Rozdział 15 - Musimy uciekać

*Cadence*

Czułam jakby oko miało mi za chwilę wypaść. Ból był nie do wytrzymania. Rozsadzało mi głowę. Miałam dość. Chciałam się zabić. Głupi Leon. Najpierw przez Kaśkę złamałam rękę w dwóch miejscach, a teraz przez Leona mogę stracić oko. Świetnie.

***

Tak w samotności minął cały dzień. Wszystko wróciło do normy. No, prawie wszystko. Głowa wciąż mnie bolała ale nie tak jak wcześniej. Seana nie było cały dzień. Wtedy zrozumiałam dlaczego wyrzucili mnie z domu. Na pewno znowu ubzdurali sobie, że jestem w ciąży albo Kaśka maczała w tym łapy. Świetnie. Na takich rozmyślaniach spędziłam kolejne kilka godzin. Dochodziła 21.00. Chłopaki wrócili do domu. Poznałam to po krzykach i rozmowach. Tylko Seana nie słyszałam. Dziwne. Zawsze miał coś do powiedzenia, a tu taka cisza. Wtedy wszedł do pokoju. Wyglądał tak jakby dopiero wrócił z wojny. Oczy miał podbite, z nosa leciała krew, a do tego jeszcze skręcona kostka. Tylko tego brakowało.

- Co ci się stało? - spytałam zaniepokojona.

W odpowiedzi otrzymałam spojrzenie zbitego szczeniaka. Rozjaśniło mi się w głowie. Mój brat go pobił. Pięknie. Rzucił kurtkę na podłogę i kulejąc doszedł do łóżka. Usiadłam obok niego. Nic nie mówił. Ani słowa. Wiem co teraz czuje. Przeszłam to samo. Westchnął ciężko i wpatrywał się w podłogę. Poczułam łzy w oczach. Podsunęłam się bliżej. Popatrzył na mnie.

- Wiesz co, może lepiej wyjdź na pięć minut, proszę. - szepnął.

Wstałam i cichutko wyszłam z pokoju. Pewnie się dowiedział... kurcze. Co ja zrobię? Zeszłam do salonu. Kieran i Dean grali w FIFĘ. Nie zauważyli kiedy weszłam. '' Cyberprzestrzeń. '' pomyślałam. Przesiedziałam tam jakieś 10 minut. Podniosłam się i opuściłam ten ich ' cyberświat '. Wróciłam do pokoju. Sean leżał na łóżku i patrzył w sufit. Jak zawsze. Lewa kostka była spuchnięta. Z daleka zobaczyłam. Podeszłam bliżej. Spojrzał na mnie.

- Co to miało znaczyć? - spytał.

- Ale co? - popatrzyłam w jego sine oczy.

- Dobrze wiesz co. - powiedział podnosząc się.

Pewnie brat mu już nagadał... tylko tego brakowało.

- Wiesz, że on kłamał. - odpowiedziałam siadając obok niego.

- Chcę ci coś zdradzić, a mianowicie to, że się wyprowadzamy. - spojrzał mi głęboko w oczy - Jesteś pewna, że kłamał?

- Oczywiście... zaraz, zaraz! Kto się wyprowadza? - spytałam ze strachem w oczach.

- My. Ty i ja. - powiedział.

Pewnie dlatego na środku pokoju leżały torby. Nagle podniósł się. Ledwo stał. Pomogłam mu się utrzymać. Byłam wtedy bardzo zmęczona. Położyłam się spać.

***

Nagle wstałam o 5.30 nad ranem. Seana nie było. Z salonu słyszałam odgłosy jakiejś kłótni lub czegoś w tym stylu. Podniosłam się i podeszłam do schodów. Bałam się zejść na dół. Wtedy ktoś zaczął wchodzić na górę. Przestraszona szybko wróciłam do pokoju. Usiadłam na łóżku. Odgłosy z salonu ucichły. W drzwiach pojawił się Sean. Miał rozciętą wargę i krwawiącą ranę na prawym ramieniu.

- Musimy stąd uciekać. - powiedział.

Całe szczęście, że zdążyliśmy się wczoraj spakować. Dean pomógł nam znieść bagaże na dół. Zapaliłam samochód i szybko odjechaliśmy spod domu. Byle jak najdalej. Dojechaliśmy do jakiegoś bloku niedaleko centrum. Nasze nowe mieszkanie było na drugim piętrze. Jakieś dziesięć minut stąd był szpital. Dochodziła 7.00 rano. Ktoś ze środka otworzył nam drzwi. Prawie od razu naprzeciwko była winda. Wjechaliśmy na górę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top