Rozdział 27 - Impreza
*Cadence*
Rano nie chciałam wychodzić z łóżka. Dlaczego? Bo było strasznie zimno. Tylko wysunęłam rękę spod koca. Mimo tego było mi ciepło. Nie spałam od 4 nad ranem. Bałam się każdego swojego najdrobniejszego ruchu. Nie chciałam go obudzić. Tak, wciąż mnie przytulał. Kolejny powód dlaczego nie chciałam wstać. Żeby tylko być obok niego. Żeby tylko słyszeć bicie jego serca. Zacisnął uścisk. Pocałował mnie w policzek.
- Dzień dobry... - szepnął.
Nie mogłam odpowiedzieć. Zesztywniałam słysząc jego głos. Wtedy niespodzianka. Drzwi otworzył Kit i chwiejnym krokiem podszedł do nas.
- A co tu się wyrabia?... - wydukał.
- Kit spadaj, daj nam spokój. - powiedziałam i zamknęłam oczy.
Słyszałam tylko jak potykając się co chwilę wychodzi, zostawiając nas samych i przewraca się na podłogę. Sean przekręcił kluczyk.
- Cadence... - zaczął. - Wczoraj chłopaki przyszli tutaj i zrobili małą imprezę.
- Jak to? Wpuściłeś ich? - przerwałam mu.
- Przyszli za mną. Ale nie martw się. Nie uczestniczyłem w tym.
- Miałam taką nadzieję.
- Najgorsze jest to, że zmusili mnie żebym przyszedł dzisiaj do nich na zabawę.
No i kisiel. Będzie chlanie do północy. Pijaki. Ja i tak nic nie wypiję.
***
Dochodziła 19.00. Mieliśmy jechać. Szczerze mówiąc nie było mnie tam od dobrego miesiąca. Bałam się jednego: mojej rodziny. Od prawie trzech tygodni nas nie nawiedzali. To był dobry znak. Do czasu... e tam. Po może 30 minutach byliśmy na miejscu. Zabawa trwała w najlepsze. Sama nie wiem ile pustych butelek tam stało. Wszędzie śmierdziało papierosami. Najgorzej waliło od Kita. Wszyscy i tak wiedzieli, że pali. Oprócz mnie oczywiście. Pamiętam tylko początek. Po drugim piwie urwał mi się film.
***
Ocknęłam się w samochodzie. Miałam okropną banię. 'Jutro kac murowany' pomyślałam. Wszystkie obrazy rozmazywały się. Sean zatrzymał się pod naszym blokiem. Nie mogłam ustać na nogach. Weszliśmy do windy. Coś mnie opanowało. Dusiłam to w sobie na wszelkie sposoby. Niestety było silniejsze ode mnie. Tylko usłyszałam szczęk przekręcanego kluczyka moja ciemniejsza strona wyszła na jaw.
***
Promienie słońca wpadające przez okno zmusiły mnie do otwarcia oczu. Rozglądałam się martwo po pokoju. Nie byłam sama. Dobrze o tym wiedziałam. Słyszałam jego cichy oddech tuż obok mnie. Nie miałam całkowitego pojęcia co się stało. Okropny kac zmuszał do napicia się czegoś. Niestety kiedy tylko chciałam coś znaleźć zawsze natrafiałam na jego ramię. Wtedy po może piątej próbie złapał mnie za rękę. Wiedziałam, że nie śpi. Odwróciłam się w jego stronę. Zrobił to samo. Widziałam okropne zmęczenie w oczach. No cóż. Czułam się tak samo. Tyle, że byłam na kacu.
- Wolałabyś nie wiedzieć co wczoraj odwaliłaś. - powiedział nagle.
- Co niby? Wódkę z gwinta piłam? - zgadywałam.
- Skąd wiedziałaś? Przy okazji kiedy straciłaś przytomność zaniosłem cię do samochodu.
- To ja byłam nieprzytomna? Jezus Maria! A co było potem?
- To ci opowiem później.
- Weź powiedz teraz!
- Nie ma mowy.
Odwróciłam się do niego plecami. Nie chciało mi się rozmawiać. Byle tylko odespać tamte straconych kilka godzin. Ale nie, musiał się przecież przyczepić. Z jakiegoś powodu zaczęłam tracić świadomość.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top