Rozdział 24 - Francesca
*Cadence*
Sprawdziłam tętno. Ledwo wyczuwalne. Poczułam łzy w oczach. Nie rozpłakałam się. Walczyłam ze sobą. Emma zadzwoniła po karetkę. ( od autorki: może się wam wydawać dziwne, że w co drugim rozdziale są w szpitalu. Nic na to nie poradzę. WYOBRAŹNIAAA)
***
Siedziałam sama na korytarzu. Nic tylko cisza. Te dwa dni siedzenia minęły dość szybko. Liczba informacji od lekarza: 0. Miałam ogromne wory pod oczami. Mimo tego starałam się nie zasnąć. Na końcu korytarza ukazało się kilka znanych mi postaci. No proszę. Dean, Kit, Kieran i Joey. Znałam ją, bo kiedy Sean był chory to przychodziła. Oczywiście do Deana. Wiadomo, to jego dziewczyna. On spędza u niej więcej czasu niż ona u niego.
Może lepiej zostawię ich w spokoju. Obok mnie wyrósł lekarz.
- I co? Jakieś wieści? - spytałam.
- Brak znaku życia. Zapadł w śpiączkę. - powiedział lekarz.
***
Nie wiem skąd miałam żyletkę. Wygrzebałam z kieszeni. Pobiegłam do toalety. Przyłożyłam ostrze do nadgarstka. Wtedy w głowie usłyszałam Seana : " Dziewczyno co ty wyrabiasz?! Nie musisz się ciąć. Ja żyję i jestem obok ciebie..." Otrząsnęłam się. JEZUS MARIA CO JA ROBIĘ?! Wyszłam roztrzepana z toalety z żyletką w lewej dłoni. Coś kazało mi stanąć. Spojrzałam w zamgloną szybę sali. Nic tylko wszechobecna biel. Z wyjątkiem czarnych włosów Seana. Był w śpiączce od dobrych dwóch tygodni. Wtedy coś się stało. Czułam taki jakby magnes przyciągający mnie do środka.
- Możesz wejść. - usłyszałam gruby głos lekarza za sobą.
Powoli nacisnęłam klamkę. Biel ścian raziła w oczy. O Boże. Myślałam, że mam zwidy. W kącie przy oknie stała wysoka kobieca postać w szarej sukni. Nie mogłam uwierzyć. To była... moja babcia Francesca. Tak, stała tam. Podeszła do mnie. Poczułam jej zimną dłoń na policzku.
- Nie bój się Marita. To ja. Nie pamiętasz? - spytała łagodnym głosem.
- Babciu, czego tu chcesz? - powiedziałam ze strachem w głosie.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że ten chłopak - wskazała na Seana - jest ci przeznaczony. Za pięć minut obudzi się i wróci do życia...
- A to, co się stało miesiąc temu, gdy był chory to też była twoja sprawka? - wtrąciłam.
- Oczywiście. Czuwam nad wami cały czas. Teraz żegnaj.
Wyparowała. Wciąż przed oczami miałam jej twarz. Niemożliwe. Rozmawiałam z babcią, która nie żyła od 10 lat. Wow. Otrząsnęłam się. Podeszłam do łóżka. Według Francesci powinien za 3 minuty się obudzić. Czułam jej obecność. Moja kochana babcia i jej zabobony. Jednak coś się zaczęło dziać. Zacisnął pięść. 2 minuty... wstrzymałam oddech. Powoli otworzył oczy. Pewnie mnie nie widział. Rozluźnił dłoń. Odwrócił głowę. Ledwo się ruszał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top