𝔩𝔞𝔰⁴

Niedziela, dzień którego nie cierpię! Spotkanie rodzinne to dla mnie największa kara jaka może być, za każdym razem słyszę "A ty nadal taki cichy?" albo "Weź się w końcu za siebie młody bo zostaniesz sam" Czasami mam ochotę strzelić sobie w łeb gdy słyszę takie słowa.
Oni nie przejmują się tym co do mnie mówią, jestem dla nich tylko zwykłym śmieciem.

Chcąc ominąć tą zbędną pogawędkę z gośćmi, którzy lada moment się tu zjawią, po prostu opuszczę dom na te pare godzin, aby nie męczyli mnie tyloma okropnymi pytaniami jak co niedziele. W końcu jedyne co mnie dzisiejszego dnia może ominąć to obelgi z ich strony, czyli duży plus. Ustałem na chwilę na korytarzu by zawiązać sznurówkę od czerwonego trampka, która podczas zakładania obuwia mi się rozwiązała. Wszystko to robiłem bardzo cicho, aby mama nie usłyszała mnie i nie kazała zostać w domu do czasu przyjazdu gości. Byłem więc niesamowicie cicho do tego stopnia że moje nadwrażliwe uszy usłyszały dźwięk rozpoczętego połączenia z komórki, w kuchni. Głos mamy drżał.. Kątem oka zerkałem w stronę pomieszczenia, w którym stała spoglądając na jej zdenerwowanie. Co prawda nie jestem ciekawski wręcz przeciwnie i nigdy wcześniej nie podsłuchiwałem mamy podczas jej osobistej konwersacji przez telefon, ale tym razem rozmowa toczyła się o mnie..
Schowałem się za ciemno brązową komodę stojącą na korytarzu i oparłem się o ścianę by mnie nie zauważyła, chciałem się dowiedzieć o co tym razem może jej chodzić. 

—Tak panie doktorze, myślę że mojemu synowi coś dolega.— Nie zdawałem sobie sprawy że jestem takim pieprzonym dziwolągiem że mama zdecydowała się porozmawiać o tym z jakimś doktorem.

—Wczoraj staliśmy przed domem, kiedy sam do siebie rozmawiał. Opowiadał mi o jakiś przyjaciołach, których wczoraj podczas Halloween poznał i próbował mi jednego z nich przedstawić, zdaje mi się że chyba wymyślił sobie przyjaciół bo.. tak normalnie to ich nie ma.— Jak to jest możliwe że wymyśliłem sobie przyjaciół?! Przecież nie mam już pięciu lat i nie mam swojego wykreowanego stworka z Nibylandii! Oni są prawdziwi, rozmawiałem z nimi i z nimi spacerowałem, zbierałem cukierki a także ich widziałem...

Pod wpływem emocji poczułem jak spływają po moim policzku przezroczyste krople żalu, który kryłem przed światem jak tylko potrafiłem, ocierałem je rękawem czarnej bluzki ilekroć wypływały z oczu. —Mógłbym doktor przyjechać i sprawdzić co się z nim dzieję? Może potrzebny mu specjalista albo psycholog?—

Nie wytrzymałem, słysząc to wstałem z podłogi zabierając ze sobą szarą jeansową kurtkę wiszącą na wieszaku i wyszedłem z domu nie zwracają już na nic więcej uwagi. Chciałem zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu, nigdy się nie urodzić, albo umrzeć tu i teraz! Tak bardzo potrzebna mi była rozmowa z kimś kto nie jest moją matką ani specjalistą, po którego zadzwoniła. Hyunjin był dla mnie taki miły, chciałem się z nim zobaczyć ale wczoraj z tego wszystkiego nie spytałem się go gdzie mieszka i czy możemy spotkać się ponownie, dlatego miałem nadzieję że znajdę go tam gdzie wczoraj, czyli koło lasu na wzgórzu za miasteczkiem.

Zacząłem biec ile sił w nogach, miałem wrażenie że już nic nie stoi mi na przeszkodzie by zniknąć na tym wzgórzu i pozostawić po sobie nie smak własnej egzystencji. Wiatr dmuchał w moją twarz, mając przez to roztrzepane rude długie włosy i gdyby tego było mało pochmurne listopadowe niebo zmieniło się w wielką ulewę. Nie zależało mi już na niczym, miałem nadzieję że zachoruję i umrę by nie cierpieć już więcej. Jeżeli tak ma wyglądać moje życie, to go nie chcę! Docierając do wzgórza cały mokry, wydarłem się ile siły w płucach by mnie usłyszał i tu przyszedł, bym mógł zobaczyć ponownie jego bladą twarz...

Stojąc nieruchomo na wprost lasu ze spuchniętym powiekami od płaczu oczekiwałem jego przyjścia jak zbawienia, zamiast tego poczułem czyjąś lodowatą rękę na plecach, drgnąłem od samego pomyślenia że ktoś za mną stoi. Wystraszyłem się ale potem zdałem sobie sprawę że to może być właśnie Hyunjin, który usłyszawszy moje skomlenia tu przybył. Jednak mimo moich próśb, gdy w końcu odważyłem się odwrócić i spojrzeć temu komuś w twarz, zobaczyłem chłopaka w blond włosach o jasnym ubiorze. Nie był to Hyunjin, którego wolałem.
Miałem wrażenie że nie patrzę na człowieka tylko na małą słodką potrąconą wiewiórkę. Jego uśmiech był szeroki a ciało lodowate, miał na sobie białe prześcieradło tak jak typowe przebranie tak zwanego "ducha". Zdjął je z siebie i przykrył nas obu przed deszczem.

—Co ty tu robisz sam w taką ulewę?— Odezwał się w pierw.

—Szukam przyjaciela.—

—Zgubił się?—

—Nie...— Odparłem trzęsąc się z zimna. —Poznałem go wczoraj. W sumie to poznałem dwójkę przyjaciół ale ten jeden uciekł.—

—I nie wiesz gdzie są?—

—Głupi ja nie spytałem, gdzie mieszkają.—

Chłopak podrapał się po głowie po czym powiedział. —Wiem że to niewiele ale mogę ci pomóc ich poszukać?—

—Poszukasz ich ze mną?—

—Tak!— Sympatyczny głos nieznajomego odbił się echem w moich myślach. Przydała by mi się w końcu pomoc.

—Dziękuję, ratujesz mnie.—

—Miło mi to słyszeć! Jestem Han Jisung!— Wykrzyczał, bo przez głośny dźwięk spadającego deszczu ledwo co słyszałem własne myśli.

—Jestem Lee Yongbok!—

—To jak ci twoi przyjaciele się zwą?!— Musiał powtarzać to dwa razy bym był w stanie go usłyszeć. —Teraz mnie usłyszałeś?!—

—Tak!— Krzyknąłem. —Yang Jeong In i Hyunjin!—

—Jestem w stanie ci pomóc kolego!—

—A co? Znasz ich?—

—Oczywiście! Jakbym mógł nie znać własnych przyjaciół!— W tamtej chwili zdałem sobie sprawę że to kolejny przyjaciel Jeongin'a.

Przytuliłem się do lodowatego blondyna i szedłem z nim w stronę lasu. To było nienormalne, znowu nieznajomy mnie prowadzi do jakiegoś zapuszczonego ciemnego lasu z żelaznym zagrodzeniem. Co może pójść nie tak? Jeongin tam wszedł i nie jestem pewien czy wyszedł..
Siatka była w pewnym miejscu przerwana, zagiął kawałek do góry dając mi możliwość do przejścia pod nią. Stąpałem po woli, mając kontrole nad każdym kolejnym krokiem aż znalazłem się po drugiej stronie siatki. Poczułem dziwną satysfakcję, nigdy wcześniej nie zapuszczałem się tak daleko miasteczka a tym bardziej do ogrodzonego kolczastą siatką lasu.

Było ciemno, burzowe chmury zakryły słońce a światła lamp były tylko w miasteczku, nie sięgały tych okolic.  Na szczęście miałem przy sobie telefon, użyłem go jako naszej latarki. On mimo mroku dawał sobie świetnie radę i to bez oświetlenia. Wiedział bardzo dobrze, gdzie ma iść i gdzie ma mnie zaprowadzić, trzymał mnie przy tym za rękę wciąż chroniąc głowę przed deszczem swoim przebraniem. Podążaliśmy w głąb lasu, co powinno wydawać się już teraz dla mnie straszne ale po kilku minutach drogi z nim przestałem się tak trząść ze strachu, coraz bardziej mu ufałem jakby zaklął mnie magicznym zaklęciem. W okół nas było słychać tylko spadające krople deszczu, parę żab i nasze buty łamiące połamane gałęzie z drzew, ten dźwięk towarzyszył nam przez większość naszej trasy aż do teraz, kiedy z rozgałęzionych krzaków dało się usłyszeć jakiś głośny trzask napewno nie pochodzący z naturalnego środowiska lasu.

—Uważaj! Tu są pułapki na zwierzęta.— Poinformował mnie blondyn.

—I mówisz mi to dopiero teraz?!—

—Nie bój się znam drogę nic ci nie będzie, po prostu chcę żebyś był świadomy tego niebezpieczeństwa.—

—Ufam ci.— Szepnąłem. —Chociaż nie powinienem!—

Podczas naszej niejasnej pogawędki umknął mi moment, w którym obydwoje zatrzymaliśmy się przy ogromnym drzewie, prawdopodobnie dąb albo coś w tym stylu. Pień był gruby czyli rósł tu od wielu, wielu lat..
Poprzyglądałbym się mu jeszcze trochę, bo jest jednym z piękniejszych drzew w tym lesie ale bardziej w tej chwili interesował mnie widok dwóch siedzącym pod nim osób. Blondyn podszedł do nich i przywitał się z dwójką bardzo bladych i dość smutnych chłopaków. Spoglądali na mnie z oszołomieniem, jak bym to ja wyglądał gorzej od nich.

—Yongbok poznaj Seo Changbin i Lee Minho.— Wskazał mi ich po kolei.

—Miło mi?—

—Wszystko w porządku?— Jisung ujrzał mój niepokój, którego nigdy wcześniej w żadnym momencie mojego życia nie widziała własna matka.

—Trochę jestem zdziwiony?—

—Czym?—

—Jesteście tutaj zupełnie sami, w wielkim ciemnym lesie bez odrobiny światła.— Przełknąłem nerwowo ślinę. —Na dodatek jesteście wciąż ubrani w halloween'owie stroje..—

Jisung spojrzał na pozostałą dwójkę ponownie drapiąc się po głowie. — Może to wcale nie są stroje halloween'owe? A tak po za tym jesteś wyjątkowy!—

—Wyjątkowy?! Ja?!—

—Nie doceniasz tego co pokazują ci oczy.—

—Chwila, chwilka! Wspomniałeś że to nie są wasze stroje? Czy tylko mi się przesłyszało?—

—Uroczy jest prawda?— Blondyn skierował swoje pytania do chłopaków, którzy odkąd tu przyszedłem nie spuścili ze mnie wzroku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top