8

#22.04.19#

Siedziałam bezczynnie w przed tv od jakichś czterech godzin, a chłopaków wciąż nie było. Mimo to Seavey dzwonił do mnie ze dwa razy żeby sprawdzić czy żyję.

-Jesteśmy! - usłyszałam krzyk i trzask drzwi więc ściszyłam telewizor kiedy w salonie pojawiło się czterech chłopaków.

-Gdzie Jessica? - zapytał Jonah siadając z Danielem w fotelach, a Zach rzucił się na kanapę obok mnie - miała tu być.

-A co? Nie możesz utrzymać kutasa w spodniach? - zadrwiłam.

-Bo cię to obchodzi - syknął - gdzie Jessica?

-Poszła sobie - wzruszyłam ramionami i przeniosłam wzrok Corbyna który stał ciągle w wejściu, który po chwili podszedł do barku.

Otworzył go, wyjął butelkę wódki i jak gdyby nigdy nic wyszedł z salonu a ja patrzyłam chwilę w miejsce gdzie zniknął blondyn po czym zdezorientowana spojrzałam na Daniela.

-Chyba czas pogadać - westchnął, po czym wstał i gestem ręki zachęcił mnie, żebym poszła za nim, więc podniosłam się z kanapy i ruszyłam za blondynem który zaprowadził mnie na dwór gdzie usiedliśmy na leżakach przy basenie.

-Powiesz mi gdzie byliście? - podciągnęłam nogi pod brodę

-U Jacka w szpitalu - powiedział krótko - spokojnie, nic mu się nie stało - dodał widząc moją minę.

-To nie rozumiem - mruknęłam - Daniel... - czekałam na odpowiedź.

-Jack został ojcem - uśmiechnął się lekko - ma córkę.

-Co?- otworzyłam szerzej oczy - my mówimy o tym samym Jacku? - zwątpiłam.

-Tak - skinął pewnie głową a mnie po prostu zatkało - zareagowałem tak samo.

-Chwila, ale... - zaczęłam.

-Gabbie - dokończył za mnie.

-Niczego nie było nic widać - mówiłam sama do siebie.

-Ukrywała to - popatrzyłam na Daniela szukając jakiejś oznaki żartu, ale nie mogłam go znaleźć,  mówił prawdę.

-Jak ją nazwali? - zapytałam po chwili.

-Levender May - powiedział i pokazał jej zdjęcie i uśmiechnął się do mnie.

-Muszę to przetrawić - zamrugałam szybko.

-Do mnie też to na początku nie dotarło - skinął głową.

-A co z Corbynem? - zmieniłam temat.

-Co masz na myśli? - udawał głupiego.

-A jak myślisz? - prychnęłam wywracając oczami a on jedynie wzruszył ramionami - jestem tu trzeci dzień i codziennie widzę go pijanego, więc? - popędziłam go.

-Tak do końca to sam go nie rozumiem - potarł dłonią kark i odwrócił głowę - próbowaliśmy z nim porozmawiać ale on z każdym razem mówił nam coraz mniej. Darł się na nas mówiąc że nie to nie nasza sprawa i mamy się w to nie wpierdalać.

-A próbowaliście pogadać z nim na trzeźwo? - podsuwałam.

-No właśnie to mówił nam na trzeźwo - burknął zrezygnowany.

-A po pijaku? - ciągnęłam dalej.

-Nie gadaliśmy - westchnął - od razu zrezygnowaliśmy z tego.

-Pamiętaj, że alkohol rozwiązuje język - blondyn zamyślił się na chwilę.

-To nie najgorszy pomysł - zgodził się  - można by spróbować.

-Mam z nim pogadać? - zaproponowałam.

-Nie, sam się za to wezmę, ciebie nie zna - Daniel podniósł się z leżaka.

-Teraz chcesz z nim gadać? - zapytałam a on skinął głową - wódka nie zaczęła jeszcze na działać,  pewnie wywali cię z pokoju.

-Skąd wiesz? - zmarszczył brwi, a ja wzruszyłam ramionami - to kiedy mam do niego iść?

-Jeszcze nie teraz - zastopowałam go - daj mu chwilę, żeby alkohol zaczął działać.

-Czyli mam się szwendać po domu jak debil? - opuścił ręce.

-Możesz pojechać do tej swojej.... - pstryknęłam palcami próbując przypomnieć sobie imię jego dziewczyny.

-Clara - westchnął.

-Właśnie! Możesz pojechać do niej, rozluźnij się - puściłam do niego oczko, a on zaśmiał się krótko.

-Chyba masz rację - odpuścił.

-Wiem że mam - wstałam i położyłam dłonie na ramionach Daniela po czym popchnęłam go w stronę domu - jedź - blondyn pokręcił rozbawiony głową i wszedł do środka, a ja za nim.

-Sofia!! - usłyszałam krzyk Maraisa gdy przekroczyłam próg.

-Ups... - mruknęłam robiąc obrót o 180° a na swojej drodze zobaczyłam Zacha oraz Kay.

-Co ty robisz? - zapytał gdy niewiele myśląc stanęłam za nim,

-Chowam się - mruknęłam cicho.

-Przed? - złapałam go za ramiona nie pozwalając się odwrócić.

-Sofia!! - Jonah uprzedził moją odpowiedź zjawiając się w korytarzu - pokurwiło cię do reszty?!! - warknął zaciskając pięści.

-Czemu? - zaczęłam udawać głupią, jednak nie wyszłam zza Zacha, a jego dziewczyna przyglądała nam się z rozbawieniem.

-Powiedziałaś Jessice że mam HIV? - wrzeszczał a ja wzruszyłam ramionami - powiedziałaś czy nie?!

-Nawet jeśli to co? - podniosłam brew.

-Uwierzyła ci! - wydarł się a ja parsknęłam śmiechem.

-Uwierzysz, że ona nawet nie wiedziała co to jest HIV? - zwróciłam się do najmłodszego.

-Żartujesz? - parsknął na co zaprzeczyłam - co za idiotka, ja pierdole - zaśmiał się.

-Zach - skarciła go blondynka.

-Może i idiotka, ale teraz masz to odkręcić, ona ma tu wrócić  - syknął Jonah.

-Nieeeee.... - pokręciłam głową.

-Nie denerwuj mnie - warczał bardzo zły, a mnie ta sytuacja naprawdę bawiła.

-Jak potrzebujesz dziwki to idź do burdelu, tam kogoś znajdziesz - udawałam niewinną.

-Nie wytrzymam, kurwa - widziałam że chciał w coś uderzyć.

-Primo - nie jestem kurwą. Secundo - skoro nie chcesz iść do burdelu, to musisz jechać na ręcznym - brunet wziął głęboki wdech i wbiegł po schodach.

-Naprawdę powiedziałaś jej, że on ma HIV? - Zach odwrócił się przodem do mnie i podniósł brwi.

-Wkurwiła mnie - wzruszyłam ramionami.

-Nie pytam - chłopak pokręcił głową.

-Dobry wybór - strzeliłam palcami - tak poza tym to jestem Sofia, Zach dużo o tobie opowiadał - przedstawiłam się i uśmiechnęłam lekko do dziewczyny.

-Kay - podała mi rękę - mam nadzieję że nic złego - pokręciłam głową.

-Wręcz przeciwnie - brunet objął ją ramieniem i pocałował w głowę - przepraszam za to co tu zobaczyłaś, ale nie mam za dobrych relacji z tym patafianem.

-Domyśliłam się - zaśmiała się.

-Nie będę wam przeszkadzać, chciałam jeszcze zadzwonić, więc... - uśmiechnęłam się po czym ruszyłam na górę.

-Uważaj na niego - brunet rzucił na odchodne.

-Będę! - odkrzyknęłam po czym weszłam do swojego pokoju, usiadłam na łóżku biorąc do ręki telefon i wybrałam numer do Dereka, któremu postanowiłam opowiedzieć o sprawie Zacha. 

-Hej mała - na szczęście nie musiałam długo czekać na odebranie połączenia, bo twarz czarnowłosego pojawiła się na wyświetlaczu telefonu.

-Ta, hej. Mam sprawę - zaczęłam od razu - jeden z przyjaciół Daniela wpakował się w kłopoty.

-Zareklamował nie tą firmę co trzeba? - zadrwił.

-Nie tym razem - zaprzeczyłam - to bardziej poważne.

-No dobra, to o co chodzi? - widział że chodził o coś więcej.

-Zadarł z jakąś tutejszą mafią i nie może się z tego wyplątać. Wczoraj byliśmy na spacerze i podeszło do nas trzech napakowanych facetów, którzy trochę go pobili, bo chciał się wyłamać - wyjaśniłam.

-A tobie coś zrobili? - pokręciłam głową.

-Chcę mu pomóc się z tego wyplątać - powiedziałam prosto - to nie jest dla niego odpowiednie miejsce, ani świat. Ma przed sobą karierę, która może się przez to skoczyć.

-Jaka to mafia? - zapytał, ale nie wiedziałam - to jak ty chcesz mu pomóc nie wiedząc jak nazywa się grupa z którym chcesz zadrzeć! - wydarł się, a ja powoli przeszłam na balkon.

-Nie drzyj się - warknęłam - wiem, że moje informacje są mało szczegółowe, ale on był w szoku. Porozmawiam z nim i dowiem się wszystkiego co potrzebne.

-Mam nadzieję, bo choćby najmniejsze informacje by się przydały - prychnął wpychając sobie garść chipsów do ust.

-Nie wpierdalaj tyle bo będziesz wyglądał jak kulka, a niewiele ci brakuje - mruknęłam.

-Chciałabyś - powiedział z pełnymi ustami - jestem przystojny i wysportowany.

-Śmieszne - zaśmiałam się sztuczne.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top