54

#30.12.19#

-Trochę ściemniałem - podrapał się po głowie.

-W sensie? - uniosłam brew.

-Nie umówiłem się z żadnymi znajomymi - powiedział - będziemy tylko my.

-Skłamałeś - podsumowałam.

-Myślałem że jeśli powiem, że będziemy tylko my to się nie zgodzisz - przygryzł wargę a ja pokręciłam głową, przez chwilę milczałam i siedziałam z założonymi rękami na piersi patrząc przed siebie. Usłyszałam westchnięcie, a po chwili poczułam jego rękę na kolanie na co podniosłam brew - Sofia, naprawdę przepraszam że cię okłamałem, ale miałem wrażenie że inaczej nie zgodziłabyś się pojechać, a naprawdę zależało mi na tym wyjeź...

-Nie jestem zła - przerwałam mu i położyłam swoją dłoń na jego. Nie dość że była ciepła, to jeszcze wielka.

-Naprawdę? - zdziwił się moją odpowiedzią.

-Ale następnym razem nie bądź tchórz i powiedz prawdę - poprosiłam.

-Masz moje słowo - byłam pewna, że gdyby nie miał zajętych obu rąk, to przyłożyłby prawą dłoń do swojego serca.

-Daleko jeszcze? - szybko zmieniłam temat.

-Kobieto, jedziemy dopiero kilka minut! Co ty taka niecierpliwa? - zaśmiał się - od Issaca do domku jest jakieś 10 minut drogi. Ale droga jest polna, więc będzie trzęsło.

-Dobrze że mówisz - westchnęłam, a po aucie rozniósł się dźwięk przychodzącego połączenia.

-To twój, czy mój? - zapytał Jonah.

-Mój - wzięłam do ręki telefon i gdy spojrzałam na wyświetlacz odechciało mi się odbierać, ale kliknęłam w zieloną słuchawkę - co? - przestałam się silić na miły ton, kiedy rozmawiałam z Trevorem.

-Jutro w magazynach o 8 pm - powiedział szybko

-O czym ty pierdolisz? - patrzyłam przez okno, jednak nic nie zauważyłam, bo było już ciemno, a my wjechaliśmy do lasu.

-Wyobraź sobie że rok się kończy i robimy imprezę - prychnął.

-A skąd pomysł, że chcę przyjechać? - uniosłam brew.

-Bo każdy chce. Na tak wyjekurwistej imprezie jeszcze nie byłaś - nigdy nie słyszałam takiej ekscytacji i zadowolenia w jego głosie.

-Może byłam a może nie. Powiem ci tylko jedno. Mam plany - czułam jak Jonah co chwilę na mnie zerkał.

-Jakie plany, o czym ty, kurwa pierdolisz? - wkurzył się.

-Nie przyjadę - wytłumaczyłam.

-Nie mów że jesteś z Maraisem - warknął. 

-Tak, jestem z nim - przez kilka miesięcy zdążyłam się nasłuchać jak to Trevor go nie znosił, ale konkretnego powodu tej niechęci nie poznałam - coś ci nie pasuje to spierdalaj.

-A rób co chcesz!  - krzyknął - możesz się nawet z nim przeruchać!

-A żebyś wiedział!- rzuciłam bez namysłu a Marais się wyprostował i odwrócił głowę w moją stronę, ja pokazałam palcem na drogę, bo jakby dalej się tak na mnie gapił, to władowałby się w drzewo - co ci kurwa tak w nim nie pasuje?

-Słuchaj sio...Sofia, nie powinno cię to obch...

-A ciebie to, że się z nim zadaje - warknęłam i się rozłączyłam.

-Z kim ty gadałaś? - od razu zapytał.

-Nie ważne - machnęłam ręką.

-Z Trevorem? - zgadł za pierwszym razem.

-Tak, ale nie gadajmy o nim - mruknęłam a Jonah wjechał do jakiegoś małego garażu, po czym wysiadł z auta więc zrobiłam to samo - kurwa, jak pizga!

-Dalej, weź jakieś rzeczy i idziemy - powiedział a ja wyjęłam z auta swoją torebę i cholernie gruby koc, który zapakowała nam pani Carrie, zrobiłam kilka kroków i poczułam śnieg pod stopami, przez co się uśmiechnęłam. 

-Nie pomyliłeś drogi? - rozejrzałam się dookoła ale zobaczyłam same drzewa.

-Nie - zapewnił - musimy przejść jakieś 150 metrów i będziemy na miejscu.

-Dobra, ale szybko - zaczęłam skakać w miejscu, bo było tak cholernie zimno, a Jonah męczył się z bramą do garażu - nikt nas tu nie zastrzeli albo porwie? Albo zwierzęta nie zjedzą? - zapytałam, słysząc jakieś dziwne dźwięki z daleka.

-Nie, spokojnie, teren jest prywatny a zwierzęta tu nie przychodzą - wyjaśnił - a niedaleko stąd są inne takie domki, pewnie nie tylko my przyjechaliśmy tu na sylwestra.

-Muszę włączyć latarkę, bo się zaraz wyjebie - powiedziałam sama do siebie i wyjęłam telefon.

-Najpierw powiedz która godzina - Jonah zatrzymał się w pół kroku.

-Za minutę będzie 6 pm - sprawdziłam.

-To nie włączaj latarki - położył dłoń na moim telefonie i pociągnął w dół - chodź - złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie.

-O co ci.... Wow - nie dokończyłam, bo przed pojawił się pięknie oświetlony domek.

Żeby wejść do środka trzeba byłoby wdrapać się po drewnianych, okrągłych schodach. Domek "stał" na pięciu grubych piach, jakieś trzy metry nad ziemią. Nie spodziewałam się takiego widoku.

-Podoba się? - odwróciłam się do Jonah z wielkim uśmiechem na ustach, a on objął mnie ramieniem - trzęsiesz się, idziemy do środka - poprawił torbę na ramieniu ruszając do domku, a ja zostałam tam, gdzie stałam i schyliłam się i ulepiłam kulkę ze śniegu.

-Jonah.... - zawołałam, a kiedy on się odwrócił rzuciłam w niego śnieżką trafiając w sam środek klatki piersiowej.

-Ty małpo - zmarszczył brwi i odłożył torbę na schody, schylił się i wziął śnieg w ręce.

-Nie trafisz we mnie! - krzyknęłam chowając się za drzewem, a po chwili obok mnie przeleciała kulka śniegu - ha ha! - wychyliłam się zza drzewa żeby zaśmiać się mu prosto w twarz, zamiast tego oberwałam śniegiem centralnie w czoło. 

Nie pomyślałam że zrobił dwie. Moja głowa odleciała do tyłu, ja postanowiłam sprawdzić swoje zdolności aktorskie. Przewróciłam się na plecy, tak jakbym straciła równowagę i przymknęłam oczy słysząc krzyk bruneta.

-Nic ci nie jest? - znalazł się obok a w jego głosie wyczułam przerażenie, zaczął mną potrząsać, więc gwałtownie otworzyłam oczy i wtarłam garść śniegu w całą jego twarz po czym podniosłam się ze śniegu i odbiegłam kawałek - uciekaj - wycedził i ruszył się w moją stronę. 

Rzuciłam torbę na ziemię, bo cały czas miałam ją przy sobie i zaczęłam uciekać.
Marais gonił za mną przez kilka minut między drzewami i wokół domku, aż się nie potknęłam, a on to wykorzystał. Złapał mnie w pasie i podniósł do góry.
Wydarłam się na całe gardło nazywając go potworem, a on się zaśmiał. Postawił mnie na ziemi i odwrócił twarzą do siebie.

-Ja ci dam potwora - mruknął chwytając mnie jeszcze mocniej i zaczął kręcić się dookoła własnej osi.

Piszczałam mu do ucha, a on nic sobie z tego nie zrobił. Świat wirował mi w oczach jak szalony.
W chwili gdy chciałam go opleść nogami w pasie by nie spaść i nie obić sobie przy tym tyłka, on się poślizgnął i oboje polecieliśmy na ziemię. A żeby było jeszcze gorzej to nie ja wylądowałam na nim, a on na mnie.

Spojrzałam na niego, sapiąc jakbym przebiegła maraton, po czym zaczęłam się śmiać jak opętana. On jednak zamiast się śmiać razem ze mną, patrzył mi w oczy z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

Przestałam się szczerzyć i przełknęłam ślinę. Miałam wrażenie, że chłopak zaczął się do mnie zbliżać. Jego twarz była coraz bliżej mojej, a ja nie wiedziałam co się działo. Błądziłam oczami po jego twarzy, aż nie zatrzymałam się na oczach w których dojrzałam dziwne iskierki.
Nasze twarze dzieliło kilka jakieś 5 cm, a moje serce zaczęło bić jeszcze szybciej niż wcześniej...

######

Co powiecie na krótką przerwę? Jakiś tydzień bez rozdziałów? Albo dwa? (don't kill me, please)

Zapomniałam!! 👇👇

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top