Rozdział 23 - Łzy...

*Cadence*

Wstałam rano cała obolała. Teraz nie będziemy tego robić chyba przez najbliższy miesiąc. Wtedy on też się obudził. Była jedna zła rzecz: był poniedziałek. Najgorsze jednak było to, że chciał jeszcze. Był nieugięty więc musiałam się zgodzić. Postanowiłam wytrzymać te 15 minut jak najciszej. Nawet nie pisnęłam.

***

Godzinę po czułam się okropnie. Wszystko mnie bolało. Jego już nie było. I dobrze. Miałam go dość. Wolałam przeleżeć cały dzień sama niż być z nim. Szczerze mówiąc powoli zaczynał mnie denerwować. Chciałam się z nim rozstać ale nie mogłam. Coś cały czas mnie do niego pchało. Coś czego nie mogłam opanować. W końcu około 11 wyszłam z pokoju.

- Wreszcie raczyłaś wyjść. - zawołał z salonu.

Nie odezwałam się. Dopiero w kuchni zauważyłam, że mam na sobie jego bluzę. Usiadłam na zimnej posadzce. Przynajmniej mnie nie widział. Na dźwięk dzwonka aż podskoczyłam. Powoli podeszłam do drzwi i bez zastanowienia je otworzyłam. Do mieszkania wparowała cała moja ' kochana rodzinka '. Matka wytrzeszczyła na mnie oczy.

- Co ty tu wyrabiasz?! Pakuj się! Zabieramy cię stąd! - wrzeszczała na pół bloku.

Sean na jej widok spadł z fotela. Ostrożnie podszedł do mnie.

- Jezus Maria co to jest!? - szepnął.

- ZAMKNIJ RYJ! - krzyknął Leon.

- Sam się zamknij smarkaczu.

- Mocne słowa. - wtrąciłam.

- Ty też siedź cicho. Załatwimy tą sprawę po męsku. - zaśmiał się Marco.

" Już po nim... " pomyślałam. Kaśka złapała mnie za ramię i wepchnęła do pokoju. Słyszałam rozbijanie szkła i krzyki. Po chwili nastała cisza. Siostra popatrzyła na mnie.

- Co tak stoisz? Pakuj się! - powiedziała.

Czułam jak nerwy we mnie puszczają. Odwróciłam się w jej stronę.

- WIESZ CO MĄDRALO, SAMA SIĘ PAKUJ! JA TU ZOSTAJĘ! NIC NA TO NIE ZDZIAŁACIE. A TERAZ WY********Ć STĄD ZANIM WAS SKOPIĘ!!!! - wrzeszczałam przerażonej Kasiuni prosto w twarz.

Obie wybiegły z mieszkania ciągnąc za sobą tatę i Leona. Stałam przez chwilę na środku pokoju oszołomiona własnym zachowaniem. Pobiegłam do salonu. To co tam zastałam przeraziło mnie. Do tej pory mam traumę.

*Emma*

Dziwne. Z mieszkania tej zakochanej dwójki słyszałam jakieś krzyki. U nich prawie zawsze panowała cisza. Prawie co dziennie wieczorem był drobny szum i tyle. Tym razem to było coś poważniejszego. Zbiegłam z trzeciego piętra. Zobaczyłam cztery osoby wybiegające z ich mieszkania. Jedna z nich miała krew na rękach. To wszystko wyjaśniało: albo kogoś zamordowali albo ich pobili. Cicho weszłam do środka. Zobaczyłam zapłakaną Cadence, bladą jak ściana. Zajrzałam do salonu. O mało nie zemdlałam.

*Cadence*

Widok w salonie sprawiał, że przechodziły mnie dreszcze. Po pierwsze: całe pomieszczenie było niemalże doszczętnie zniszczone, kanapa i fotel stały na tych samych miejscach ale uwagę zwracała czerwona ścieżka na podłodze. Dopiero teraz zauważyłam oszołomioną Emmę w hallu. Była okropnie blada tak samo jak ja. Obie powoli szłyśmy śladem. Za fotelem dokonałyśmy makabrycznego odkrycia. Sean leżał bezwładnie na panelach w kałuży krwi, z rozbitą głową, połamanymi rękoma i kilkoma niewielkimi ranami na klatce piersiowej. Uklękłam obok niego. Zaczęłam płakać jak nigdy. Emma też nie wytrzymała emocjonalnie. Modliłam się do Boga żeby przeżył.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top