49

#20.12.19#

Pov Sofia

Ester stanęła na środku pokoju podpierając się rękami na bokach i popatrzyła na nas. Usiadłam z podkulonymi nogami na łóżku i spoglądałam na rodzeństwo.

-Nie zepchnął cię z łóżka? - zapytała, a ja pokręciłam przecząco głową.

-Powiem ci że nawet się nie rozpychał - podłapałam jej żartobliwy ton a ona kiwnęła głową z uznaniem - nawet prawie się nie ruszał.

-Naprawdę? Wow, Jonah, robisz postępy - dziewczyna zaklaskała bratu, a ja się zaśmiałam.

-I ty przeciwko mnie? - popatrzył na mnie z udawanym zawodem, na co wzruszyłam ramionami - a odwalcie się - mruknął chowając głowę pod kołdrę.

-Mały chłopiec się obraził. Oj, jak mi przykro - Ester wykrzywiła usta w podkówkę, ale chciało jej się śmiać.

-Spadaj na drzewo gnomie - powiedział wystawiając głowę spod kołdry, chyba nie miał już powietrza.

-Ej, bambus - nie poddwała się - nie zapędzaj się. Pamiętaj kto może Cię skompromitować przed Sofią.

-Idź sobie smerfetko - chwycił w rękę poduszkę, żeby nią rzucić.

-Nie trafiłeś patafianie! - krzyknęła i się zaśmiała, tak jak ja - śniadanie jest - oznajmiła i wyszła z pokoju.

-Macie boskie wyzwiska - zadrwiłam sobie.

-Wiem - westchnął - nawet nie wyobrażasz sobie jak dziwne potrafią być.

-Chyba mogę się domyślić - zapewniłam - bambusie.

-Hahaha - mruknął ironicznie, a ja zaczęłam wychodzić z łóżka - gdzie ty idziesz?

-No jak to gdzie? - nie wiedziałam o co mu chodziło - do łazienki, ubrać się.

-Zostajesz - złapał mnie za rękę i pociągnął z powrotem na poduszki a ja posłałam mu wrogie spojrzenie, ale on tylko uśmiechnął się jak debil.

-Puść mnie... - nie chciało mi się wychodzić z łóżka, ale jego rodzina na nas czekała.

-Nie - zamknął oczy.

-Jonah... - nie reagował - twoja rodzina czeka.

-Trudno, tutaj jest wygodnie - zrobił minę dziecka które czegoś bardzo chciało.

-Mam pomysł - zaczęłam - wyjdziemy teraz, a potem wrócimy.

-I będziemy leżeć przez cały dzień? - uśmiechnął się.

-Chyba zgłupiałeś - prychnęłam i korzystając z okazji że mnie puścił, wygrzebałam się z łóżka.

-Wredota - mruknął śledząc moje ruchy.

Wzięłam z torby ciemne spodnie oraz czarną bluzę i zamknęłam się w łazience.
Szybko się odświeżyłam i przebrałam, włosy związałam w koka i wyszłam z łazienki.
Jonah siedział już na łóżku gotowy i czekał na mnie.

-Tutaj się przebierałeś? - zapytałam krzywiąc się - a jakbym szybciej wróciła?

-To widziałabyś coś ciekawego - powiedział poruszając brwiami.

-Zbok - skwitowałam.

-No przecież żartuję sobie. Od kiedy śpię u ciebie, to zawsze mam na sobie bokserki - zaśmiał się i wziął mnie pod ramię.

-Jesteś debilem - uświadomiłam mu.

-Chodźmy już - zignorował moją obelgę i wyprowadził z pokoju.

Zamknął drzwi i poprowadził mnie przez korytarz, w dół po schodach, prosto do kuchni.
Jednak zanim weszliśmy do pomieszczenia wywinęłam się z pod jego ramienia.
Nie chciałam, żeby jego rodzina coś sobie o mnie pomyślała, zwłaszcza że przez to, że spałam z Jonah i tak już mieli o mnie nienajlepsze zdanie. 
Weszliśmy do kuchni, w której przy stole siedziała pani Carrie i Ester. 

-Dzień dobry - przywitałam się, a one uśmiechnęły się do mnie i Jonah. 

~~~

Siedziałam na łóżku Jonah i głaskałam Sawyera, któremu wygodnie było na moich kolanach, bo leżał na nich już dłuższy czas. 

Było już po godzinie 2 pm i przez prawie cały dzień leżeliśmy w pokoju bruneta i nic nie robiliśmy.
Na początku tylko pomogliśmy pani Marais ze świątecznymi przygotowaniami, ale jakieś dwie godziny później kazała nam zniknąć jej z oczu. Ewidentnie miała dość naszej pomocy, kiedy zamiast przygotowywać ciastka korzenne, my malowaliśmy się po twarzach, w sumie to Jonah malował mnie.

Brunet był w łazience, a ja bawiłam się telefonem, który trzymałam w jednej ręce, a drugą głaskałam psa. Chciałam właśnie zrobić mu zdjęcie, kiedy mój telefon zaczął dzwonić.
Gabbie.

Kliknęłam w zieloną słuchawkę i odsunęłam od siebie urządzenie, żeby dziewczyna mogła zobaczyć coś więcej przybliżenie mojej twarzy.

-Hej Gabbie, co tam? - zapytałam.

-Dużo zamieszania, tu święta, tu Lav... Teraz zasnęła na chwilę i mogę odsapnąć - zaśmiała się młoda mama - a co u ciebie? Słyszałam że podobno nie chciałaś jechać do rodziny i zostałaś w LA.

-Od kogo to słyszałaś? - od razu chciałam wiedzieć.

-Gadałam wczoraj wieczorem z Chrisem - wyjaśniła - to prawda?

-Tak - przytaknęłam - nie chciałam jechać.

-To wsiadaj w samolot i przyleć do nas - zawołała - święta nikt nie powinien być sam.

-Dziękuję za zaproszenie, al.. - zaczęłam, ale przerwało mi szczekanie Sawyera.

-Od kiedy ty masz psa? - dziewczyna zmarszczyła brwi patrząc na mnie uważnie.

-On nie jest mój - zagryzłam wargę - jest...

-Jest mój - Jonah nie zdążył wyjść z łazienki, a już ubiegł mnie z odpowiedzią, przez co posłałam w jego stronę wściekłe ale krótkie spojrzenie i odwróciłam się ponownie w stronę telefonu.

-Jonah? - dziewczyna była cholernie zdziwiona i nie wiedziała co się stało.

-Dokładnie - potwierdził.

-Skąd twój pies w LA? - była zdezorientowana - i dlaczego TY jesteś w Los Angeles a nie w Stillwaters?

-Tak się składa, że akurat jestem u siebie w domu - powiedział kładąc się obok mnie, tak żeby było go widać w kamerze.

-Że co proszę? - była w ewidentnym szoku.

-Ja jestem w domu, a Sofia przyjechała ze mn... - zaczął tłumaczyć, ale zasłoniłam mu usta ręką.

Na niewiele się to zdało, bo po chwili poczułam jak polizał mi dłoń. Szybko ją zabrałam i wytarłam w jego bluzę.

-Jesteś okropny - mruknęłam do niego na co się wyszczerzył - jeszcze się cieszysz...

-Sofia, wyjaśnij mi o co chodzi - odezwała się dziewczyna przypominając o połączeniu - dlaczego przyjęłaś akurat jego zapraszenie, a nie Chrisa?

-Ej! - oburzył się - ja mam imię!

-Zamknij się - syknęłam - masz, pobaw się i mi nie przeszkadzaj - podałam mu jego telefon, który leżał niedaleko.

-Sofia? - upomniała się Gonzalez.

-Tak, już - wróciłam do rozmowy - to prawda, kiedy powiedziałam Chrisowi że na święta zostaje w LA, to zaproponował abym poleciała z nim do Miami. Nie chciałam mu się jednak narzucać, więc odmówiłam.

-To czemu pojechałaś z nim?- dopytywała - mam zacząć doszukiwać się drugiego dna?

-Niczego nie szukaj - zaznaczyłam od razu - on w pewnym sensie postawił mnie przed faktem dokonamy. Powiedział że lecę z nim i koniec.

-Mogłaś się nie zgodzić - zauważyła.

-Na początku tak było, ale wiedziałam że ten kretyn byłby gotowy wnieść mnie siłą na pokład samolotu - po swojej lewej usłyszałam prychnięcie.

-Debil, no po prostu debil - Gabbie podsumowała krótko - do kiedy zostajecie? - zapytała, a ja spojrzałam na Jonah, który udawał że nie usłyszał pytania.

-Do kiedy zostajemy? - ponowiłam pytanie, ale on mnie olał, więc szturchnęłam go w ramię, a on jedynie odsunął się od mnie - focha masz? - zmarszczyłam brwi, a on ponownie mnie zignorował.

-Księżniczka ma focha - zaśmiała się dziewczyna

-Trudno - wzruszyłam ramionami - niech się obraża. Mi to wisi.

-A ty do kiedy chcesz z nim zostać? - wróciła do tematu.

-Myślę że w sobotę wrócę do LA - pomyślałam.

-A c... - zaczęła, ale przerwała, bo chyba ktoś wszedł do jej pokoju.

-Mała śpi? - usłyszałam głos Jacka i po chwili zobaczyłam go obok Gabbie - hej Sof.

-Hej tatuśku - uśmiechnęłam się.

-Co tam? - zapytał przytulając się do dziewczyny.

-Sofia jest u Jonah w domu - wyjaśniła mu.

-Jak w domu? - nie rozumiał.

-No normalnie - wzruszyłam ramionami - jestem w Stillwaters

-Że co kurwa? - dziwił się.

-Ciszej, Lavender śpi.

######

Wiem że rozdział jest kiepski, ale pisałam go przez dwa tygodnie ok?

Także ten.... Chciałam dodać rozdział świąteczny równo ze świętami w realu, ale nie wyszło. Nawet nie mam go napisanego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top