Rozdział 3


Scarlett


Spotkałam go raz.

Jego policzek wtedy płonął szkarłatną czerwienią od zadanego przeze mnie ciosu. Był bezczelny, arogancki i pewny siebie. Ale też wspaniały. Niemożliwie przystojny.

Wysoki i umięśniony, z rozbrajającym uśmiechem na ustach, chciał nakłonić mnie do przespania się z nim już pierwszego dnia naszego spotkania. Ja uznałam to za głupie żarty, a on wykrzyczał przy wszystkich gościach weselnych obietnicę, która zapadła mi głęboko w pamięć.

„Będziesz moja". Powtarzałam to w myślach od tygodni i starałam się nie brać tego na poważnie. Brat Michaela rzuca się na taką dziewczynę jak ja? To raczej niemożliwe. Jest ode mnie starszy o dziesięć lat i z pewnością nie wpisuję się w jego gust. Już co nieco słyszałam o jego stylu życia. Zdecydowanie za dużo.

A po drugie i najważniejsze, ja mam alergię na takich typów. Nie zamierzam pakować się w ramiona kogoś, kto trzyma w tych ramionach pół miasta, wierząc, że jest bogiem. Boże, Cameron Lawrence z pewnością twierdzi, że jest bogiem. Uważa, że każda dziewczyna powinna wskoczyć do jego łóżka na zawołanie.

Jednak mimo wszystko nawiedza moje sny od dawna, a teraz, gdy widzę go na jawie, mam ochotę uciekać. Daleko, jak najdalej stąd, byle tylko mnie nie rozpoznał. Może zapomniał o mnie, skoro przyjechał na jakiś czas do Los Angeles?

Cofam się o dwa kroki, nadal obserwując ich na środku parkietu. Nie czuję, gdy trafiam na coś wysokiego i twardego. Potykam się nieznacznie i zostaję uratowana przez silne ręce.

– Spokojnie. Mam cię.

Unoszę spojrzenie na uśmiechniętego blondyna i próbuję wydusić z siebie choć jedno słowo podziękowania, ale z moich ust nie wychodzi kompletnie nic. Patrzy na mnie i widzę, jak jego spojrzenie się zmienia. Uśmiech znika i zastępuje go zmartwienie.

– Coś ci jest? Może chcesz wyjść na zewnątrz? – dopytuje mężczyzna.

Ma spokojny i głęboki głos, a oczy nie gromią mnie wściekłością, więc uznaję go za bezpieczną opcję. Kiwam lekko głową i pozwalam prowadzić się w stronę wyjścia. Wychodzimy z głośnego lokalu i dopiero na świeżym powietrzu zaczynam oddychać swobodnie.

– Mam złapać ci taksówkę? – pyta blondyn.

– Nie – szepczę, próbując przełknąć gulę w gardle. – Postoję tu chwilę i zrobi mi się lepiej. Dzięki.

Posyłam mu lekki uśmiech i opieram się lekko o zimną ścianę budynku. Odchylam głowę do góry i wypuszczam głośne westchnienie.

Cam mi się nie podoba! To niemożliwe, bo na weselnym przyjęciu dałam mu jasno do zrozumienia, że szanse na naszą wspólną kolację są bliskie zera.

Nie mogę tak reagować na ich widok na parkiecie, bo nic mnie nie łączy i nigdy nie połączy z Cameronem. Jednak ja jak idiotka wolę uciekać i tracić równowagę na płaskiej powierzchni.

– Dotrzymam ci towarzystwa, w razie jakby znów zrobiło ci się słabo.

Przenoszę zaskoczone spojrzenie na faceta, który uratował mnie od upadku, i obserwuję go uważnie. On nadal tu stoi? Myślałam, że wrócił do klubu, gdy tylko mnie tu zaprowadził.

– Nie musisz – mówię uprzejmie.

– Jestem pewny, że mogę się jeszcze przydać – odpowiada z łobuzerskim uśmiechem. – Jak masz na imię?

Sama mimowolnie unoszę usta w uśmiechu. Jest zaraźliwy.

– Scarlett.

– Dan – przedstawia się, zbliżając do mnie. – Skoro nie chcesz taksówki, to może zatańczymy, gdy zrobi ci...

– Już mi lepiej.

Idiotka.

Gdzie ten rozum, który zawsze podpowiada mi racjonalne wyjścia z sytuacji? On też może być jednym z tych dupkowatych typów, od których uciekam od lat.

Lecz nie myślę o tym dłużej i w końcu odrywam się od ściany, po czym wchodzę powoli do klubu. Czuję, że on za mną idzie i uśmiecham się pod nosem, bo robię coś, czego będę kiedyś żałować. Po co to, do cholery, robię?

Łapię Dana za dłoń i ruszam pewnym siebie krokiem do baru. Potrzebuję chociaż jednego szota, bo inaczej rozmyślę się w minutę. Wychylam jednym ruchem zamówiony alkohol i odwracam się do blondyna. Kieruję nas na środek parkietu i zaczynam tańczyć. Nie chcę się na niego rzucać, bo to by było za wiele. To tylko taniec. Krótki taniec i znikam.

Poruszam się sama w rytm muzyki i czekam, aż on do mnie dołączy. Długo nie zwleka i już po chwili czuję jego dłonie delikatnie obejmujące moje biodra. Nie jest nachalny ani niestosowny. Dotyka mnie tak lekko, jakby bał się, że zaraz mogę się rozpaść.

Czy ja zwariowałam? Tak.

Próbuję wzbudzić zainteresowanie mężczyzny, który przykleił się do mojej prawie przyjaciółki, wykorzystując przy tym miłego faceta, dzięki któremu nie boli mnie tyłek od upadku. Scarlett, sama uciekałaś od Camerona!

W mojej głowie szybko przeskakują trybiki, oceniam poziom głupoty i zaczynam dochodzić do wniosku, że to bez sensu. Nieruchomieję i robię poważną minę, po czym wspinam się na palce, by dosięgnąć ucha Dana. Mimo wysokich koturn on i tak jest sporo wyższy ode mnie.

– Ja...

I wtedy widzę te oczy. Ciemne, groźne i tak samo wkurzone jak oczy Michaela. A ich właściciel jest tym, którego chciałam zainteresować. Udało mi się? Mogę być z siebie dumna? Nie.

Czuję się głupio, grając w takiej szopce, i chcę to jak najszybciej zakończyć. Jednak nie jestem w stanie wypowiedzieć przeprosin i zastygam w bezruchu, wpatrując się w złego mężczyznę. Obok niego nie ma Rosie ani żadnej innej kobiety. Stoi sam, oparty o ścianę i przygląda mi się z zaciśniętą szczęką. Czyli jednak mnie zapamiętał.

To jest to, czego oczekiwałam? Nie. Jestem jak ta głupia nastolatka, która chce wzbudzić zazdrość, ale słabo jej to wychodzi. Przerywam nasz kontakt wzrokowy i wpatruję się w zmarszczone czoło Dana. Musiał wyczuć, że coś jest nie tak, bo widzę, jak spojrzeniem prosi mnie o wyjaśnienia.

Nie jest jak typowy napalony facet z klubu. Postanawiam odrzucić te głupie myśli o Camie. Dosyć tego. Sama przekonywałam wszystkich, że Cam to dupek i nie zamierzam nawet z nim rozmawiać. Wkurzył mnie tym głupim tekstem na weselu. Kto tak mówi, do cholery? Jednak później stało się coś dziwnego. Cam obiecał przy wszystkich zebranych w ogrodzie gościach, że mnie zdobędzie. To była obietnica wypowiedziana cholernie zdecydowanym tonem głosu. Chciał mnie ostrzec, że tak się stanie. A moja głowa zaczęła wtedy buzować. Wróciłam do domu dwa dni później i wkurzałam się sama na siebie, że nie mogę zasnąć. On utkwił mi w pamięci, a tak bardzo tego nie chciałam.

Zarzucam swobodnie ręce na kark Dana i uśmiecham się szeroko.

Nie szalej, Scarlett.

– Wszystko w porządku – zapewniam ze sztucznym uśmiechem.

Moje zapewnienie nie do końca na niego działa, ale już kilkanaście sekund później odwzajemnia uśmiech. Obejmuje mnie trochę śmielej i kołysze nas w rytm muzyki. Jest naprawdę przyjemnie i w myślach gratuluję sobie za dobrze podjętą decyzję.

Jednak nie idiotka. Wyluzowałam się.

To zdanie może usuńmy, bo wychodzi na to, że oczy mają ręce założone na piersi J

okej

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top