99

#28.07.21#

Otworzyłam oczy słysząc jakieś stukanie. Podniosłam głowę z poduszki i rozejrzałam się po pokoju hotelowym.

-Jonah, co ty robisz? - zapytałam patrząc na chłopaka który stał tyłem do mnie.

-Nic takiego - zbył mnie wzruszając ramionami.

-Umm.. Ja wiem że chcesz się popisać swoim tyłkiem, ale proszę, ale nie z samego rana - mruknęłam kiedy ten pochylił się do przodu i jednocześnie wypiął w moją stronę, ale on jednak zamiast stanąć prosto, zaczął kręcić biodrami.

-Podoba ci się - odwrócił się przodem do mnie i poruszył brwiami.

-Bez komentarza - pokręciłam głową i schowałam twarz w poduszkę.

-Może byś tak raczyła wyjść z tego łóżka? - zapytał szturchając mnie nogę.

-Niby po co? - prychnęłam - tu jest wygodnie.

-Po pierwsze to ja tu czekam ze śniadaniem - otworzyłam jedno oko i zobaczyłam stojącego nade mną Jonah z tacą jedzenia w rękach.
Wiedział jak przyciągnąć moją uwagę - a po drugie, chcę żebyś oprowadziła, mnie po okolicy - zmarszczyłam brwi podnosząc się na łokciach.

-Przecież byłeś już nieraz w mieście. Myślałam że Daniel cię oprowadził - brunet położył tacę na moich kolanach i wrzucił do ust borówkę.

-Tak, ale on pokazywał mi takie typowe miejsca - wyjaśnił - myślę, że ty weźmiesz mnie na ciekawsza wycieczkę.

-Ciekawszą? Co masz na myśli? - napiłam się herbaty, która wcale nie była taka dobra.

-No wiesz... - przechylił głowę - znając ciebie, to pokazałabyś mi swoje ulubione miejsca w mieście. Najlepsze boisko do kosza, pub, szwalnię, twoją "prywatą strzelnicę", ulubiony dach.

-Stój. Skąd to wiesz? - zapytałam marszcząc brwi, bo naprawdę nie miałam pojęcia skąd on o tym wiedział.

-Wspominałaś kiedyś że przez całą noc gapiłaś się w gwiazdy na jakimś dachu - odpowiedział jakby to było oczywiste.

-Nie pamiętam tego - przyznałam szczerze.

-Widzisz? - strzelił palcami - słucham cię nawet kiedy gadasz głupoty i jesteś podpita.

-Dobra dobra. Już się nie podlizuj - Jonah prychnął a ja ugryzłam tosta.

-Wcale nie miałem takiego zamiaru - podniósł ręce do góry - pamiętaj że jesteśmy umówieni na lunch z Evanen, Alison, Derekiem i jego dziewczyną - przypomniał mi.

Między mną i Carlą był "neutralny" grunt. Nie kłóciłyśmy się, ale też nie rozmawialiśmy ze sobą więcej, niż było to konieczne.

-Wiem, pamiętam - powiedziałam, chociaż przez ostatnie wydarzenia wyleciało mi to z głowy - podaj mi telefon - wskazałam na leżące obok niego urządzenie, na ekranie którego wyświetlało się zdjęcie Daniela - no co tam Dany? - przełączyłam na głośnik kiedy dostałam telefon w swoje ręce.

-Hej Sofia, jak wyjazd? - brzmiał jakby spodziewał się dobrych wiadomości.

-Ciężko - ujęłam to ogólnikowo i popatrzyłam krótko na Jonah, który władował do ust całego tosta, niby był dorosły a czasem zachowywał się jak dzieciak.

-A dokładniej? - dopytywał - zapoznanie Jonah z rodzicami źle poszło?

-Szkoda gadać - westchnęłam krzywiąc się - opowiem Ci wszystko jak wrócimy do LA.

-Dobra - zgodził się - trzymam cię za słowo.

-Coś się stało że dzwonisz? - zapytałam chcąc zmienić temat.

-Nie nie, po prostu nie mogę się skontaktować z Jonah - wspomniany brunet zaczął rozglądać się po pokoju szukając telefonu.

-On siedzi obok a ty jesteś na głośniku - mruknęłam patrząc na Maraisa - możesz mówić.

-Siema stary - wyburczał z pełną buzią.

-Wracacie do miasta w piątek, tak? - zapytał Seavey a ja czując na sobie wzrok mojego chłopaka wzruszyłam ramionami.

-Tak - kiwnął głową - a co?

-Ludzie z wytwórni mają do nas jakiś interes - zaczął.

-Weź się rozwiń - burknął Marais a kiedy Daniel zaczął tłumaczyć, ja wygrzebałam się z łóżka i zabrałam z walizki czarne spodenki oraz tego samego koloru top, po czym zamknęłam się w łazience.

Odświeżyłam się, ubrałam i lekko pomalowałam. Sprawdziłam jeszcze jedną rzecz przez co mój humor uległ pogorszeniu. Niespodzianka.
Chociaż, mogłam się tego spodziewać przez złe samopoczucie, które towarzyszyło mi przez ostatnie dwa dni.

Wróciłam do sypialni i rzuciłam się na łóżko, twarzą lądując w poduszkach.

-No dobra stary - Seavey zmienił ton głosu - muszę kończyć, bo Clara mnie woła.

-Do zobaczenia w LA - chłopaki się rozłączyli a ja poczułam na plecach dłoń Jonah - co jest? - zapytał a ja odwróciłam głowę tak, żeby go widzieć.

-Okres dostałam - wyburczałam.

-To dobrze - puścił mi oczko.

-Taa... Bo ty nie musisz się z tym męczyć - burknęłam.

~~~

-Przypomnij mi, czego my w ogóle szukamy?- zapytał Jonah przekładając dokumenty mojej matki.

-Czegokolwiek co naprowadzi nas na ślad mojego ojca - powiedziałam - czyli wszystkiego co podejrzane.

-Świetnie - mruknął wracając wzrokiem do papierów.

Ja sama szperałam w jej teczkach i szukałam czegokolwiek co ułatwiłoby znalezienie mojego biologicznego ojca. Nadal było to dla mnie dziwne, ale postanowiłam go znaleźć. Dlatego razem z brunetem siedzieliśmy w "gabinecie" mojej matki i przeszukiwaliśmy jej szafki. Wcześniej zrobilibyśmy to samo z rzeczami mojego "ojca", ale tam nie znaleźliśmy prawie nic.

-A jak twoi rodzice wrócą do domu? - przewróciłam oczami na jego pytanie.

Byliśmy tam legalnie, a to że w domu nikogo nie było... To tylko ułatwiło sprawę.
Od wielu lat oboje, w środowe wieczory, wychodzili na siłownię, ale w tej sprawie też pewnie kłamali.

-Nadal mam klucze, więc się nie włamaliśmy i teoretycznie to nadal mój dom - uspokoiłam go - po drugie to nie obchodzi mnie co oni sobie pomyślą.

-Ok... - sapnął zamyślony - mam! Mam wyniki badań na ojcostwo.

-Pokaż mi to - rzuciłam się w jego stronę.

Wlepiłam wzrok w kartkę papieru, ale niewiele z niej rozumiałam.
Jednak mogłam, chociaż trochę, uważać na lekcjach genetyki...

-Nic nie kumam - Jonah zrobił zdjęcia dokumentu a ja podminowana szukałam dalej, ale coś, jeszcze nie dawało mi spokoju.

-Kurwa, no nie mogę - uderzyłam dłonią w biurko.

-Co znowu? - westchnął.

-Ani wczoraj ani dzisiaj nie widziałam Pistacji. Nie wiem gdzie jest - założyłam ręce na piersi a Jonah podszedł do mnie i objął ramieniem.

-Spokojnie, na pewno się znajdzie - zapewniał.

-Mam nadzieję - burknęłam i spojrzałam na stos papierów.

-Dobra. Chyba nic więcej nie znajdziemy - powiedział chłopak, tym samym ubiegając moje myśli - idziemy już?

-Tak - skinęłam głową i zaczęliśmy chować te wszystkie dokumenty do jakichkolwiek teczek.

Z ogarnięciem bałagany uwinęliśmy się dość szybko. Powierzchownie wszystko wyglądało jak wcześniej, więc wyszliśmy z pomieszczenia a drzwi wejściowe się zamknęli.

-W ostatniej chwili - brunet sapnął głęboko a przed nami pojawiła się moja matka.

-Sofia? Co tu robicie? - zapytała marszcząc brwi.

-Przyszłam do swoje rzeczy - wskazałam na leżące obok kartony i położyłam ręce na bokach.

-Mogłaś do mnie zadzwon...

-Ale nie chciałam - przerwałam jej na co spuściła głowę i ruszyła w stronę łazienki - chwila - zatrzymałam ją.

-Tak? - odwróciła się.

-Co z Pistacją? Gdzie ona jest? - kobieta zmieszała się na moje pytanie.

-Ona nie chciała jeść, pić, ciągle leżała na posłaniu - zagryzła wargi - wzięliśmy ją do weterynarza i ten powiedział że to ze starości. Pistacja miała już swoje lata i najlepszym rozwiązaniem było uśpienie jej. Nie chcieliśmy żeby się męczyła.

-Uśpiliście mojego psa? - zapytałam z szeroko otwartymi oczami.

-Przykro mi, ale musieliśmy to zrobić - powiedziała i zniknęła za drzwiami łazienki.

Pies, który był ze mną zawsze i nigdy nie oceniał, w porównaniu do ludzi. Pistacja to była moja najlepsza przyjaciółka i nie chciałam wierzyć w to, że miałam jej więcej nie zobaczyć.
Gorszego wyjazdu chyba nie mogłam sobie wyobrazić.

-Sof... - poczułam dłoń na ramieniu.

Podniosłam wzrok i zobaczyłam przed sobą zmartwionego Jonah. Dosłownie sekundę później byłam już przyczepiona do jego klatki piersiowej.

-Mam dość tego miasta. Wracajmy do LA, proszę - burknęłam w jego koszulkę.

-Spróbuję przebukować bilety - powiedział.

-Dobrze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top