Rozdział 31 - Z powrotem

*Cadence*

Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Czułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce. Zapłacą za to. Czułam, że albo załamię się psychicznie, albo dostanę zawału. To pierwsze przyszło od razu. Leżałam z twarzą w poduszce. Nie reagowałam na nic. Żadnego ruchu, żadnego słowa. Nic. Tylko pomruki zamiast odpowiedzi. Co chwilę do sali wchodziły pielęgniarki, kręciły się i wychodziły. Nawet nie zwracały na mnie uwagi. Odwróciłam się na plecy. Nie chciałam patrzeć w sufit. Zawsze gdy tylko na niego spojrzałam, on mi się przypominał. Pewnie leży w jakiejś umieralni i walczy o życie. W drzwiach stanął Kieran.

- Ej, czemu płaczesz? - spytał.

Fuknęłam na niego i odwróciłam się tyłem. Słyszałam jak wychodzi. Niech sobie idzie gdzie chce. Guzik mnie on obchodzi. Wpatrzyłam się w ścianę.

- Cadence... - usłyszałam znajomy głos.

Podniosłam się. Klaudia... ta sama Klaudia, z którą spotkałam się tydzień temu. Nie odwracałam się. Nie chciałam żeby zobaczyła mnie w takim stanie.

- Co jest? - mówiła dalej.

- Nic. - rzuciłam.

- Widzę, że jednak coś jest.

- Tak...

Podeszła bliżej. Usiadła obok mnie.

- Mój chłopak... on... - dukałam.

- No co?

- Moja rodzina go pobiła i walczy o życie, a co?

Wytrzeszczyła oczy. Powoli wstała i wyszła. Miałam ochotę się zabić. Po cichu zabrałam żyletkę i poszłam do łazienki. Przyłożyłam ostrze do nadgarstka. Zastanowiłam się. ''Co ty robisz?'' pytał głos w głowie. Oparłam się o umywalkę. No jasne... co ja robię? Wróciłam na salę. Po niej kręciło się kilka rozhisteryzowanych pielęgniarek. Na mój widok bez pociętych rąk jedna o mało nie zemdlała.

- Gdzie ty byłaś? - spytała.

Spojrzałam na nią i usiadłam na łóżku. Wypuściłam żyletkę z dłoni. Z brzdękiem upadła na podłogę. Światło nagle zgasło. Położyłam się. Dochodziła 21. Jakoś zasnęłam.

***

Obudziłam się około 4.30 rano. Na korytarzu panował ruch. Wszyscy biegali z jednego miejsca w inne. Zauważyłam, że byłam w sali z jakimś chłopakiem. Chyba przenieśli mnie na inny oddział. Wyglądał dosyć... dziwnie: niebieskie włosy, zielone oczy, strasznie blady i gapił się na mnie jak na obrazek.

- Ej co ci? - syknęłam.

- Sorry, zapatrzyłem się. Przy okazji, jestem Michael.

- Cadence, a teraz przestań się gapić, bo cię skopię.

Odwrócił się i wpatrzył w ścianę. A co mnie on obchodzi. Chciałam się z tamtąd wyrwać jak najszybciej. Do sali wszedł lekarz.

- Pani może się pakować. - rzucił.

Wstałam i poszłam się przebrać. Potem zaczęłam zbierać rzeczy i przygotowywać się do wyjścia. Do Michaela znajomi wpadli (dosłownie) w odwiedziny. Rozmawiali o trasie, płycie i zrozpaczonych fankach. Wyszłam ze środka i skierowałam się w stronę wyjścia. Miałam dosyć tego szpitala i mojej choroby. Z chęcią dawno bym się pocięła. Przed szpitalem stał Dean. Gadał o czymś z Joey. Ominęłam ich i poszłam w stronę bloku. Chciałam wreszcie znaleźć się w domu. Przy okazji spotkałam Emmę. Puściłam jej psa i poszłam na drugie piętro. Przekręciłam kluczyk w drzwiach. W salonie niespodzianka: Kieran i Megan. Starałam się zachowywać tak jakby mnie nie było. Po cichu zdjęłam buty i weszłam do siebie. Elsa podbiegła do mnie i zaczęła się łasić. Wzięłam ją na ręce i usiadłam na łóżku. Szczerze mówiąc łóżko było rozwalone (czyli nie pościelone). Nie przeszkadzało mi to. Najważniejsze, że byłam u siebie ale czegoś mi brakowało...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top