☆11☆

"𝑫𝒐𝒏'𝒕 𝒚𝒐𝒖 𝒉𝒂𝒗𝒆 𝒚𝒐𝒖𝒓 𝒐𝒘𝒏 𝒄𝒍𝒐𝒕𝒉𝒆𝒔?"
Sᴛᴜᴄᴋʏ ➪ Pʀᴇ Wᴀʀ

James Buchanan Barnes był wyjątkowo jak na swoje czasy inteligentnym, oczytanym i wykształconym młodym człowiekiem. Pochodził z dość zamożnej rodziny i, choć jego ojciec już nie żył, matka doskonale radziła sobie z wychowywaniem Jamesa i jego młodszej siostry, Rebeccy. Edukacja dzieci była dla niej priorytetem, dlatego, mimo wielu innych zajęć, cierpliwie pilnowała, żeby przykładały się one do nauki. Pokazała im też jak ciekawe potrafią być książki, dzięki którym rozwijają swoją wyobraźnię i poszerzają słownictwo. Niejednokrotnie, gdy James lub Rebecca marudzili, że szkoła jest nudna i niepotrzebna, że matematyki nie można zrozumieć, a większości nowopoznanych słów nigdy nie użyją, Winnifred Barnes siadała z nimi i tłumaczyła, że czasy się zmieniają. Teraz mogą uważać, że uczą się zupełnie niepotrzebnych rzeczy i mają do tego prawo, ale za dwadzieścia lat, być może właśnie ta znienawidzona matematyka czy fizyka będzie kluczem do wielkiego sukcesu... Może staną się one tematem, na który będą rozmawiać wielcy ludzie, może kiedyś nawet uratują komuś życie.

Oczywiście pani Barnes nie uważała, że wykształcony człowiek musi wiedzieć wszystko na każdy temat, nawet znienawidzony, bo doskonale zdawała sobie sprawę, że to niemożliwe. W końcu sama była wykształcona. Sądziła natomiast, że należy mieć o wszystkim podstawową wiedzę, a dokładniej zagłębiać się w tematy, które najbardziej interesują daną osobę. W jej wypadku była to literatura. Godzinami potrafiła czytać stare książki, nie zwracając uwagi na upływający czas, zapominając o całym świecie. Tylko ona, powieść i światło zachodzącego słońca. To były chwile tylko dla niej i jej dzieci dobrze wiedziały, że nie należy jej wtedy przeszkadzać. Rebecca interesowała się wszystkim, co związane ze sztuką, zwłaszcza malarstwem, natomiast wielką miłością Jamesa była historia. Z prawdziwą pasją opowiadał przede wszystkim o bitwach. Fascynowały go postacie wielkich dowódców i generałów, ich postawa oraz spryt, a także poświęcenie i odwaga żołnierzy. Dzięki swojej pasji wiedział dużo o okrucieństwach wojny i miał wielką nadzieję, że już nigdy w historii nie dojdzie do kolejnej, a przynajmniej nie do tak wielkiej jak pierwsza wojna światowa.

Winnifred Barnes zwykła mawiać, że inteligentni ludzie potrafią perfekcyjnie opanować zdolność konwersacji. Dlatego, gdy James Barnes, od pewnego czasu nazywany również Buckym, miał przyjemność pierwszy raz porozmawiać ze Stevenem Rogersem, zrozumiał, że jest on naprawdę inteligentny... Nie dość, że ten chorowity, niepozorny, ubogi chłopiec z Brooklynu widocznie znał historię tak dobrze, jak James, to jeszcze umiał wspaniale opowiadać. Po pewnym czasie, Bucky zauważył, że jest to ich ulubiony, wspólny temat. Całymi godzinami potrafili przypominać sobie jakieś ważne wydarzenie historyczne, dyskutować o jego przyczynach i skutkach, wskazywać błędy dowódców, wyrażać swoje opinie, pokazując przy tym wiedzę, której nie powstydziłby się niejeden nauczyciel.

Jednak mimo miłości do przedmiotów humanistycznych, piętnastoletni James miał jakieś pojęcie o fizyce. Wiedział, że nic w świecie nie może tak po prostu zniknąć, dlatego też miał inne wyjaśnienie na to, że właśnie to spotkało jego szalik. Ten sam, który jeszcze poprzedniego dnia pożyczył swojemu najlepszemu przyjacielowi...

Steve z resztą podejrzanie często nosił ubrania Barnesa, głównie dlatego, że wiecznie było mu zimno, ale nigdy nie ubierał się ciepło, co wydawało się Jamesowi trochę dziwne, lecz nigdy o to nie pytał. Sam proponował Rogersowi swoje rzeczy, gdy widział, że ten się trzęsie, wiele razy żartobliwym tonem zadając przy tym to samo pytanie.

Nie masz swoich własnych ubrań, Stevie?

A Steve tylko lekko się uśmiechał.

***

James szedł pustymi o tej porze ulicami Brooklynu. Skończył właśnie lekcje i prosto ze szkoły postawił pójść do domu Steve'a. Kiedyś udało mu się zdobyć jego adres, jednak młodszy chłopak nigdy go do siebie nie zaprosił, a Bucky nie nalegał. Była pora obiadowa, więc część ludzi siedziała teraz w domu przy stole, niektóre dzieci były jeszcze w szkole, dorośli w pracy. Było zimno, nawet jak na koniec listopada. Pierwszy śnieg spadł poprzedniej nocy i teraz pokrywał cienką warstwą ulice i dachy, błyszcząc w promieniach słońca i niemal oślepiając każdego, kto na niego spojrzał. Bucky najchętniej zatrzymałby się i zachwycał jego nieskazitelną bielą. Zawsze lubił zimę. Kojarzyła mu się z długimi wieczorami przy kominku, ciepłą herbatą, bitwami na śnieżki, sankami... Był jedną z niewielu osób, które lubią zimę bardziej, niż lato, w przeciwieństwie do jego najlepszego przyjaciela.

Steve nie znosił chłodu z wiadomych powodów. Łatwo się przeziębiał, więc pierwsze mrozy kojarzyły mu się tylko z długimi godzinami spędzonymi pod kołdrą, gdy jego obowiązkowym wyposażeniem stawały się chusteczki i herbata z miodem. Jednak nie to było najgorsze. Odporność Rogersa była praktycznie zerowa, więc właściwie co roku przynajmniej raz chorował na grypę. A wtedy doskonale wiedział, że każda kolejna noc może być jego ostatnią. Wiosną natomiast męczyły go alergie, więc jedyną porą roku, gdy miał względny spokój od większości chorób, było lato.

Rozmyślając nad pięknem pór roku, Bucky dotarł w końcu do domu Steve'a i natychmiast domyślił się, dlaczego chłopak nigdy go nie zapraszał... Mieszkanie było małe i stare, na pewno od dłuższego czasu nikt go nie odnawiał. Okna nie wyglądały na szczelne, w środku musiało być okropnie zimno. Wszystko było jasne. Rogers był biedniejszy niż się wydawało i za nic nie chciał się do tego przyznać...

James zapukał do drzwi, które po chwili otworzyły się ze skrzypnięciem i stanęła w nich drobna, szczupła kobieta. Wyglądała jak żeńska wersja Steve'a. Miała bardzo bladą skórę i niedbale związane włosy, a wory pod oczami świadczyły, że jest zmęczona. Na jej twarzy było widać sporo zmarszczek, zdecydowanie więcej, niż miała matka Jamesa, chociaż pewnie były w podobnym wieku. Kobieta miała na sobie fartuch, więc pewnie robiła coś w kuchni, gdy Bucky zapukał. Wytarła ręce i uśmiechnęła się do niego tak promiennie, jak potrafi się uśmiechać tylko osoba o naprawdę złotym sercu.

– Dzień dobry, nazywam się James Barnes. Przyszedłem do Steve'a – przedstawił się chłopak.

– Ach, to o tobie Steve ciągle opowiada – zaśmiała się kobieta – Wejdź proszę, pokażę ci, gdzie jest jego pokój.

Wspomniany "pokój" był tak maleńki, że mieścił w sobie jedynie łóżko, niewielką komodę i stolik, przy którym Steve pewnie odrabiał lekcje. Panował w nim przejmujący chłód, z resztą tak, jak w całym domu. Przy łóżku leżały stosy książek, zeszytów i szkicowników, a sam Rogers siedział na łóżku z ołówkiem w ręku i właśnie tworzył kolejne dzieło. Na widok Bucky'ego zerwał się z miejsca, strącając przy tym z kolan szkicownik, który wylądował na podłodze. Dopiero wtedy James zobaczył zawinięty wokół jego szyi szalik...

– Bucky!

To było jedyne, co chłopak mógł z siebie teraz wydusić. Czuł się zawstydzony. Jego przyjaciel nie powinien się dowiedzieć, w jakich warunkach żyje... Steve wstydził się swojego ubóstwa, zwłaszcza przy zamożnym Barnesie, nie dlatego, że uważał Jamesa za kogoś, dla kogo pieniądze są najważniejsze, ale dlatego, że nie chciał litości... Przecież nic już nie będzie między nimi takie samo. W głowie Bucky'ego na zawsze zostanie świadomość, że Rogers jest nie tylko chory, ale i biedny. Na pewno będzie go traktował inaczej... Nie tak miało być.

– Stevie... Przyszedłem, bo wydawało mi się, że wczoraj zapomniałeś mi oddać mój szalik...

Zanim Bucky zdążył powiedzieć więcej, Rogers szybko zdjął wspomnianą część garderoby i chciał mu ją oddać, ale James powstrzymał go gestem.

– Ale teraz widzę, że tobie przyda się bardziej... To dlatego nigdy nie chciałeś mnie zaprosić, prawda?

Steve zarumienił się, a następnie skinął głową i usiadł na łóżku. Bucky zajął miejsce obok niego.

– Nie chciałem, żebyś się nade mną litował – wyjaśnił – Jestem ciągle chory, w dodatku biedny, a teraz jest szczególnie kiepsko, mama ma problemy w pracy, nie mogłem sobie pozwolić nawet na głupi szalik... Nie chciałem zabrać twojego, naprawdę, ale było mi w nim tak ciepło, że zupełnie zapomniałem. Miałem dziś pójść do ciebie i go oddać, ale mnie wyprzedziłeś. I przy okazji poznałeś prawdę...

Rogers poczuł, jak Bucky delikatnie obejmuje go ramieniem. Zadrżał, tym razem nie z zimna.

– To nic, Stevie. To przecież nic nie zmienia między nami. A szalik możesz zatrzymać, ja sobie kupię nowy. I nie traktuj tego jako przejawu litości, tylko przyjacielską pomoc. Gdybyś czegoś potrzebował, po prostu mów, to nic złego i nie ma powodu do wstydu. A ja ci zawsze pomogę.

Rogers westchnął, a następnie skinął głową, uznając widocznie, że tym razem nie ma sensu się kłócić. Nie to, żeby zamierzał prosić o pomoc, ale po prostu nie chciał dłużej dyskutować na ten temat. Jednak szalik chętnie zatrzyma. W końcu pachnie Jamesem...

– Dzięki, Buck. To... Skoro już tu jesteś... Może zostaniesz chwilę? Zrobię nam coś ciepłego do picia.

– Z przyjemnością – odpowiedział Barnes – A później trochę porozmawiamy. O czym dzisiaj? Albo o kim? Lincoln? Czy może cofamy się jeszcze trochę, do Hamiltona? Tak, pamiętam, że to twoje ulubione zagadnienia historyczne, a można o nich dyskutować bez końca.

– Coś wymyślimy – odparł ze szczerym uśmiechem Steve – Najpierw herbata.

***

Gdy Bucky wychodził z domu Rogersa, było już ciemno. Nawet nie zauważyli, że rozmawiali tak długo. Nic dziwnego, po prostu czas przestawał mieć znaczenie, gdy byli razem. Mimo fizycznego chłodu, spowodowanego między innymi brakiem szalika, James czuł w środku przyjemne ciepło. Steve był wyjątkowy i on, James Buchanan "Bucky" Barnes, traktował go naprawdę wyjątkowo. Powie mu o tym. Kiedyś... Jeszcze nie teraz. I razem napiszą kolejny rozdział historii, o której za sto lat będzie rozmawiało kolejne pokolenie. Może znajdzie się ktoś, kto będzie mówił o Stevenie Rogersie i Jamesie Barnesie z takim samym zapałem, jak oni teraz rozmawiali o Alexandrze Hamiltonie? Być może... Bo nikt nie wie, co szykuje dla niego los i czy przypadkiem nie będą o nim kiedyś wspominać w podręcznikach od historii, którą Bucky Barnes kochał prawie tak samo, jak pewnego chłopca z Brooklynu.

Shocik dla Gerwazy_Solo, żeby dobrze zaczęła kolejny rok życia. Wszystkiego najlepszego buba!❤

Jestem dumna z tego shota

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top