𝔫𝔦𝔢 𝔷 𝔱𝔢𝔤𝔬 𝔰́𝔴𝔦𝔞𝔱𝔞⁶

—Nie bój się nas Yongbokie.— Ten głos był znajomy, słyszałem go już wcześniej ale w tamtej chwili byłem tak przejęty tą całą sytuacją że nie przyszło mi do głowy kto to może być. Odwróciłem się napięcie spoglądając prosto w te lisie oczy na osobę przez którą się to wszystko zaczęło. Gdyby nie on nic z tych rzeczy by się nie wydarzyła, nie byłbym w tym lesie i nie rozmawiałby sam do siebie.
Ale moment! Przecież on jest zmyślony, to nie może być jego wina lecz mojej chorej do granic możliwości głowy.

Kiedy przez te pare sekund z żalem w sercu spoglądałem na fikcyjnego przyjaciela dając sobie te nikłe nadzieje że to wszystko jest tylko snem i jednym pstryknięciem palca obudzę się z tego obłędu. Naprawdę nie miałem pojęcia co mam robić, czy powinienem dalej z nim rozmawiać i drążyć te nieskończoną pętle schizofrenii czy może tak po prostu odpuścić ich sobie i pozwolić mojemu jakże krótkiemu ale głębokiemu przywiązaniu zapomnieć?

—Cieszę się że poznałeś moich przyjaciół!— Odparł o rok młodszy Jeongin tuż po tym jak zauważył moją chwiejną posturę.

—Wszystkich was sobie zmyśliłem, jestem chory!—

—Ty serio myślisz że jesteśmy twoimi wyobrażeniami z głowy?—

—Minho! Grzeczniej!— Uciszył go Chan.

—Tak! Wymyśliłem sobie was a teraz sam do siebie gadam jak jakiś psychol!—

—Nie jesteś psycholem Yongbokie i nie, nie jesteśmy twoimi wyobrażeniami tylko duchami zmarłych nastolatków z przed kilkunastu lat.—

—Moja chora psycha wmówi mi wszystko bylebym jej uwierzył!—

—Ależ nie jesteś chory.— Dodał z powrotem Yang. —Nad zwyczajniej w świecie się przeraziłeś tej szczerej prawdy dotyczącego twojego ukrytego talentu.—

—Jakiego talentu?!—

—Widzisz duchy Yongbokie, to jest niespotykane.—

—Duchy?! Nie, nie to jest dla mnie za dużo jak na jeden dzień.—

—Nigdy nie byłem w twojej skórze Lee ale cię rozumiem.—Wymamrotał pod nosem przebrany za drwala chłopak. —Mętlik w głowie to nie jest fajna rzecz a na pewno nie w tak młodym wieku.—

Nie miałem odwagi ponownie zabrać głosu, usiadłem więc na ten obrośnięty mchem drewniany pień i siedziałem tak w milczeniu wysłuchując jedynie słów, które kieruje do mnie ta nie prawdziwa a na pewno nie żywa osoba obok.

—Wiem że nie pytałeś i że pewnie cię to nie interesuje ale może wysłuchasz tego jak to co kiedyś ceniliśmy najmniej czyli nasze życie zostało nam siłą odebrane? Może pozwoli ci to zmienić trochę tok myślenia i zdasz sobie sprawę że nie jesteśmy twoją wyobraźnią?— Nie miałem chęci wysłuchiwać wymyślonej historii wymyślonych postaci z mojej podświadomości ale on wydawał się być bardzo opanowanym i szczerym człowiekiem, gdyby tylko był prawdziwy byłby moim wzorem do naśladowania, przez te jego władcze wypowiedzi. —Uznam twój brak odpowiedzi za tak.— Lekko uśmiechną się do mnie kątem ust. —Tak więc było Halloween tak jak co roku, każdy świętował je przebierając się i wychodząc na zewnątrz zbierać w te słodkie pomarańczowe dyniowe koszyczki cukierki od randomowych ludzi, prócz mnie.— Kończąc to zdanie spuścił wzrok aż do ziemii, jakby właśnie na tym zdaniu chciał zakończyć swoją historię.

—Jeżeli nie chcesz o tym mówić, to nie musisz.— Dodałem jak tylko Bang ponownie wzniósł swój wzrok ku górze.

—Dam radę.— Odparł kontynuując. —Ja trochę narozrabiałem i miałem miesięczny szlaban u rodziców. Nie pozwolili mi wyjść i szczerze teraz myślę że gdybym ich posłuchał i grzecznie pozostał jak należy w domu to zapewne dalej byśmy żyli.—

—Miałeś przestać zwalać na siebie tą cholerną winę Hyung!— Przerwał mu Seo.

—Prawda zawsze boli.—

—To był pomysł nas wszystkich.—

Bang przewrócił jedynie oczami dalej wdrążając mnie w ten temat. —Otworzyłem okno w piwnicy i niepostrzeżenie wyszedłem przez nie, gdyż inne wyjścia były zamknięte na klucz. Kiedyś były inne czasy i taką bramą nie do przejścia była właśnie zamknięta na klucz klamka od drzwi, dlatego pomysł z oknem był naprawdę mocno ryzykowny. Na zewnątrz czekali na mnie w przebraniach Lee Minho i Seo Changbina a że jakoś tak dziwnie się złożyło że dołączyła do nas cała reszta, czyli Han Jisung, Kim Seungmin, Yang Jeongin i oczywiście Hwang Hyunjin to postanowiliśmy spędzić wspólnie czas w te zagraniczne święto.— Kiedy wypowiedział imię Hwang'a przeszły mnie ciarki i ponownie przypomniałem sobie że to jego poszukiwania mnie tu przywlokły.

—Zbieraliśmy cukierki, wyzywaliśmy się i ogólnie zabawialiśmy czymkolwiek się dało, ale po dwóch godzinach ciągłej wędrówki po miasteczku znudziło nam się i szukaliśmy zawzięcie wrażeń, gdzieś indziej. Wybraliśmy się więc w miejsce, do którego nam nie było wolno. Zakazany las objęty szczelnie żelazną siatką, sam fakt tej żelaznej kurtyny powinien nam dać do zrozumienia że postępujemy źle i lekkomyślnie, ale jeszcze wtedy nie zdawaliśmy sobie sprawy z zagrożeni jakie mogły na nas w tamtym czasie czychać w tym cholernie ciemnym lesie. Cóż mówią że ludzie uczą się na błędach, chociaż my już nigdy więcej nie mieliśmy powtórnej szansy aby odmienić nasz los i nie popełnić tego błędu powonienie. Ktoś wybrał za nas..— Słuchając tego miałem wrażenie jakby cały jego świat runą od jednej niepoprawnej decyzji, którą wybrał z pośród wielu innych możliwości. Miał na sobie wielkie poczucie winy, które okrywały jego barki jak peleryna niewidka.
Jedynie on czuł jej obecność na swoim ciele i tylko on był w stanie ją zobaczyć.

—Nasz cel był prosty mieliśmy zamiar się tylko trochę postraszyć, doznać odrobiny adrenaliny i tego słynnego dreszczyku na karku jak w strasznych upiornych filmach grozy. No i nie zaprzeczę nikt z nas po wejściu do tego miejsca na strach nie narzekał. Byliśmy z tego powodu zadowoleni dzięki czemu szyliśmy jeszcze dalej w głąb lasu, dobrze się przy tym bawiąc. Przez naszą nieuwagę straciliśmy rachubę czasu i przy tym nie mieliśmy też bladego pojęcia, gdzie konkretnie znajduje się wyjście. Zatrzymaliśmy się dokładnie w tym miejscu, w którym teraz w ciemności siedzimy.— Aż mnie zmroziło, przełknąłem głośno ślinę nie dając po sobie poznać jak bardzo trzęsę się w środku i po mału zaczynając i na zewnątrz.

—Jedyny pomysł jaki przyszedł nam wtedy do głowy to zostanie na tym obozowisku do rana, aż będzie jasno i wszystko bez problemu będziemy w stanie zobaczyć. —

Ponownie do rozmowy wtrącił się jedne z chłopaków, tym razem był nim Minho ciągnący za sobą kulawą nogę.— I gdybym wtedy miał lampę Alladyna, którą mógłbym otrzeć z kurzu, wyprosić na kolanach o tylko jedno życzenie. Poprosiłbym go o cofnięcie czasu aby móc zmienić bieg wydarzeń i postąpić inaczej, nigdy tu nie wchodząc.—

Zacząłem im współczuć, ból zdawał się w ich oczach nie do zniesienia...

—Przygotowaliśmy sobie siedziska z kłód połamanych drzew i ogień dzięki któremu mieliśmy chociaż trochę gorącego światła.—

—To było ostatnie światło jakie ujrzeliśmy za życia.— Dodał Jeongin. —Tego samego wieczoru zostaliśmy brutalnie zamordowani.—

—Po mału młody zaraz do tego dojdę.—

—Kto wam to zrobił?— Niezręcznie w traciłem się w rozmowę tej dwójki.

—Nie wiemy kto ani dlaczego nam to zrobił.—

Spojrzałem na Chan'a oczekując od niego jakiegoś sensownego wytłumaczenia jak tylko Yang dokończył zdanie.

—W tamtym momencie była nie okiełznana panika, zobaczyliśmy na własne oczy jak cień za plecami Seo Changbin'a rzucił w jego głowę wielki służący do krojenia mięsa nóż, który utkwił w jego czaszce. Mnóstwo krwi wylewała się na jego jeszcze wtedy roześmianą twarz przyduszając jego nozdrza. Upadł na ziemie jęcząc z bólu, było za późno by ruszyć mu na ratunek i za wcześnie aby dać się zabić temu potworowi.— Teraz wszystko nabierało sensu, ten nóż tkwiący w głowie Seo jest powodem jego śmieci..

—Połowa z nas uciekając wpadła w pułapki leśniczych a druga połowa zarżnięta przez mordercę.— Kątem oka przyjrzałem się ponownie wszystkim tu zgromadzonym i obstawiałem że w pułapkę leśniczych mógł wpaść ten co na swoim ciele ma najwiecej obrażeń. Lee Minho był numerem jeden jak chodzi o ilość ran, obstawiałem że to on był jednym z tych co przez nie uwagę wpadł w tą cholerną pułapkę.

—Zostaliśmy tutaj już jako duchy i niecierpliwie oczekujemy dnia, w którym w końcu będziemy wolni i szczęśliwi jak za dawnych dobrych lat.—

—Dlaczego nie możecie zaznać spokoju?— Już ledwo powstrzymując łzy ściskałem w pięści kawałek drewienka z pieńka.

—Nie wiem? Może przez to że o nas zapomnieli.—

—Zapomnieli? Nikt was nie szukał?—

—Nasza rodzina szukała nas przez wiele miesięcy a nawet lat, za to policja nie przykładała wagi ani starań do odnalezienia naszych martwych ciał. W końcu i ludzie zapomnieli jak mamy na imię, jak wyglądaliśmy, że mieszkaliśmy pośród nich a potem nawet że w ogóle istnieliśmy. Nic przecież nie może trwać wiecznie.—

—To..— Przerwał mi blond włosy Han.

—Ale teraz ty nas widzisz! I będziesz o nas pamiętał!— Pękłem, smutek przejął inicjatywę a łzy opadały z mojej twarzy jak zaróżowione płatki kwiatów wiśni.

—Nie wszyscy o nas zapomnieli.— Mruknęła pierwsza ofiara mordercy. —Moi rodzice pamiętali i właśnie przez tą pamięć zakończyli swoje życie.— Łapałem z ledwością świeże zawilgocone łyki powietrza, jakby to była letnia zupa i szlochałem, bo było mi smutno.

—Teraz to nawet bym chciał abyście byli moimi wymyślonymi postaciami w głowie, bo nie wiem czy jestem w stanie znieść ból tych słów.—

—Czyli wierzysz nam?— Zapytał Chan.

—Że jesteście zamordowanymi dzieciakami z jakiegoś przeszłego Halloween? Owszem, chociaż naprawdę nie chcę w to wierzyć.—

Włączyłem telefon i automatycznie wybrałem numer do mamy, nie wiem dlaczego zadzwoniłem do niej w tym momencie ale chciałem tak bardzo usłyszeć jej głos. Głos kogoś żywego..

—Halo?— Odebrała zdumiona kobieta widząc mój numer na ekranie.

Powiedziałem jej o wszystkim, od chwili przyjścia do tego lasu aż do chwili zakończenie życia ostatniego z tych zabitych chłopaków. Jakbym był zmuszony spowiadać się jej z każdego ruchu a przecież nigdy tak nie było. Ulgę jaką poczułem po powiedzeniu jej tego wszystkiego jest nie do opisania, jak początek rozwijającej się euforii ale nie do końca. Spuściłem z siebie wszystkie te narastające emocje w mym zniszczonym organizmie i odetchnąłem, złapałem oddech leśnej bryzy trzęsącą ręką utrzymując telefon przy uchu.

Mama prosiła mnie bym wrócił do domu, mówiła mi że pomoże, że wszystko będzie dobrze, że zajmie się mną i nie pozwoli komukolwiek zrobić mi krzywdy bylebym wrócił do domu, gdzie już niespokojnie na mnie czeka. Byłem w stanie uwierzyć w jej słowa i intencje a także wrócić z powrotem do domu gdyby nie ten cichy mamroczący głos, który podpowiadał kobiecie co ma do mnie mówić. To mnie zabolało, bo zdałem sobie sprawę że nie rozmawiam z moją mamą a z lekarzem, który tylko używa jej głosu by mnie zwabić do swoich sideł. Rozłączyłem się wściekle uciskają komórkę w dłoni.

—Jeżeli chcesz, zaprowadzę cię na wzgórze Yongbokie.—Podszedł do mnie zmartwiony moim zachowaniem Yang. —Wyglądasz bardzo źle.—

—Chciałem się z tobą zaprzyjaźnić Jeongin, tak jak i z całą resztą.—

—Chciałeś? Zmieniłeś zdanie?—

Moja twarz miała liczne ślady po płaczu, każda kropelka pozostała na policzkach a mimo to śmiałem się przez łzy. —Zmieniłem zdanie? Cholera Yang, wy jesteście nie z tego świata. Nie powinno was tu być.—

—Ale jesteśmy, ty też jesteś a nie powinno cię tu być.—

—Nie wiem co mam robić z własnym popieprzonym życiem.—

—Ciesz się że je masz, bo jak go zabraknie będziesz tego żałował.— Mogłem sobie tylko wyobrażać jak bardzo bolały go te słowa, chciał żyć w przeciwieństwie do mnie.

—Dlaczego nie powiedziałeś mi tego na samym początku?— Drgnąłem z miejsca, na którym siedziałem. —Dlaczego Jeongin?—

—Odszedłbyś..—

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top