Rozdział 12 - Wyprowadzka

*Cadence*

Obudziłam się o 9.00. Tak właściwie to tata mnie obudził. Lubiłam mojego ojca. Zawsze stawał po mojej stronie i był dla mnie wsparciem. Czasem tylko coś mu nie pasiło. Usiadł na fotelu.

- Powiedz mi gdzie byłaś przez te 10 dni? - spytał na spokojnie.

- Musiałam pójść do sąsiada... - powiedziałam.

- Słyszałem o tym. Co się stało z tym chłopakiem? Żyje jeszcze czy umarł?

- Żyje. Cudem wyzdrowiał. Był na granicy życia a śmierci.

Nic nie odpowiedział. Wstał i wyszedł z pokoju. Poleżałam jeszcze chwilę. Wstałam, przebrałam się, zapletłam warkocza i zeszłam na dół. W salonie trwała debata na jakiś temat. Kaśka mamrotała coś pod nosem. Nie zwracałam na to uwagi. Po prostu byłam zbyt zmęczona. Coś miałczało pod drzwiami do kuchni. Otworzyłam je. Na trawie siedziała Elsa. Nie poznałam jej! Była strasznie wychudzona i zmarznięta. Biedaczka. Wpuściłam kotkę do środka. Od razu zabrała się za jedzenie. Nie byłam głodna. Wzięłam herbatę i wyszłam na dwór. Wtedy przez płot przeleciał kolejny zbitek papieru. Zaśmiałam się cicho. Podniosłam go z ziemi i włożyłam do kieszeni. Wypiłam herbatę i wróciłam do środka. W salonie wciąż trwała debata. Nikt nie zwrócił uwagi kiedy przeszłam obok nich. Elsa przebiegła mi pod nogami. Wyglądała o niebo lepiej. Weszłam do pokoju. Na środku leżały moje walizki, a na łóżku ktoś zostawił kawałki czerwonego i bordowego papieru ułożone w napis : ' NIE CHCĘ CIĘ TU WIĘCEJ RAZY WIDZIEĆ. WYPROWADŹ SIĘ ALBO ZGINIESZ. WIECZOREM MA CIĘ TU NIE BYĆ.
L.'
Kochany Leon. Sprzątnęłam papierki i je wyrzuciłam. Przypomniało mi się o karteczce. Usiadłam na łóżku i wyjęłam ją z kieszeni. Ze środka coś wypadło. To były moje srebrne kolczyki. Zastanawiałam się, gdzie je zostawiłam i jak on przerzucił zbitek tak, że one nie wyleciały. Na karteczce był liścik. Było w nim napisane:

" Cześć Cadence
Mam do ciebie ważną sprawę. Jestem dzisiaj sam więc nikt nie będzie podsłuchiwał. Przyjdź o 20.00. Nie spóźnij się.
Sean
+ zostawiłaś u mnie kolczyki."

Przeczytałam wiadomość kilka razy. Nagle do pokoju wparowała matka z Leonem.

- WYNOCHA Z TEGO DOMU!!!! - wrzasnęła na cały głos.

- Co ja niby zrobiłam? - spytałam ze strachem w głosie.

- KONIEC DYSKUSJI! ZA GODZINĘ MA CIĘ TU NIE BYĆ! - krzyknął Leon.

Po chwili emocje opadły i oboje opuścili mój pokój zostawiając mi sińca pod okiem. Zaczęłam się pakować. Po pół godziny wszystkie rzeczy były spakowane. Nie dopisywał mi humor. Kotce pewnie też. Siedziałam sama na środku pokoju. Do środka wparowała Kaśka

- Zabierz tego kota ze sobą. - rzuciła i trzasnęła drzwiami.

Spojrzałam na zegarek. 19.45. Świetnie. Po prostu świetnie. Za pięć minut wyląduję za drzwiami. Poprawiłam kolczyki, wzięłam walizki i zeszłam na dół. Punkt 19.50. Leon podszedł do mnie, uderzył w twarz i powiedział wskazując na drzwi

- Wynocha z tego domu s**o.

Tym sposobem ja i Elsa znalazłam się na ulicy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top