Rozdział 1

Agatha czasami nie mogła patrzeć na pokój, który dostała po ostatecznej przeprowadzce do swojej ciotki Effie. Może i był duży, przestronny i bardzo ładnie urządzony, ale było w nim coś, co ją kompletnie irytowało. Były to jasne, żółte ściany. Kiedy zmarli jej dziadkowie, dom przejęli właśnie Warren i Effie. Wtedy nie wiedzieli, że nie będą mogli mieć więcej niż jedno dziecko i planowali dużą rodzinę, a wielopokojowy dom, od wieków należący do rodziny Bones, idealnie się do tego nadawał. Oczywiście, jak na porządnego Puchona przystało, Warren zaproponował swojej szwagierce odstąpienie ich lokum, ale ona odmówiła. Przecież miała tylko jedną córkę, nie potrzebowali tego miejsca. Nie domagała się go, nawet kiedy okazało się, że nie mogą liczyć na kolejne dzieci. 

Myśl o swojej mamie, oraz o swoim starym pokoju w swoim starym, prawdziwym domu, zabolała ją konkretnie. Od śmierci Amelii Bones minęły już prawie dwa miesiące, a ona nadal miała wrażenie, że dopiero wczoraj dowiedziała się od wujka Warrena, że Voldemort zabił jej jedynego żyjącego rodzica. 

- Agatha?

Odwróciła się, starając się wyglądać, jakby miała nieco lepszy humor. W drzwiach stała Susan, widocznie gotowa już do wyjścia. Nadal ciężko było jej uwierzyć, że ta pulchniutka, z puszem na głowie Puchonka zmieniła się w tak ładną dziewczynę. Gryfonka wymusiła lekki uśmiech, chociaż sama musiała przyznać, że nie mogła się doczekać, aż będzie w Hogwarcie i spotka swoich przyjaciół. Ostatni raz widziała ich na pogrzebie. 

- Już pędzę - oznajmiła, wstając. Sięgnęła do stolika nocnego po okulary, po czym znowu odwróciła się do kuzynki - Poprosisz Warrena, aby pomógł mi z bagażami? Naprawdę nie rozumiem, co ja tam takiego spakowałam, że to jest takie ciężkie. Może Eddie w końcu spełnił swoją obietnicę z trzeciego roku i zasnął mi w kufrze. 

- Jasne - odpowiedziała Susan, parskając lekko śmiechem, po czym zniknęła w korytarzu.

Agatha jeszcze chwilę słyszała jej donośne kroki na schodach. Miała już podejść do szafki, aby wziąć kurtkę, ale spojrzała podejrzliwie na swój kufer. Powoli otworzyła go, a z niego prawie wylały się jej ubrania. Żadnego Gryfona w środku nie widziała. Z powrotem zamknęła kufer, oddychając z ulgą. Po nim mogłaby spodziewać się dosłownie wszystkiego, musiała to przyznać. 

W końcu do pokoju wszedł Warren, posyłając jej miły uśmiech. Wziął jej rzeczy, jakby nie ważyły nic, po czym zaczął schodzić na dół. Agatha podążyła za nim, a kiedy byli już na parterze ich domu, mężczyzna gwałtownie się zatrzymał, a Gryfonka wpadła na jego plecy. Zdezorientowana rozejrzała się, dostrzegając szarego kocurka pod nogami mężczyzny, musiał się o niego potknąć. 

- Bansh, nie wolno! - Susan zganiła swojego kota, udając groźną minę.

Agatha widziała jednak po kuzynce, że walczyła z chęcią pogłaskania pupila. Bansh był jej oczkiem w głowie, kochała go ponad życie. Oczywiście, że musiała go wziąć ze sobą do Hogwartu.

- Mamy mało czasu, więc słuchajcie uważnie - Effie Bones, nadal w piżamie, stanęła przed nimi. Miała nerwowy wyraz twarzy, od rana chodziła jak burzowa chmura - Odpisujecie na listy tylko od nas. Skoro już tak nalegacie, to możecie chodzić do Hogsmeade, ale macie trzymać się razem, albo ze swoimi przyjaciółmi. W pociągu też najlepiej usiądźcie razem, nie zbliżajcie się do żadnych obcych! To nie są już żadne przelewki! 

Dziewczyny pokiwały zgodnie głowami, słysząc te zasady już któryś raz. Od kiedy powrócił Voldemort, a szczególnie kiedy zmarła Amelia, Euphemia zrobiła się okropnie przewrażliwiona na punkcie bezpieczeństwa. Była bardzo blisko nie puszczenia Susan i Agathy do Hogwartu, długo musiały ją przekonywać. Gdyby nie były bliskie pełnoletności, pewnie by ich nie puściła, chociaż Agatha wiedziała, że ciotka musiałaby chyba zamknąć ją w złotej wieży, aby ją powstrzymać. 

Ale ciężko było jej się dziwić. Rodzina Bonesów była dosyć pechowa, jeśli chodziło o Voldemorta.

Kobieta pożegnała się i wycałowała swoją córkę, po czym ta, razem z Warrenem, wyszła z mieszkania. Spojrzała na swoją bratanice. Coś czułego mignęło w jej spojrzeniu. Agatha miała ochotę przewrócić oczami. Czy ona miała zamiar wiecznie traktować ją jak straumatyzowane dziecko? 

- Jeśli coś by się działo, zawsze możesz do nas napisać, zgłosić to profesor McGonagall... Wszyscy chcemy ci pomóc. 

- Oh jestem pewna, że McGonagall będzie mi chciała pomóc. Uwielbiam ją i ona uwielbia mnie, ale obawiam się, że fakt, że nie zdałam SUMów z Transmutacji może mieć znaczący wpływ na naszą relację... 

- Agatha - kobieta upomniała ją. Blondynka parsknęła cichym śmiechem, a Effie pokręciła głową - A co z twoimi mocami? Już jest trochę lepiej? 

- Emm... Raz lepiej, raz gorzej

Każdy czarodziej miał moc, czarodziejską moc. Jednak niektórzy posiadali jeszcze inną, o wiele bardziej wyjątkową. Istnieli animagowie, metamorfomagowie, osoby posiadające w rodach wampiry, wille czy wilkołaki... 

Istnieli również ludzie z rozwiniętym Wewnętrznym Okiem. Potrafiący wróżyć, widzieć przyszłość. Mieć wgląd w dusze drugiej osoby. I właśnie do takich osób należała Agatha Bones. Kiedyś, poprawiła się. 

Każdy był zdziwiony, w wieku pięciu lat bezbłędnie przewidziała listę wszystkich członków Wizengamotu. Po prostu napisała ją na kartce, to jej przyszło po prostu do głowy, jak jakiś zwyczajny pomysł. Napisała wszystkie nazwiska, po czym pokazała ją mamie, jak dziecko w jej wieku swój rysunek. Nie pamiętała z tego okresu wiele, tylko to, że wiele osób chciało z nią na ten temat rozmawiać, nawet sam Albus Dumbledore.

Potem, kiedy trafiła do Hogwartu, okazało się, że jej intuicja jest niezwykle trafna. Na sprawdzianie potrafiła po prostu wyczuć poprawną odpowiedź. Coś w głowie, jakiś cichy głos, podpowiadał jej, pomagał. Głównie dlatego dosyć mało się uczyła, a pomimo tego osiągnęła nie najgorsze wyniki z SUMów. Potrafiła dostrzec, kiedy ktoś kłamie. Nie miała problemu z niewłaściwymi ludźmi wokół siebie, umiała powiedzieć prosto z mostu, co myśli. 

Wszystko nieco się popsuło, kiedy dowiedziała się o śmierci matki. Intuicja nie działała jak trzeba, wróżby nie spełniały się. Coś w niej pękło, a Agatha nie umiała tego naprawić. Nie można przecież czegoś naprawić, nie wiedząc co spowodowało usterkę.

***

Teodor Nott ostatni raz przeczytał piąty list od Ophelii tego lata. Próba nawiązania kontaktu przez dziewczynę była śmieszna. I żałosna. Żałośnie śmieszna. Przecież miała Billa!  Po co wypisywała do Ślizgona? Co, jeden jej nie wystarczał? 

Puszczalska...

Gniew, na dosłownie wszystko, nie pozwalał chłopakowi realnie myśleć. Zaczął sobie wymyślać, że Elii nienawidzi, co było dalekie od prawdy. Dostrzegał przecież, że tak bardzo próbowała mu pomóc, że przejmowała się z jego sytuacją. Ale dostrzegał również to, że zaręczyła się z Billem Weasleyem, tym cholernym zdrajcą krwi. 

Że złamała mu serce.

Fakt, że jego ojciec trafił do Azkabanu za aktywne Śmierciożerstwo, również nie pomagał. Znaczy, rozwiązał jedną kwestie, kwestie spadku, ale nie tak, jak chłopak chciał, bo miał go zyskać dopiero po skończeniu Hogwartu, aby ,,zadbać o jego edukację''. Nott nie był jednak głupi i dałby sobie odciąć rękę, że Czarny Pan uwolni jego ojca i wielu innych z jego zwolenników przed końcem roku szkolnego. Miał wśród nowych skazańców zbyt wiele swoich ulubieńców. Koniec końców chłopak trafił do swoich dziadków, którzy również nie byli najmilszymi ludźmi na świecie. Znaczy jego dziadek, na babcię jakoś nie zwracał uwagi. 

Przez chwilę przed oczami mignął mu Draco Malfoy. Nigdy się z nim nie przyjaźnił, byli raczej dobrymi znajomymi. Łączyła ich przynależność do tej "złej arystokracji". I od pewnego czasu, rodzic w Azkabanie. Jaki zszokowany jednak był, kiedy dziadek zabronił mu kategorycznie kontaktu z nim, a kilka dni później Malfoy wysyła mu list, że muszą się spotkać przed odjazdem do Hogwartu, 

Za pomocą magii zniósł kufry na dół. Poprawił swoją czarną koszulę i stanął w drzwiach salonu, gdzie siedział jego dziadek, czytając Proroka Codziennego. Jego babcia zapewne siedziała w kuchni, jak zwykle. 

- Jestem już gotowy - oznajmił Teodor cicho. 

Colonarius Nott nawet nie zerknął na wnuka. Doczytał linijkę gazety i zawołał do żony.

- Vivienne! Przynieś mu Proszku Fiuu! 

Kobieta wyszła z kuchni, twarz miała zmęczoną, na co Theo nie zwrócił żadnej uwagi. Tak działał świat od kiedy pamiętał, taką rolę wybrała. Skrzata domowego. Skoro głośno nie narzekała, to co do powiedzenia miał jej wnuk? 

Babcia wzięła do ręki trochę proszku i wsypała do kominka. Wypowiedział nazwę londyńskiej ulicy niedaleko King's Cross, przy której mieszkali znajomi jego rodziny, po czym wraz z bagażami wskoczył do kominka, nie żegnając się z dziadkami. 

***

Dziewczyny pożegnały się z Warrenem i po kolei wbiegły w ścianę. Chwilę później były już na peronie 9 i 3/4, który pomimo zagrożenia spowodowanego będącym na wolności czarnoksiężnikiem, praktycznie pękał w szwach. Agatha rozejrzała się po nim i poprawiła okulary, szukając znajomych czupryn. 

- Muszę znaleźć tych kretynów - oświadczyła, po czym spojrzała na Susan - Chcesz iść ze mną?

Ta potrząsnęła tylko głową, a Agatha, mimowolnie, odetchnęła z ulgą. Wolała jednak nie targać ze sobą wszędzie swojej kuzynki. Wcześniej nie były aż tak blisko i nie chciała, aby Puchonka stała się namolna, chociaż oczywiście doceniała jej wsparcie. 

- Też na kogoś czekam. Zobaczymy się w pociągu, jeśli chcesz.

Ciągnąć za sobą kufry, Agatha wyruszyła poszukiwać swoich "kretynów". Nazywała ich tak oczywiście pieszczotliwie, choć czasem potrafili wyprowadzić ją z równowagi. Byli jej przyjaciółmi, nawet jeśli Tony i Jeremy byli w Hufflepuffie. Nie przeszkadzało to ani jej, ani Eddie'emu, który tak samo jak ona wylądował w Gryffindorze, choć Agatha często nie potrafiła dowierzyć, że chłopak w ogóle przeszedł do szóstej klasy, ani do jakiejkolwiek klasy. 

W końcu udało jej się znaleźć jednego z nich. Jeremy, nie za wysoki blondyn, stał przy swoich rzeczach i rozglądał się za kimś. Widocznie czuł się lekko niekomfortowo, nigdy nie przepadał za zatłoczonymi miejscami. Ich spojrzenia spotkały się, a Agatha uśmiechnęła się szeroko. Nie zważając na ludzi dookoła, wraz ze swoimi rzeczami podbiegła do niego, rzucając mu się na szyję. On również ją objął, stęskniony. 

- Tęskniłam, pacanie! - wyznała, a po chwili odsunęła się do niego - Widziałeś gdzieś Tony'ego i Eddie'ego? 

Chłopak parę razy zamrugał teatralnie, po czym położył rękę na sercu.

- Nie widziałaś mnie dwa, całe miesiące, a pytasz gdzie jest Anthony i Edward? - zapytał i pokręcił głową - Jesteś bezczelna! Całe. Dwa. Miesiące. Tyle czasu bez mojego uroku!  Nikt jeszcze nie wyszedł na tym dobrze!

Gryfonka parsknęła śmiechem, ale Jeremy jakby spoważniał. Już wiedziała, o czym zaczną rozmawiać i chciała mu od razu przerwać, ale wyprzedził ich wyjątkowo pełen energii Eddie, pojawiając się za Puchonem. 

- Witam, witam, moje drogie, kochane panienki! - klepnął Jeremy'ego w plecy, który lekko stęknął z bólu - Cóż to za cudny dzień, nieprawdaż? Agatho, promieniejesz! 

- Wybaczcie za niego, chłopak zaliczył więcej niż trzy sumy i nadal nie może w to uwierzyć - wyjaśnił Anthony, pojawiając się obok niego. Uśmiechnął się życzliwie do niej. 

Odwzajemniła jego gest, chociaż w środku się paliła z nerwów. Z całą trójką przyjaźniła się od początku Hogwartu, ale z Jeremym miała zawsze jakąś inną relację, zawsze inaczej im się rozmawiało. W końcu, w czwartej klasie poszli razem na Bal Bożonarodzeniowy, a pół roku później zaczęli razem chodzić. I było im całkiem dobrze, ale po śmierci Amelii, Agatha była w okropnym stanie i stwierdziła, że nie chce ciągnąć chłopaka w dół. Napisała do niego długi list z wyjaśnieniami, a on zrozumiał, nadal oferując jej swoją przyjaźń. 

Nie zmieniało to jednak faktu, że był jej pierwszym chłopakiem i nadal czuła się z tym wszystkim co najmniej dziwnie. 

- Mam prawo się cieszyć! - stwierdził Edward z wyrzutem - Gdybyście wy widzieli jakiego zawału dostała moja matka! Pochwaliła się wszystkim koleżankom! Popłakała się! Pół wakacji gadała tylko o mnie, myślałem, że moje siostry zwariują!  Sama z siebie zaproponowała, że kupi mi nową miotłę, ta przeklęta skąpiara! Nawet Rebekah mi pogratulowała, a Carla nie była taką wredotą...

- Po co ci miotła? - nie rozumiał Tony, unosząc brew - Do sprzątania? Chcesz się zakoleżankować z Filchem? Zawsze wiedziałem, że nic z ciebie nie będzie, ale żeby aspirować na woźnego...

- A czy twoja twarz kiedyś ryła beton?

- Dobra, księżniczki, pobijecie się później - przerwała im Agatha, starając się stłumić śmiech. Cholera, jak za nimi tęskniła przez całe lato. - Chodźmy może już do pociągu, a nie stoimy tu jak kretyni. Dobra, nie, czekajcie. Mam jeszcze sprawę.

- I to ja księżniczkuję... - prychnął Eddie, po czym dygnął przed nią - Słucham, Wasza Wysokość?

- Ciocia kazała mi się trzymać z Susan. Nie będziecie mieć nic przeciwko, jeśli weźmiemy ją do naszego przedziału? - zapytała dziewczyna, drapiąc się po karku - No, bo według niej Voldemort po prostu czyha na mnie na każdym kroku, pewnie przebierze się za Panią z Wózkiem i otruje mnie Kociołkowymi Pieguskami...

- Sama się nimi otrujesz bo się nimi napchasz jak głupia - zauważył Edward z przekąsem - Jasne, Susan może z nami siedzieć. Zawsze była przecież miła, co nie? 

- To nie jest przecież Carla, jak w trzeciej klasie - prychnął Jeremy - Jaka ona była okropna... 

- Twierdzisz, że już nie jest? 

- Chłopaki - Agatha przerwała ich kłótnie donośnym głosem - Idę po Susan, a wy zajmijcie przedział. Tylko nie zmolestujcie Pani z Wózkiem. Dostałam solidną wyprawkę od ciotki, dziś dzień dobroci dla skrzatów domowych. 

- Ah, dziękujemy, litościwa pani - Tony ukłonił się delikatnie - Twa szczodrość jest wszechpotężna!

- Jesteś darem z niebios, dobrodziejko - dodał Jeremy, udając, że wyciera łzy z policzków - Tak się wzruszyłem!

- I tak nie da wam kart - stwierdził Eddie, zakładając ramiona na piersi - Szczodrość królowej nie jest jednak tak wszechpotężna i wielka.

- Yhym, wytrzyj Filchowi podłogi - parsknęła śmiechem - Dobra, marni giermkowie. Zajmijcie mi miejsce, idę po tą Susan. Bywajcie!

Znowu targając swoje bagaże, poszła po swoją kuzynkę, która widocznie kończyła rozmowę z kimś z Ravenclawu. Na widok Gryfonki uśmiechnęła się szeroko. 

- Nie jest Ci za ciężko? - zmartwiła się, wskazując na kufry - To musi być ciężkie...

Okularnica machnęła tylko ręką.

- Co mnie zabije, to mnie nie wzmocni - wzruszyła ramionami, a druga dziewczyna zmrużyła oczy.

- Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni - poprawiła ją  - Spokojnie, mi też się mylą przysłowia. Na Mugoloznastwie zawsze tak dziwnie się je tłumaczy...

- Dziwne, bo Jeremy jest przecież mugolakiem, a dam sobie odciąć nos, że tak mówił - zdezorientowała się Agatha  - Nieważne. Chłopcy poszli zaklepać przedział. Siadasz z nami?

- Jasne! Miło z waszej strony - ucieszyła się Susan - Idziemy?

Agatha pokiwała głową, po czym obie nastolatki udały się w kierunku pociągu.

Przeszły obok chłopaka, który podpierając filar oraz popijając sok dyniowy z Ognistą Whisky, czekał na Draco Malfoya. Jego list krążył mu po myślach. Ledwo udało mu się to ukryć przed dziadkami. Nie chciał ich w to wplątywać, szczególnie, jeśli temat miał dotyczyć Czarnego Pana. To po prostu nie była ich sprawa. Byli na to już za starzy. 

W końcu dostrzegł znajomego blondyna na horyzoncie. Chwilę mu zajęło żegnanie się z matką, widocznie zmartwioną i zatroskaną, ale w końcu podszedł do niego. 

- Pansy nie jest zazdrosna? - spytał Teodor, unosząc brew - Coś mi się wydaje, że częściej całujesz matkę, niż Parkinson. Powinienem o czymś wiedzieć?

- Bardzo zabawne - warknął Malfoy - Stała się przeczulona na moim punkcie, odkąd ojciec...

Draco nie musiał kończyć, Nott doskonale wiedział o co chodzi. Najlepiej ze wszystkich. Rozejrzał się. Większość osób już siedziało w pociągu, tłum się rozszedł. Mogli spokojnie rozmawiać. 

- To o co ci chodziło? - zapytał cichym głosem. 

- Czarny Pan... Dał mi zadanie - wyjaśnił blondyn, głos mu lekko drżał.  

Theo uniósł brew, lekko zszokowany. Czyli to musiała być prawda, że Voldemort pomieszkiwał na Dworze Malfoyów. Myślał, że to tylko plotki. Rodzina Lucjusza, od kiedy trafił do Azkabanu, popadła przecież w sporą niełaskę. Dał się w końcu wykiwać nastolatkowi. 

- Zadanie? Tobie? Dzieciakowi? - zdziwił się - Jakie? Śledzenie Pottera? To by w sumie miało sens, w końcu...

- Zabić Dumbledore'a - wyszeptał Ślizgon, a w oczach miał czyste przerażenie.

Teodor patrzył się na niego chwilę, nie za bardzo wiedząc co powiedzieć. Po minucie wyjął z kieszeni buteleczkę i upił kilka łyków. Poczuł słodki, cynamonowy smak Soku Dyniowego, wymieszany z whisky, która paliła mu gardło. 

- Tego roku to już naprawdę nie przeżyję na trzeźwo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top