79
#13.02.20#
Odstawiłam motor i pewnym, ale nerwowym krokiem weszłam do magazynu.
-Żmija! - usłyszałam damski głos a po chwili ktoś skoczył mi na plecy.
-Cześć Czarna - przywitałam się z Ritą i zabrałam jej papierosa, którego paliła, zaciągnęłam się głęboko po czym oddałam dziewczynie jej własność.
-Co tu robisz? - zapytała - myślałam że po Detroit nie przyjedziesz tutaj przez najbliższy czas.
-Też tak myślałam. Trevor u siebie? - murknęłam nie zatrzymując się nawet na chwilę.
-Tak - skinęła głową - ale nie jest sam.
-Wiem - zacisnęłam szczękę - Czarna słuchaj, Trevor kazał mi przyjść i się spieszę.
-Jasne, rozumiem - dziewczyna odsunęła się ode mnie a ja weszłam do gabinetu gdzie czekali na mnie Rodriguezowie.
-W końcu - westchnął Trevor, który bujał się na fotelu.
Jego ojciec stał pod ścianą z telefonem w ręku i wpatrywał się w niego
-Tak, tak. Mówcie o co chodzi - oparłam się o drzwi i czekałam aż któryś z nich się odezwie.
-Chodzi o Detroit - powiedział starszy z Rodriguezów, chociaż obstawiałam, że to jego syn zabierze głos, gdyż Michael wciąż nie oderwał wzroku od telefonu.
- Tyle to Trevor zdążył powiedzieć mi przez telefon - burknęła - dokładniej.
-O Marka Reussa - nadal wlepiał wzrok z ekran a ja poczułam się urażona jego brakiem szacunku do mnie. Nawet jeśli byłam nic nie znaczącym pionkiem.
-To też wiem. Twój syn kazał mi go zabić, a kiedy powiedziałam, że tego nie robię to zaczął mnie szantażować. Ach zapomniałam! Przecież wszystko to wiesz, bo sam chciałeś żebym przy tym była! Tylko, kurwa, nie wiem po co! - w pewnym sensie postawiłam wszystko na jedną kartę, chociaż wiedziałam że było to ryzykowne.
-Po pierwsze, pamiętaj do kogo mówisz - odbił się od ściany i stanął kilka metrów ode mnie, a Trevor bacznie przyglądał się poczynaniom swojego ojca.
-Bo co? - kopałam sobie grób.
-Ja tu rządzę - warknął.
-Co z tego? Wywalisz mnie? Dla mnie to dobrze. Albo może mnie zabijesz? - wyjęłam zza paska pistolet, który próbowałam wcisnąć mężczyźnie w ręce, tak jak kilka dni wcześniej zrobił to Trevor w Detroit - no dalej!
-Nie zabiję cię - zaprzeczył - a wywalić nie mogę.
Pierdolenie. To on tam rządził. Mógł robić co tylko zechciał.
-A kto ci zabroni? - ciągnęłam - przecież to ty jesteś tutaj jebanym szefem! Masz w garści...
-Ok, wystarczy - między mnie a Michalea wszedł Trevor, który był poddenerwowany - za chwilę któreś z was powie coś czego będzie żałować.
-Po co kazaliście mi zabić Marka? - zmieniłam temat, bo to był jedyny powód dla którego tam przyjechałam.
-Chciałem zobaczyć czy wykonasz rozkaz - starszy Rodriguez wzruszył ramionami i zajął wcześniejsze miejsce swojego syna a ja położyłam ręce na biodrach uprzednio chowając broń.
-Czy ja, kurwa, jestem w wojsku? - wysyczałam.
-Jesteś w mafii - wzruszył ramionami - to wystarczy.
-I co? Test zaliczony? - prychnęłam.
-W pewnym sensie - powiedział Trevor kręcąc głową.
-Jaja sobie robisz?! - krzyknęłam - przecież strzeliłam!
-Po tym jak cię zaszantażowałem - wtrącił.
-Spierdalaj - warknęłam zła - co dalej?
-Czarna powiedziała mi że strasznie to przeżywasz i to dla ciebie kurewsko trudne... - ton Trevora był znudzony ale jednocześnie pełen drwiny.
-No co ty nie powiesz - parsknęłam wymuszonym śmiechem.
Przez chwilę w pomieszczeniu panowała kompletna cisza. Ja czekałam aż któryś z nich się odezwie przeskakując wzrokiem z jednego na drugiego. Michael bawił się ołówkiem, a jego syn patrzył w ścianę przed sobą, jakby była najwspanialszym dziełem sztuki.
-Nie zabiłaś Marka Reussa - powiedział w końcu Trevor, a ja nie uwierzyłam w to co powiedział.
-Że co? - byłam zdezorientowana - jak to nie? Przecież do niego strzeliłam.
-Strzeliłaś - potwierdził - ale nie był to strzał, który zabiłby go na miejscu. Jeśli już, to wykrwawiłby się po około piętnastu minutach chyba, że ktoś by mu pomógł. Po tym jak wyszłaś on jeszcze oddychał, a ja nie mogłem pozwolić, aby jakoś to przeżył. Strzeliłem mu prosto w serce, więc nie było mowy aby to przeżył.
-Nie wierzę ci - pokręciłam głową, bo to brzmiało dość absurdalnie.
-Wiedziałem że tak będzie - westchnął Michael i podał mi tablet który leżał na biurku.
Wzięłam go i włączyłam nagranie, które tylko czekało aby wcisnąć "play".
Była to chwila kiedy strzeliłam do Reussa i uciekłam z jego biura. Mężczyzna po moim postrzale nadal się ruszał, więc padł drugi strzał. Prosto w serce.
-Dlaczego mi to pokazujecie? - zapytałam odkładając tablet na biurko. Byłam w "lekkim" szoku po obejrzeniu nagrania.
-Żeby udowodnić ci, że nie jesteśmy takimi chujami za jakich nas uważasz. I przy okazji świadomość że wcale nie splamiłaś swoich delikatnych rączek krwią człowieka - zadrwił.
-Zapomniałeś dodać niewinnego - mruknęłam.
-Tego nie byłbym tak do końca pewien. Reuss miał za uszami więcej niż ci się wydaje. Wiedział też coś czego wiedzieć nie powinien. Dlatego najlepszym sposobem na uciszenie go było zabójstwo - obaj Rodriguezowie wyglądali, jakby to nie było nic niezwykłego.
Jakby robili to codziennie... Chociaż chyba nie chciałam wiedzieć ilu ludzi już zginęło bezpośrednio z rąk tamtej dwójki.
-Więc co... Życie znów nabiera barw? - prychnął Trevor a ja wzruszyłam ramionami.
-To wszystko? - skinęli głowami - więc się zbieram - podeszłam do drzwi i chwyciłam za klamkę.
-Też spadam - Trevor w mgnieniu oka znalazł się tuż za mną.
Wyszłam z biura i ramię w ramię z chłopakiem przemierzyłam cały magazyn kiwając głową w stronę Czarnej dając jej znak, że wszystko było w porządku.
-Ulżyło Ci? - zapytał Trevor zamykając ogromne drzwi, przez które wychodziło się na zewnątrz.
-A jak myślisz - mruknęłam nie czekając na niego, tylko podążając do swojego motoru.
-Zaczekaj - złapał mnie za łokieć - pokazaliśmy ci ten film, więc nie jesteśmy aż takimi chujami za jakich nas uważasz.
-Gdyby nie wy, to nie byłoby całej tej sytuacji - zauważyłam.
-Byłaby. Wierz mi - puścił moją rękę i pozwolił wziąć w dłonie kask.
-Ale to nie byłaby moja sprawa - burknęłam chcąc założyć kask na głowę i odjechać, ale uniemożliwił mi to Trevor łapiący za czarny przedmiot w moich dłoniach.
Usłyszałam gdzieś z daleka dźwięk zatrzaskiwanych drzwi i silnik auta, który z każdą sekundą cichł. Rozejrzałam się dookoła, ale panującą wokół ciemność skutecznie mi to utrudniła.
-Powiem Ci coś, czego nie powinnaś wiedzieć - zaczął a ja mimo woli skupiłam się na jego słowach - siedzisz w tym gównie głębiej niż ci się wydaje. A wydostanie się z tego jest wręcz niemożliwe.
-Czy to jest groźba? - uniosłam brew.
-W żadnym wypadku - pokręcił głową - wierz lub nie. Na razie - odwrócił się i odszedł kawałek.
-Trevor - zatrzymałam go a on okręcił głowę w moim kierunku - dlaczego ty nie masz pseudonimu? Każdy jakieś ma - zadałam pytanie, które miałam z tyłu głowy już wcześniej, ale nie wydawało mi się jakoś szczególnie ważne. Aż to tamtego momentu.
-Mam - chociaż ja nie widziałam w tym nic śmiesznego, to on zaśmiał się szczerze.
Pierwszy raz słyszałam coś innego niż ironiczne, lub wymuszone śmiechy z jego ust.
-To dlaczego wszys...
-Trevor to nie jest moje prawdziwe imię. Tak samo jak Michael - wszystko zaczęło się układać w logiczną całość.
-Rozumiem że nazwisko też zmyślone? - Rodriguez bez oporu mi się przedstawił, bo to był fake.
-Dokładnie - skinął głową a w mojej głowie pojawiło się kolejne pytanie, chociaż nie byłam do końca przekonana czy je zadać.
-Poznam kiedyś wasze prawdziwe imiona? Ty i twój ojciec wiecie jak ja się nazywam - zaryzykowałam a reakcja Trevora była lepsza niż się spodziewałam.
-Kiedyś. Na razie - odwrócił się i odszedł a ja założyłam kask po czym odpaliłam motor.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top