62

#11.01.20#

-Opowiadaj - Gabbie poprawiła się na kanapie i popatrzyła na mnie uważnie.

-Przez całego sylwestra zachowywał się dziwnie - zaczęłam ponownie - poddenerwowany przez cały czas, siedział jak na szpilkach, odpływał gdzieś. O północy wyszliśmy na taki tarasik i obserwowaliśmy fajerwerki. Jedna z nich była inna. Ktoś zrobił komuś niespodziankę i na niebie pojawił się napis "kocham cię". Wszystko spoko, ale sekundę później usłyszałam te słowa za sobą. Poprosiłam Jonah żeby powtórzył, ale on powiedział, że po prostu przeczytał na głos, to co tam pisało, więc dałam mu spokój....Wróciliśmy do środka i Jonah nawiązał do wcześniejszej rozmowy o Tatum. Pytał co bym zrobiła na miejscu Tatum i....

-Czekaj, czy on chce do niej wrócić?! - zapytała zszokowana, a ja mimowolnie się zaśmiałam.

-Zapytałam dokładnie o to samo - parsknęła - zapewnił że do niej nie wróci, bo podoba mu się ktoś inny. Od razu oznajmiłam mu że ja mu z tym faktem nie pomogę ani nie doradzę - pomachałam rękami w powietrzu.

-Powiedział ci o kogo chodzi? - uniosła brew.

-Tak. Chodziło mu o mnie - spojrzałam na Gabbie która miała szeroko otwarte usta - powiedział że się we mnie zakochał i że czuje się przy mnie inaczej niż przy reszcie i tak dalej Następnego dnia miałam lot do LA...

-Uciekłaś od niego? - rzuciła trochę oskarżycielsko.

-Nie - zaprzeczyłam - niespodziewanie okazało się że musiałam wracać. Miałam już iść na odprawę, ale Jonah mnie zatrzymał. Najpierw mnie przytulił, przeprosił a na końcu pocałował. Odepchnęłam go i dopiero wtedy uciekłam. Nie wiem co robić - westchnęłam strzelając palcami.

-Nie rozumiem w czym problem - wzruszyła ramionami.

-Mam ci przypomnieć, że dla mnie miłość nie istnieje i Jonah do niedawna podzielał moje zdanie? - mówiłam powoli i wyraźnie.

-Wierzył, ale się pogubił - poprawiła mnie - a ty po prostu nie dopuszczasz tego do siebie.

-Nie mam czego dopuszczać - broniłam się.

-Masz - powoli traciła cierpliwość - ale sama nie chcesz w to wierzyć.

-Bo dla mnie nie ma czegoś takiego jak miłość! - zawołałam.

-Przestań gadać bzdury! - Gabbie podniosła głos a ja spojrzałam na nią marszcząc przy tym brwi - przepraszam, poniosło mnie.

-Nic się nie stało - machnęłam ręką.

-Dlaczego nie chcesz do siebie dopuścić tego uczucia? - wróciła do tematu.

-Bo nigdy tak naprawdę go nie czułam - powiedziałam szczerze - nie miałam żadnego chłopaka, nikt nigdy nie był mną zainteresowany. Nie miałam powodu żeby w to wierzyć.

-A między twoim rodzicami?- zagadnęła - ich uczucie powinno być dowodem że miłość istnieje.

-Jaka miłość - prychnęłam - od dziesiątego roku mojego życia ich stosunki ochłodziły się. Tak samo jak między nimi a mną.

-Dlaczego? - dopytała.

-Nie mam pojęcia - spuściłam głowę - nigdy nie powiedzieli mi co się stało między nimi i czemu to ja dostawałam rykoszetem.

-No dobra, to nie był dobry przykład - mruknęła dziewczyna.

-Widzisz - westchnęłam - mam rację.

-Nie masz - upierała się - to że między twoimi rodzicami nie było za dobrze, nie znaczy, że miłość nie istnieje.

-Ta jas.....

-Dobra, zaczniemy inaczej - przerwała mi - co czujesz kiedy jesteś z Jonah? - zapytała z cwanym uśmiechem na twarzy.

-No co czuję... Nic - to było głupie.

-Nie wytrzymam z tobą.... - westchnęła i potarła dłonią skronie - zamknij oczy i wyobraź sobie że jesteś z Jonah. Siedzicie w tym domku w lesie i miło spędzacie czas.

-Niech ci będzie - zmknęłam oczy starając się wyobrazić sobie to, o czym mówiła Gabbie.

-Widzisz to? - zapytała a ja skinęłam głową - przypomnij sobie jakąś sytuację z tamtego czasu z Jonah w roli głównej. Co czujesz?

Wróciłam wspomnieniem do pierwszego wieczora w domu w lesie kiedy rzucaliśmy się śniegiem.
Wyobraziłam sobie jak Jonah kręcił się dookoła ze mną w ramionach, aż w końcu poplątały mu się nogi i oboje wylądowaliśmy na ziemi. Brunet patrzył mi prosto w oczy i powoli przysuwał swoją twarz do mojej.

-Serce mi łomocze, a w brzuchu mam takie dziwne uczucie...

~~~

-Sofia... - Gabriela ponownie westchnęła ciężko - to, że podobasz się Jonah już uzgodniłyśmy i od godziny próbuję ci przetłumaczyć, że on tobie też się podoba, ale ty za cholerę nie chcesz się do tego przyznać sama przed sobą.

-Bo ja nic do niego nie czuję! - wyrzuciłam ręce w górę zmęczona tą rozmową.

-Jesteś szczęśliwa kiedy z nim przebywasz. Serce wali ci kiedy jest obok, w brzuchu masz motylki. Chcesz żeby był szczęśliwy, czujesz się przy nim bezpiecznie. Ufasz mu prawie bezgranicznie... - zaczęła wyliczać.

-To nic nie znaczy - wzruszyłam ramionami - to nie jest żadna bajka - Gabbie wzięła do ręki telefon na który przyszła wiadomość.

-Musimy się zbierać - powiedziała wstając - przemyśl sobie wszystko co powiedziałam na spokojnie.

-Niech Ci będzie - skierowałam się razem z brunetką i jej córką do drzwi.

-Jeszcze jedna rzecz - spojrzała na mnie ubierając jednocześnie Lavender - co z Chrisem?

-A co ma być? - nie rozumiałam - widzę się z nim dzisiaj na próbie.

-Może być urażony tym, że nie pojechałaś z nim na święta a z Jonah tak - wyjaśniła.

-Powiem mu że nie miałam wyboru - wzruszyłam ramionami.

-Jak chcesz, ale mam jeszcze jeden pomysł - uśmiechnęła się - idź z Chrisem na kawę albo coś. Posiedź z nim trochę a potem porównaj to co czułaś przy nim, a co przy Jonah. A z Maraisem musisz poważnie pogadać.

-Nie rozmawiałam z nim od prawie dwóch tygodni - wtrąciłam.

-Nie dzwonił? - zdziwiła się.

-Oj dzwonił - pokiwałam głową - prawie codziennie, ale nie odbierałam.

-Dlaczego? - ciągnęła.

-Po pierwsze to nie wiedziałam co mu powiedzieć - mrugnęłam wpatrzona w podłogę - a po drugie byłam bardzo zajęta.

-Wiesz że on przyjedzie za kilka dni i będziesz musiała z nim porozmawiać? - zapytała.

-Wiem... - westchnęłam ciężko i wzięłam na ręce Lavender, aby Gabbie mogła ubrać swoją kurtkę.

-Czym byłaś tak zajęta? - wróciła do tego co powiedziałam wcześniej.

-Miałam do załatwienia pewne sprawy - powiedziałam ogólnikowo.

-Jakie? - dopytywała.

-Interesy - burknęłam krótko mając nadzieję że Gabbie nie będzie kontynuować tematu

-Nie chcesz to nie mów - poddała się - ale przemyśl to. Wiem że gdzieś w środku czujesz do niego to samo co on do ciebie, ale tak naprawdę boisz się tego.

-Dobrze - wywrociłam oczami.

-Obiecujesz? - skinęłam głową, a Gonzalez wzięła ode mnie Lavender i krótko przytuliła - jeśli chcesz jakiś przykład waszych uczuć, to polecam włączyć internet.

-I czego mam tam szukać? - zagryzłam wargę.

-Przyjrzyj się waszym twarzom - powiedziała spokojnie - a w szczególności oczom.

-Ugh.... - jęknęłam - daj już spokój.

-Dobra dobra. Daj znać do czego doszłaś w tych twoich przemyśleniach - złapała za klamkę i chwilę później opuściła moje mieszkanie.

Wróciłam salonu i spojrzałam na zegar.
5pm. Miałam prawie trzy godziny do treningu z Chrisem.
Brunet wrócił do Los Angeles jakieś dwa dni temu i od razu kiedy się o tym dowiedziałam umówiłam się z nim na trening.
Przez te kilka tygodni brakowało mi wspolnych tańcy.

Opadłam na kanapę, wzięłam do ręki telefon i wpisałam w wyszukiwarkę dwa słowa "Jonah Marais".
Od razu pojawiło się mnóstwo artykułów gdzie w miniaturowych zdjęciach widziałam Jonah i siebie.
Kliknęłam w jeden z nich i ominęłam cały tekst przechodząc od razu do zdjęć.

Skupiłam swoją uwagę na oczach swoich i Jonah, jednak nie mogłam nic znaleźć.

####

Ten rozdział to jest katastrofa.
Przepraszam że publikuje taki chłam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top