9
#22.04.19#
-Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo mi się tu nudzi, a to trzeci dzień - narzekałam do telefonu od jakiegoś czasu a Derek wytrwale mnie słuchał.
-To idź na wyścigi - wzruszył ramionami.
-Wiesz że to nie głupi pomysł? - zastanowiłam się.
-Wiem, bo mój - uśmiechnął się głupio.
-Jakiś ty skromny - zadrwiłam.
-To moje drugie - puścił mi oczko
-Wracając... Zapytam się kogoś czy wiedzą coś o jakichś wyś... - urwałam widząc że na balkon obok wszedł Jonah - super... Teraz to mam dwoje narcyzów w pobliżu - skakałam wzrokiem raz na Dereka raz na Maraisa.
-Co? - zapytali na raz a ja wywróciłam oczami.
-Nic - mruknęłam rozłączając się, po czym wróciłam do środka.
Przeszłam przez swój pokój i korytarz kierując się do kuchni po szklankę wody. Chwyciłam szklankę i zaczęłam nalewać do niej wody, kiedy usłyszałam dźwięk elektrycznej maszynki do golenia oraz poczułam jak ktoś przykłada mi coś do głowy. Podskoczyłam i oparłam się dłońmi o blat, na którym sekundę wcześniej rozbiłam ze strachu szklankę. Przestraszona odwróciłam się do tyłu i chwyciłam głowę w miejscu gdzie wcześniej coś było jednak nie wyczułam dłonią nic dziwnego.
-Ty się mózgiem ze świnią zamieniłeś?! - wydarłam się na stojącego przede mną bruneta który uśmiechał się głupio - coś ty odpierdolił?
-Nic - wzruszył ramionami i podrzucił do góry telefon, a ja zrozumiałam, że miał w nim aplikację imitującą dźwięk maszynki do golenia - odpłaciłem ci się, za Jessice.
-Nienawidzę cię - warknęłam.
-Vice versa - uśmiechnął się
-Co się stało?! - do kuchni wbiegli Zach i Kay.
-Zapytajcie tego debila - spojrzałam na Jonah.
-Coś ty jej zrobił? - najmłodszy zmarszczył brwi zakładając ręce na piersi.
-Przestraszyłem trochę - odparł nie wzruszony.
-Sofia, twoja dłoń - Kay wskazała na moją rękę a ja spojrzałam w nią i zobaczyłam że zrobiła się czerwona od krwi, byłam tak skoncentrowana na brunecie, że nic nie czułam.
-To nic takiego - machnęłam ręką i odwróciłam się żeby pozbierać kawałki szklanki.
-Zostaw - podszedł do mnie Zach - Jonah to posprząta.
-Niby czemu ja? - oburzył się.
-Bo to twoja wina. Zbieraj to, a ty idź to opatrzyć - podniosłam się i powoli ruszyłam na piętro do łazienki.
Słyszałam jeszcze jak Zach prawił Jonah kazanie na temat jego głupiego żartu.
Zamknęłam drzwi na klucz i wyjęłam szafki apteczkę której nie odniosłam dzień wcześniej po czym wyciągnęłam z niej wodę utlenioną i bandaż.
Kawałki szkła powbijały mi się w rękę, więc powyjmowałam je pęsetą krzywiąc się przy tym. Rany nie były głębokie, ale i tak przemyłam je wszystkie wodą utlenioną i zawinęłam bandażem, po czym sprzątnęłam po sobie.
-Wszystko w porządku? - zapytał Zach zza drzwi a ja wyszłam z łazienki kiwając przy tym głową.
-Tak, to tylko małe draśnięcie - machnęłam ręką i poczłapałam pod drzwi do swojej sypialni.
-Potrzebujesz czegoś? - zapytał zanim zniknęłam mu z oczu.
-Chyba ni.. - urwałam zastanawiając się - wiesz może czy gdzieś w okolicach są dziś jakieś wyścigi?
-Wyścigi? - zdziwił się - jeśli chodzi ci o te nielegalne to akurat dzisiaj są.
-Gdzie? - zainteresowałam się.
-Za miastem, niedaleko Altadeny. Jakieś pół godziny drogi - odpowiedział - a po co ci to?
-Chcę się przejechać - mruknęłam podirytowana.
-Jechałaś kiedyś?? - zapytał zaskoczony.
-Zdarzało się - wzruszyłam ramionami - gdzie one są?
-Na Woodglen Ln musisz skręcić w ostatnią uliczkę po prawej i przez kilkanaście minut jechać ciągle prosto - pokiwałam głową na znak zrozumienia.
-A masz jakiś samochód do pożyczenia? - miałam nadzieję że miał.
-Niestety nie - zaprzeczył - jedyny samochód który się nada jest Jonah.
-Zapomnij - odmówiłam - nie poproszę go.
-On też przez jakiś czas jeździł, ale jakoś przestał - opowiadał - na 100% zna drogę. Będziesz bezpieczniejsza.
-Nie potrzebuje ochrony - mruknęłam podirytowana.
-Sofia... - wyraz twarzy chłopaka zmienił się.
-Nie kończ. Jeśli się zgodzi to z nim pojadę. Przyda mi się prywatna nawigacja - Zach parsknął i pokręcił głową na moje słowa pstrykając palcami na drzwi do pokoju Maraisa dając mi znać, że on tam był, po czym odwrócił się i chciał już odejść ale go zatrzymałam - jeszcze jedno. Jak nazywa się ta mafia? - zapytałam cicho.
-Możemy pogadać o tym jak wrócisz? - poprosił - Kay pójdzie do domu i będziemy mogli spokojnie rozmawiać.
-No dobrze. Nie ma sprawy - kiwnęłam głową a Zach puścił mi oczko i odszedł.
Westchnęłam głęboko i spojrzałam na drzwi po prawej. Stałam chwilę w miejscu aż nie zebrałam w sobie chęci do zrobienia kroku.
Po kilku chwilach szybkim ruchem otworzyłam drewniane drzwi i weszłam do pokoju Jonah, gdzie brunet leżał na łóżku z telefonem w ręku, a kiedy mnie zobaczył zmarszczył brwi.
-Coś ci się pojebało - burknął wciąż zły - twój pokój jest obok.
-No co ty nie powiesz - pokręciłam oczami.
-Czego chcesz? - westchnął odkładając telefon.
-Mam sprawę - wskazał na siebie palcem a ja powiedziałam - pojedź ze mną na wyścigi.
-Że co? - otworzył szeroko oczy - nie wiem o czym ty mówisz.
-Mówię o wyścigach w których ty sam brałeś udział - zmieszał się na moje słowa - nie zaprzeczaj, że tak nie było.
-Skąd to wiesz? - zmarszczył brwi, jednak nie odpowiedziałam - nie chce mi się jechać żebyś sobie pooglądała auta czy facetów.
-Nie chcę patrzeć, chcę startować - poprawiłam go.
-Ty umiesz jeździć? - nie wierzył.
-Tak. Pojedziesz ze mną czy mam jechać sama twoim samochodem? - wiedziałam że stanęłam na cienki lód
-Jak to moim?! - oburzył się.
-Tylko twój nadaje się na wyścigi - wzruszyłam ramionami - to jak?
-Dobra - mruknął zły, a ja czułam że poszło za łatwo -ale nic za darmo - pokręcił głową.
-Nie będę Ci płacić - oznajmiłam od razu.
-Odwdzięczysz mi się w naturze - powiedział wstając a ja westchnęłam mając nadzieję, że nie wymyślił czegoś głupiego, co mogłoby spowodować że jego buźka przybrałaby trochę inny odcień na poliku - masz zadzwonić do Jessici i powiedzieć jej że nie mam tego cholernego HIV-a. - wziął telefon do ręki.
-Sam nie możesz tego zrobić? - prychnęłam
-Nie wierzy mi - wzruszył ramionami.
-Pojedziesz ze mną? - upewniłam się a on kiwnął głową więc wzięłam od niego telefon i niechętnie wcisnęłam zieloną słuchawkę.
-Mówiłam Ci że masz do mnie nie dzwonić bo i tak nie przyjdę - przeszły mnie dreszcze kiedy usłyszałam jej głos.
-Tu Sofia - odezwałam się.
-Kto?
-Ta...Nie ważne. Jonah nie ma HIV. Możesz się z nim pieprzyć - rozłączyłam się i rzuciłam telefonem w bruneta - zadowolony? Możemy jechać? - zapytałam patrząc na niego zniecierpliwiona.
-Masz zamiar jechać w tych dresach? - podniósł jedną brew a ja westchnęłam i wyszłam z jego pokoju.
Otworzyłam szafę z moimi rzeczami wyjęłam z niej czarne spodnie, ciemno szarą bluzę i czarną kurtkę skórzaną.
Związałam włosy i zebrałam z łóżka telefon oraz kasę na wpłatę wyścigu, kiedy usłyszałam krzyk Jonah.
Zbiegłam po schodach na dół i udałam się do garażu. Wsiadłam do jednego z samochodów, w którym na miejscu kierowcy siedział już Marais. Czarne Lamborghini Aventador SVJ prezentowało się nienagannie.
-W co ty się ubrałaś? - zmarszczył brwi i skanując uważnie moje ciało wykrzywił usta w grymas.
-Co ci nie pasuje? - spojrzałam w dół i nie rozumiałam o co mu chodzi.
-Nie masz jakiejś spódniczki? Bluzki z dekoltem? - wymienił na szybko.
-Chyba ci się dziewczyny pojebały. Nie jestem Jessica - warknęłam.
-Wiem, ale mogłabyś...
-Nie, nie mogłabym - przerwałam mu zakładając ręce na piersi - nie jadę tam żeby mnie zgwał..
-Nie zrobią tego. Powiesz ze znasz mnie, albo Zacha, to nikt cię nie tknie - tym razem to on mi przerwał.
-Cokolwiek. Jadę tam tylko wygrać wyścig - zakończyłam temat.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top