31
#04.06.19#
-Wiesz że zrobię co będę musiała, ale skąd ja mam mieć pewność że wy nie zaczniecie znów wciągać w to Zacha? - wróciłam do rozmowy z Trevorem.
On nic nie odpowiedział, tylko wyjął z kieszeni scyzoryk i podniósł rękę do góry. Nakierował ostrze w stronę swojego prawego palca wskazującego i zrobił nacięcie. Utoczył pięć kropel krwi które spadły na ziemię, a potem podał scyzoryk mi.
Wiedziałam że musiałam to zrobić. Była to w pewnym sensie obietnica której nie można było złamać.
Pięć kropel = jedna obietnica.
-Jeszcze jedno, macie trzymać się z daleka od wszystkich których znam - odliczyłam pięć kropli które spadły na ziemię i oddałam nóż Trevorowi który spuścił kolejną obietnice i schował scyzoryk do kieszeni - jeszcze coś? - zapytałam.
-Nie, jesteś wolna. A nie, czekaj... Należysz do Czarnej Maski, nie jesteś wolna - zadrwił a ja odwróciłam się na pięcie - bądź zawsze pod telefonem - mocno zaakceptował drugie słowo.
Nie spojrzałam na niego, tylko wsiadłam na motor.
Zaczęłam kolejną piekielną grę.
Zostałam członkiem jednej z najsilniejszych mafii w Kalifornii, jeśli nie całych Stanach. Od tej chwili moje życie stało się 50% bardziej niebezpieczne, niż było do tej pory. Musiałam od nowa walczyć o swoje miejsce i nie dać sobie wejść na głowę. A przy tym uważać, żeby nikt nieproszony dowiedział się o Czarnej Masce. Wystarczyło, że Zach wiedział i Jonah był zbyt blisko prawdy. Musiałam znów się odsunąć, chociaż na jakiś czas. Dopóki nie przywykłabym do nowej sytuacji. Najlepszym wyjściem była jak najszybsza wyprowadzka z domu Daniela.
Co prawda miałam już upatrzone mieszkanie, jednak jeszcze go nie kupiłam.
~~~
Zamknęłam drzwi i od razu usłyszałam że ktoś zbiegł po schodach. Podniosłam niechętnie głowę i i zobaczyłam blondyna.
-Musimy poważnie porozmawiać - stwierdził stanowczo i pociągnął mnie za rękę do salonu, gdzie siedział Marais i bawił się telefonem, jednak od razu kiedy nas zobaczył schował urządzenie - siadaj - rozkazał mi Daniel i sam usiadł niedaleko Jonah.
Ja wybrałam miejsce na fotelu, podkuliłam nogi pod siebie i mocniej naciągnęłam rękawy bluzy na dłonie. Przeskakiwałam wzrokiem z Daniela na Jonah i z powrotem. Byłam ciekawa ile Marais mu powiedział, jednak żaden się jeszcze nie odezwał.
-Powiecie coś czy będziemy tak siedzieć jak te debile? - zapytałam a Seavey się obruszył.
-Co się wczoraj stało? - od razu przeszedł do rzeczy.
-Co się stało? - powtórzył - może to, że twój kumpel wszedł mi do łazienki?
-Ejeje, nie wiedziałem że jesteś w środku, a po drugie nie rozmawiamy tu o mnie - odezwał się Marais.
-Dobrze, zaczniemy więc od tego - uległ - Jonah powiedział że jesteś strasznie wychudzona, że wystają ci wszystkie koś...
-Jak widać powinien iść do lekarza bo wzrok mu szwankuje - weszłam mu w słowo - po drugie to nie powinien mnie oglądać, mógł od razu wyjść, a nie gapić się na mnie.
-Nie zrzucaj na mnie winy - zaczął się bronić brunet.
-On ma rację - zgodził się - nie jestem zadowolony, że widział cię w samej bieliźnie, ale dzięki temu, że to się stało wiem że masz problem.
-Że co? - zmarszczyłam brwi - jaki problem?
-Jeszcze nie wiem, ale zapisałem cię na jutro do psychologa - miałam wrażenie że się przesłyszałam.
-Chyba kpisz - uniosłam głos - nie pójdę do żadnego psychologa, nie potrzebuję rad lekarzy.
-Jesteś strasznie wychudzona, boję się że jesteś chora - wytłumaczył na co mruknęłam - nie pamiętam kiedy ostatnio widziałem żebyś sama coś jadła.
-Nie muszę przychodzić do ciebie z każdym posiłkiem...
-Którego i tak nie jesz - przerwał mi Jonah.
-Odpierdol się - warknęłam - to nie wasza sprawa co jem i ile.
-Opowiesz mi o tamtym zdarzeniu? - zapytał blondyn jak gdyby nie usłyszał tego co powiedziałam.
-Co mam ci powiedzieć? Że zgwałcił mnie jakiś pijak? Że nie miałam komu tego powiedzieć? - z każdym słowem nakręcałam się coraz bardziej.
-Sofia, uspokój się - wtrącił Jonah.
-Może wolisz usłyszeć, że twój przyjaciel próbował zrobić wczoraj to samo? - wysyczałam.
-Eben był pod wpływ... - zaczął Daniel, jednak nie pozwoliłam mu dokończyć.
-To niczego nie zmienia - zaprzeczyłam - nie powinien był w ogóle przychodzić.
-Wiem, ale nic już na to nie poradzę - załamał ręce - naprawdę się o ciebie martwię - zszedł z ostrego tonu, który był w jego głosie przez cały czas.
-Nikt cię o to nie prosił - odburknęłam.
-Sof...
-Żyję i nic mi nie jest - znów mu się wcięłam - nie mam depresji, nie okaleczam się, mam się dobrze.
-Prawie dwa razy zostałaś zgwałcona - wyrzucił nagle.
-No i co? Widzisz żebym to przeżywała? - byłam coraz bardziej zła, nie lubiłam jak ktoś za wszelką cenę chciał mi pomóc.
-Twoje wczorajsze zachowanie mówiło co innego - usłyszałam mruczenie pod nosem.
-Kurwa, Jonah, możesz się zamknąć? Wczoraj było wczoraj, już mi przeszło - założyłam ręce na piersi i odwróciłam głowę.
-Czemu mi nie powiedziałaś? - zapytał po chwili Daniel.
-Po co miałam to zrobić? - prychnęłam - byłeś zajęty swoją karierą wiele kilometrów dalej.
-Mogłem ci jakoś pomóc - wzruszył ramionami - wrócić
-Dzwoniłam do ciebie tamtego dnia. Powiedziałeś mi, że nie masz czasu - Seavey zamilkł na chwilę, jakby zaczął się nad czymś zastanawiać.
-Co ty chcesz mi powiedzieć? Że to moja wina? - wyparował nagle.
-Nic takiego nie powiedziałam! - broniłam się.
-Zasugerowałaś - upierał się przy swoim.
-Powiedziałam po prostu, że nie miałeś wtedy dla mnie czasu! - krzyczałam - nie że przez ciebie zostałam zgwałcona.
-Gdybyś powiedziała o co chodzi, przyjechałbym - zapewniał.
-Po prostu nie wierzę. Wiesz od kiedy nasz kontakt zaczął się psuć? - pokręcił głową - właśnie od tamtego momentu. Ty byłeś zbyt zajęty żeby, kurwa chociaż zadzwonić!
-To mogłaś ty to zrobić! - znów miał ostry ton.
-Dzwoniłam, ale kiedy zacząłeś odbierać jeden telefon na miesiąc przestałam! - wstałam z fotela i wyrzuciłam ręce w górę.
-A kiedy wracałem do domu? Wtedy ty nie miałaś dla mnie czasu! - on też wstał i podszedł do mnie bliżej, sekundę później zrobił to samo Jonah.
-Daniel, uspokój się - poprosił, jednak blondyn go nie posłuchał.
-Wyobraź sobie kurwa że ja też mogłam mieć coś do zrobienia - zbyłam go.
-Ciekawe co? Zmieniłaś się przez te kilka lat i to na pewno nie było tylko z powodu tamtego zdarzenia - przerwał żeby wziąć oddech - a może miało to związek z tym dziwnym typkiem, którego spotkaliśmy pierwszego dnia mojego urlopu?!
-To nie twój zasrany interes! - nie chciałam odpowiadać.
-Na pewno wplątał cię w jakieś dziwne towarzystwo! - zaczął go oczerniać - zaczęłaś brać jakieś świństwa?! Rozprowadzać?! A może zajmujesz się czymś zupełnie innym? Może ty krzywdzisz i wykorzystujesz ludzi?
-Zamknij się! - uderzyłam go w twarz, po czym wyszłam z salonu.
-Czy ciebie pojebało?! - słuchając jak Jonah wrzasnął na Daniela, chwyciłam za klamkę i otworzyłam drzwi, a za mną pojawił się Marais - on nie chciał.
-Nie ma o czym gadać - mruknęłam - powiedział to co myślał. Mam na niego wyjebane.
-On wcale...
-Tylko jedno mnie zastanawia... - nie pozwoliłam mu dokończyć - po co mnie tu zabrał. Moi rodzice mu zapłacili? - pokręciłam głową i nie czekając na żadną odpowiedź wyszłam z domu.
Wsiadłam na motor, a z domu wyszedł Daniel.
Zaczął iść w moją stronę, jednak nie próbował mnie zatrzymać.
Przeszedł obok i wsiadł do swojego auta a ja zacisnęłam szczękę i odjechałam z przed domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top