrzał na nią. Wpatrywała się w niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy, przygryzając wargę.

– Nie miałam pojęcia, że to tak wyglądało... Ja... Po prostu... – przerwała na chwilę, aby zastanowić się, jak to ująć. Mówienie o uczuciach zawsze sprawiało jej trudność – Mam wrażenie, że oczekajcie ode mnie, żebym była jak tamta Gamora, ale nawet nie wiem, przez co ona z wami przeszła. Nie umiem postawić się w jej sytuacji, ale teraz chyba rozumiem lepiej. Dzięki, że mi o tym wszystkim powiedziałeś. Tylko...

– Tylko co? – zapytał Peter, siadając obok kobiety.

– Tylko nie wierzę, że lubiłam te twoje... Dziwne wygibasy.

Peter, mimo całej sytuacji, parsknął śmiechem.

– Te dziwne wygibasy to taniec. W sumie na początku też nie umiałem cię przekonać, żebyś ze mną zatańczyła, ale po pewnym czasie... Może nie byłaś wyjątkowo chętna, ale zdarzały się takie momenty...

– Czemu tak to lubisz? To tylko... Robienie dziwnych ruchów do muzyki.

– O nie – nie zgodził się Peter – To dużo więcej. Zbliża ludzi. Pozwala... Wyrazić emocje, czy coś takiego. No i jest przyjemne. Każdy powinien spróbować.

Gamora zastanawiła się przez chwilę nad ostatnim zdaniem.

– Więc naucz mnie tańczyć.

Peter spojrzał na nią, jakby nie do końca rozumiał sens tych słów, a kobieta przewróciła oczami.

– Jak mam spróbować i zobaczyć, czy jednak mi się spodoba, jeśli nie wiem, jak to się robi? Nauczysz mnie czy mam się rozmyślić i wrócić do narzekania na za głośną muzykę?

To zadziałało. Quill nadal wydawał się oszołomiony, ale natychmiast ruszył włączyć muzykę. Po chwili na statku wybrzmiała piosenka przywołująca piękne wspomnienia. "Bring it on home to me". Mężczyzna uśmiechnął się, myśląc o jednej z najcudowniejszych chwil jego życia i wyciągnął rękę do Gamory, która wstała i chwyciła ją nieco niepewnie. Peter chwycił jej drugą dłoń i przyłożył do swojego ramienia, a następnie delikatnie objął ją w pasie.

– Co teraz? – zapytała.

– Teraz spójrz na mnie i po prostu daj się ponieść.

Tak też zrobiła, nie do końca rozumiejąc, co to właściwie ma znaczyć. Pozwalała Peterowi się prowadzić. Skupiła się na piosence, panującym nastroju i na partnerze... Kołysali się razem w rytmie muzyki, czując, jak bariery i uprzedzenia powoli znikają, ustępując miejsca wzajemnej ciekawości.

Quill wciąż kochał Gamorę, nawet jeśli go nie pamiętała. Wiedział, że może nie jest tą samą osobą, którą znał kiedyś, ale dostrzegał w niej mnóstwo cech swojej dawnej ukochanej. Ten sam upór i zawziętość, ten sam uśmiech, to samo urocze, słabo ukrywane zawstydzenie podczas wspólnego tańca... To, za co ją pokochał wciąż w niej było. Ze wspomieniami czy bez, dla niego wciąż była niemal taka sama, jak kiedyś. Może właśnie dzięki temu przekonaniu i swojej wielkiej miłości, udało mu się dokonać niemożliwego – ponownie ją w sobie rozkochać. I choć w tamtej chwili żadne z nich jeszcze o tym nie wiedziało, ten taniec był przełomowym momentem w ich życiu. Od tej chwili oboje zmienili swój punkt widzenia. Przestali od siebie uciekać, zaczęli rozmawiać i poznawać się na nowo... I choć wiedzieli, że nie będzie łatwo, mieli już fundament, na którym mogli zacząć budować od nowa swoje wspólne życie...

Kolejne z serii "to już było, ale można zrobić to lepiej". Nadal nie jest idealnie, ale na pewno podoba mi się bardziej niż poprzedni shot o tej tematyce.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top