☆1☆
"𝑾𝒉𝒂𝒕'𝒔 𝒚𝒐𝒖𝒓 𝒇𝒂𝒗𝒐𝒖𝒓𝒊𝒕𝒆 𝒇𝒍𝒐𝒘𝒆𝒓?"
Pᴇᴘᴘᴇʀᴏɴʏ ➪ AU
- To wszystko, panno Potts? - zapytał Tony Stark, a jego sekretarka od razu zauważyła zmianę w jego sposobie mówienia. Zazwyczaj, po całym dniu pracy, jej szef był zmęczony, sfrustrowany i brzmiał, jakby marzył tylko o powrocie do domu, a teraz wydawał się pełen energii. Virginia spojrzała na niego i dostrzegła, że jego oczy błyszczą z podekscytowania. Czyżby coś się stało? A może dopiero miało się stać? Szybko przypomniała sobie jednak, że nie powinno jej interesować życie prywatne jej szefa i spuściła wzrok na trzymane w dłoniach dokumenty.
- Proszę jeszcze tylko to podpisać - odpowiedziała, podsuwając mężczyźnie papiery. Gdy otrzymała je z powrotem, już chciała wychodzić, ale powstrzymał ją głos Tony'ego.
- Panno Potts... - zaczął wyjątkowo niepewnie, jak na siebie - Czy... Ma pani czas w sobotę wieczorem? Chciałbym zaprosić panią na kolację.
Kobieta stanęła w miejscu, próbując przyswoić sobie fakt, że sam Anthony Stark prawdopodobnie zaprasza ją na randkę. Ten Stark, miliarder, mający wpływy właściwie wszędzie... Może nawet by się zgodziła. Lubiła swojego przełożonego, bardzo przyjemnie im się rozmawiało... Być może coś by z tego wyszło. Problem był tylko jeden.
Tony Stark to jej szef. To chyba trochę nieprofesjonalne umawiać się na randkę z pracodawcą. Poza tym nie da się ukryć, że Pepper zależało na tej pracy. Cokolwiek by nie zrobiła, mogło się to skończyć źle, ale po chwili namysłu stwierdziła, że woli nie ryzykować. Przynajmniej dopóki nie dowie się, czy Starkowi zależy, czy po prostu szuka rozrywki na jeden wieczór.
- Z całym szacunkiem panie Stark - zaczęła, odwracając się do mężczyzny - Ale nie wydaje mi się, żeby to było właściwe. Pracujemy razem, pan jest moim szefem... Muszę odmówić.
Virginia spodziewała się naprawdę różnych reakcji, ale i tak zdziwiła się, gdy ujrzała na twarzy mężczyzny smutek.
- Och... W porządku, rozumiem. Przepraszam - mruknął Tony, ale po krótkiej chwili odzyskał rezon i, gdy Pepper chciała już odwrócić się i wyjść, odezwał się znowu - A czy mogę się chociaż dowiedzieć... Może to głupie pytanie, ale... Jakie są pani ulubione kwiaty?
Potts zaśmiała się cicho, choć to pytanie wcale nie wydało jej się głupie, a jedynie urocze i raczej nieszkodliwe. Dlatego też nie wahała się długo przed odpowiedzią.
- Róże. Uwielbiam czerwone róże.
Stark uśmiechnął się przebiegle, a Pepper na ten widok zaczęła się poważnie zastanawiać, czy odpowiedź na pytanie była rzeczywiście dobrą decyzją... Szybko pożegnała się i wróciła do domu.
Nie zdziwiła się zbyt mocno, gdy następnego ranka zobaczyła na swoim biurku wielki bukiet czerwonych róż.
Postanowiła na razie nie reagować, ale nie potrafiła ukryć rozczulonego uśmiechu, co nie uszło uwadze Starka. Żeby zatuszować swoje onieśmielenie i radość, kobieta od razu zajęła się przeglądaniem leżących na biurku dokumentów. Nie miała zamiaru rozmawiać o tym ze Starkiem, ani nawet przesadnie przejmować się prezentem, ale, gdy sytuacja powtarzała się przez kolejne kilka dni, nie mogła już być obojętna. Czyżby Starkowi tak bardzo zależało, że codziennie kupował kolejny bukiet róż? Jaki miał w tym cel?
Odpowiedź na te pytania przyszła sama, gdy tydzień później Pepper kończyła pracę.
- Możemy porozmawiać, panno Potts?
Kobieta aż podskoczyła, gdy Tony niespodziewanie pojawił się obok niej.
- Nie chciałem pani przestraszyć. Przyszedłem w sprawie spotkania, które niedawno pani proponowałem... Chciałem zapytać, czy odpowiedź jest ciągle taka sama.
Mimo spokojnego sposobu mówienia, Pepper była w stanie usłyszeć w głosie Starka usilną prośbę, a, gdy spojrzał wymownie na róże na biurku, wyglądał, jakby chciał powiedzieć coś w stylu "No weź, kobieto, ja cię tu różami obsypuję, a ty dalej nie chcesz iść na randkę". Czemuś takiemu Virginia chyba nie mogła się oprzeć, choć nie była pewna, czy dobrze robi, a zdrowy rozsądek kazał jej ponownie odmówić. Ale życie byłoby strasznie nudne, gdybyśmy zawsze robili to, co podpowiada logika...
- Właściwie... Chyba zmieniłam zdanie. Jeśli propozycja jest aktualna, to chętnie pójdę z panem na kolację.
Tony wyglądał jak dziecko, które właśnie powitało w domu wymarzonego pieska. Potts była przekonana, że, gdyby nie to, że mu nie wypadało, zacząłby skakać ze szczęścia. Ograniczył się jednak do krótkiego uśmiechu i ustalenia z Pepper miejsca i terminu spotkania.
***
Sobota nadeszła szybciej, niż oboje mogliby się spodziewać. Tego wieczora Stark stał przed restauracją z wielkim bukietem czerwonych róż w dłoniach. Był szczęśliwy. Naprawdę miał poważne zamiary wobec panny Potts i cieszył się niezmiernie, że zgodziła się na spotkanie. Jednak gdy po kilkunastu minutach kobieta się nie pojawiła, zaczął się denerwować. Powinna już tu być... Czyżby zrezygnowała?
Virginia tymczasem szła, a raczej biegła w umówione miejsce. Była już spóźniona, a to przecież do niej niepodobne... Poza tym nie wypada się spóźnić na pierwszą randkę. Och, że też akurat tej nocy nie mogła zasnąć... Położyła się w ciągu dnia, żeby choć trochę wyspać się przed spotkaniem i zapomniała nastawić budzika.
Była zdecydowanie zbyt zmartwiona swoim spóźnieniem i skupiona na jak najszybszym dotarciu do celu, żeby skupić się na drodze. Gdy weszła na ulicę, było już za późno, żeby o tym myśleć. Zobaczyła tylko światła pędzącego w jej stronę samochodu. A potem była jedynie ciemność...
***
Pierwszą rzeczą, którą zarejestrowała po przebudzeniu, było zdecydowanie zbyt jasne światło, przez które nie mogła otworzyć oczu. Gdy w końcu trochę się do niego przyzwyczaiła, spostrzegła, że leży w szpitalnej sali. Po chwili przypomniała sobie wydarzenia z sobotniego wieczoru. Wypadek...
Była oczywiście nieco oszołomiona, ale nie na tyle, aby nie zarejestrować faktu, że nie jest sama...
Spojrzała na siedzącego obok mężczyznę. Wyglądał na zmęczonego, wpatrywał się w przestrzeń nieobecnym wzrokiem. Jedną dłoń położył na ręce Pepper, a w drugiej trzymał czerwoną różę...
– Pan Stark... – powiedziała ledwo słyszalnym szeptem, ale on usłyszał. Spojrzał na nią z mieszaniną zaskoczenia, ulgi i wielkiej radości. Mało brakowało, a rozpłakałby się albo zareagował równie emocjonalnie, ale udało mu się ograniczyć do lekkiego uśmiechu.
– Witam z powrotem, panno Potts...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top