94

#18.07.21#

Siedziałam na barierce przez kilka minut, jednak rurka zaczęła uwierać mnie w tyłek, więc przeniosłam się razem z Jonah na stojący na balkonie fotel.
Siedziałam bokiem na jego kolanach i jedną ręką rysowałam wzroki na jego karku, przez co przechodziły go dreszcze. On obejmował mnie w pasie i pocierał kciukiem moje gołe udo.

-Mycha... - zaczął dość niepewnie.

-Hmm?? - nie przerywałam wpatrywania się w korony drzew rosnących na posesji.

-Ty poznałaś moich rodziców i masz z nimi dobry kontakt, prawda? - zaciekawił mnie.

-Tak mi się wydaje - przyznałam mu rację nie wiedząc do czego zmierzał.

-Właśnie - skinął głową - a ja twoich nie poznałem.

-Chcesz poznać moich rodziców? - zapytałam patrząc na niego zdziwiona - naprawdę?

-No wiesz, jesteśmy razem już półtora roku - wzruszył ramionami a ja zagryzłam wargę.

Odkąd zamieszkałam w Los Angeles, to rozmawiałam z nimi jakieś trzy razy przez telefon. Oni nigdy nie przyjechali do LA, a kiedy ja odwiedzałam Portland, to ich nie było w domu. Nie wiedziałam czy aż tak mieli na mnie wyjebane, czy o co chodziło.
Temat rodziców było jednym z tych, których unikałam w rozmowach. Nie wiedziałabym co powiedzieć, ale zdawałam sobie sprawę że w końcu Jonah będzie chciał ich poznań. Chociaż miałam wrażenie, że ja sama ich nie znałam.

-Jeśli nie chcesz to nie mus...

-Nie - przerwałam mu - chyba powinieneś wiedzieć po kim jestem aż tak popierdolona. Jeśli chcesz ich poznać, to ok. Pojedziemy do Portland - brunet uśmiechnął się szeroko i mnie pocałował.

-Nie mogę się doczekać - puścił mi oczko.

-Kiedy masz wolne? - zapytałam.

-Ostatni tydzień lipca - odpowiedział po chwili.

-To sprawdzimy, czy są loty i zabukujemy bilety - westchnęłam niepewnie.

-Wszystkim się zajmę - zadeklarował.

-Kochany jesteś - puścił do mnie oczko.

-Właśnie, jak się czujesz po wczorajszym? Wszystko dobrze? - zmienił temat nawiązując do tego co wydarzyło się po powrocie z gali.

-Tak - zapewniłam - wszystko jest w jak najlepszym porządku. I psychicznie i fizycznie czuję się świetnie - uśmiechnęłam się a on mocno mnie przytulił.

Chciał coś powiedzieć, ale usłyszałam głosy z dołu. Wstałam z jego kolan i podeszłam do barierki. Wychyliłam się przez nią i zobaczyłam Corbyna oraz Hailey, którzy nakrywali do stołu.

-Wstawaj leniu - odróciłam się przodem do bruneta.

-Po co? - zmarszczył brwi.

-Idziemy pomóc państwu Besson - weszłam do pokoju i założyłam na siebie czarne spodnie i tego samego koloru crop top.

Dobrze że miałam u chłopaka torbę ze swoimi rzeczami, bo inaczej musiałabym wziąć coś od niego.
Włosy związałam w coś co miało przypominać koka i spojrzałam na Jonah, który był gotowy.
Razem wyszliśmy z jego sypialni i zeszliśmy na dół. Marais poszedł na zewnątrz do Corbyna, a ja do kuchni gdzie Hailey która w tym samym czasie smażyła naleśniki i gofry.

-Pomóc Ci? - zapytałam a ona podskoczyła, bo wcześniej mnie nie zauważyła.

-Boże... - położyła dłoń na miejscu gdzie było serce - nie strasz mnie tak.

-Przepraszam - zaśmiałam się i podeszłam do niej.

-Możesz pokroić owoce i zrobić sałatkę a resztę poukładać na gofrach i pancakes a potem na patery - wskazała głową na dwu poziomowy talerz.

Wzięłam z szuflady nóż i pokroiłam wszystkie owoce wrzucając je do miski a część układając na gofrach a potem paterach. Wyjęłam jeszcze bitą śmietanę, czekoladę oraz sosy które chłopaki mieli w lodówce.

-Stół gotowy - w kuchni pojawili się chłopaki.

-Dobrze. Idźcie obudzić resztę, a my to dokończymy - mruknęła Hailey trzaskając swojego chłopaka w rękę bo zaczął wyjadać owoce.

Oboje skinęli głowami i poszli na górę.
Razem z dziewczyną wzięliśmy wszystko z kuchni i zanieśliśmy na zewnątrz gdzie nakryty był stół.
Na meblu stały już trzy dzbanki. Jeden z kawą, herbatą oraz wodą z cytryną.
Całość wyglądała jak śniadanie królów.

-Nie wierzę, że chciało wam się to wszystko przygotować - usłyszałam za sobą głos Daniela.

-Hailey sama go zrobiła - wycofałam się.

-Lubię gotować - dziewczyna wzruszyła ramionami a na zewnątrz pojawili się już wszyscy.

-Wow, to wygląda bosko - usiedliśmy do stołu i każdy rzucił się na jedzenie.

-Właśnie - powiedziałam zerkając na każdego po kolei - mam dla was niespodziankę.

-Jesteś w ciąży? - zapytał Zach na co zachłysnęłam się wodą którą akurat piłam.

-CO?! - siedzący obok mnie Jonah poklepał mnie po plecach a ja podniosłam wzrok i zobaczyłam że każdy wierci we mnie i brunecie dziurę.

-Pojebało cię? - popukałam się w czoło.

-Sofia nie jest w ciąży idioto - wyjaśnił Marais za co byłam mu wdzięczna.

-To o co chodzi? - zwątpił.

-Zabieram was gdzieś - syknęłam do niego - o 3 pm bądźcie gotowi i weźcie sportowe ubrania.

-Coś ty wymyśliła? - odezwał się Jack a ja zrobiłam ręką gest zapinania ust i wyrzuciłam kluczyć za siebie - Jonah... - spojrzeli na bruneta obok a on pokręcił głową, wiedział co planowałam i stwierdził, że to był całkiem dobry pomysł.

-Ona mnie zabije jak zepsuję niespodziankę - mruknął a ja przyznałam mu rację.

~~~

-Mycha? - Jonah złapał mnie za biodra kiedy pakowałam do torby butelkę wody.

-Hmm? - dałam znak że go słuchałam.

-Myślę o tym, co powiedział Zach - odwróciłam się w jego stronę i siadając na biurku.

-O czym? - dopytywałam - on dużo gada.

-O tej twojej ciąży - wyjaśnił a ja zmarszczyłam brwi.

-Wiesz przecież że to nie możliwe - mruknęłam.

-Tak tak - kiwną głową - ale zastanawiam się czy ty chcesz mieć dzieci? - przełknęłam gulę w gardle niespodziewając się takiego pytania.

-Ja? - głupie pytanie.

-No raczej - prychną wywracając oczami jakby to było oczywiste.

-Nie wiem - westchnęłam - nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Mam dop...

-Nie chodziło mi czy chcesz ich już teraz - przerwał mi - tylko ogólnie, w przyszłości.

-Jonah.... - westchnęłam spuszczając głowę - dziecko to naprawdę duża odpowiedzialności i nie jestem pewna, czy dałabym sobie radę.

Nie byłam osobą która myślała o przyszłości pełnej dzieci. Prawie w ogóle nie myślałam o przyszłości, bo tak naprawdę mogłam się tego nie doczekać. Pesymistyczne, ale prawdziwe.

-Sofia, hej. Nie przejmuj się tym teraz. To było luźne pytanie - pocałował mnie w głowę a ja objęłam go rękami.

-A ty? Chciałbyś? - spojrzałam na niego i zobaczyłam że się uśmiechał.

-Tak. Ale jeszcze nie teraz - zagryzłam wargę spodziewając się takiej odpowiedzi.

-Ja po prostu boję się - zaczęłam nagle - że jeśli miałabym dziecko to będzie ono miało ze mną taki sam kontakt jak ja ze swoimi rodzicami. Albo że będę taka jak oni. A tego naprawdę bym nie chciała.

-Mycha, ty na pewno będziesz świetną matką - przekonywał mnie - widzę jak pomagasz Gabbie z Lavender i jak cieszysz się kiedy mała podejdzie do ciebie zamiast do kogoś innego - pogładził mnie po biodrze.

-Jesteś kochany, wiesz? - uśmiechnęłam się szeroko.

-Wiem - wyszczerzył się - ale możesz powiedzieć to jeszcze raz - narcyz.

-Jesteś strasznie upierdliwy, ale kochany - zrobiłam dzióbek a on nachylił się w moją stronę.

-I vice versa - pocałował mnie.

-Ludzie, wszyscy na was czek... - do pokoju wszedł Daniel który uśmiechnął się szyderco kiedy tylko nas zobaczył - rozumiem hormony i inne pierdoły, ale sama kazałaś nam być gotowym na 3 pm.

-Dobra już dobra - zeskoczyłam z biurka, Seavey wyszedł z pokoju a ja wyjęłam z kieszeni telefon i przeczytałam wiadomość która przyszła - Evan i Alison już jadą na miejsce - powiadomiłam Jonah, złapałam go za rękę i biorąc torbę wyszłam z pokoju.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top