27


-Czy ciebie kurwa pojebało? - syknęłam patrząc wściekła na Maraisa, który nie ukrywał swojego, podejrzanego uśmiechu.

-Co ci się stało w twarz? - zapytał jak gdyby nie siedział po ciemku w mojej sypialni po północy.

-Nic. Wypierdalaj mi z pokoju - wskazałam głową na drzwi, ale on nic sobie z tego nie robił.

-Mam coś dla ciebie - zignorował mnie.

-Powiedziałam coś - nie ustępowałam - wyjazd stąd. 

-Skoro nie chcesz, to nie. Ale myślę że to przekona cię do zmiany zdania - zaczął przeglądać jakieś papiery, które wyjął z tylnej kieszeni.

Wstał z pufy i nie odrywając wzroku od kartek powoli zaczął do mnie podchodzić.
Nie miałam pojęcia o co mu chodziło.

-O czym ty pierdolisz? - zmarszczyłam brwi a on podał mi papiery.

-Zobacz sobie - niechętnie wzięłam je od niego i zaczęłam czytać a z każdym słowem, które było tam zapisane byłam coraz bardziej zła i zdezorientowana.

-Co to do chuja ma znaczyć? - zapytałam spoglądając na niego co chwilę, chyba trochę zaczynałam panikować.

-To moja zemsta za popsucie mi układu z Tatum - z jego oczu wręcz kipiła zasrana pewność siebie, co cholernie działało mi na nerwy.

-Skąd to masz? - warknęłam.

W ręce trzymałam swój życiorys, wraz z wieloma zdjęciami.
Były tam wszystkie moje dane osobowe, te które były oczywiste, jak i te prywatne.
Były zapis o moim życiu, wężach, o włamaniu, o przekrętach...

-Stać mnie było na wynajęcie najlepszego detektywa w mieście - zamrugałam kilka razy i pokręciłam głową, bo nie byłam pewna czy dobrze usłyszałam.

-Wydałeś swoją kasę, żeby zdobyć informacje o mnie? - mimo tego że byłam cholernie wściekła, to i tak nie mogłam sobie odpuścić okazji na zdenerwowanie go, to powoli stawało się moją pasją.

Udało mi się przez chwilę wybić Jonah z toru jego pewności siebie, jednak szybko na niego wrócił.

-Nie wyobrażaj sobie  - prychnął - zrobiłem to tylko po to, żeby mieć na ciebie haka.

-Nic miałam w planach nic sobie wyobrażać - zapewniłam go - i co zamierzasz zrobić z tym hakiem?

-Wiesz... - zaczął udawać że się zastanawia - pomyślałem że udostępnię niektóre informacje o tobie niektórym osobom...

-Niby komu chcesz to pokazać? - parsknęłam - wasi "fani "nie zdają sobie sprawy że istnieje. Jak ma mi to niby zaszkodzić?

-Oj nie.. Ja nie mówiłem o udostępnieniu tego fanom, Chodziło mi raczej o kogoś innego - przerwał aby nacieszyć się moją dezorientacją i władzą nade mną - o Daniela. Jak myślisz, jak zareaguje na wiadomość że jego dawna przyjaciółeczka jest członkiem zastanej mafii? - nie sądziłam że miał na myśli Daniela, ale z drugiej strony to  tylko jemu mógł to powiedzieć.

-Nie zrobisz tego - przygryzłam policzek od środka i odwróciłam wzrok.

-Jesteś pewna? - skinęłam głową, ale nie byłam pewna, bo czułam że stać go było na bardzo wiele - możemy się przekonać. Obudzimy Daniela i zobaczymy co on o tym myśli - wzruszył ramionami i pewnym siebie krokiem zaczął iść w stronę drzwi.

-Stój - zatrzymałam go kiedy naciskał klamkę, tym razem  wygrał - czego chcesz? - odwrócił się a na jego twarzy widniał wredny uśmiech, który nie zwiastował nic dobrego.

-Masz się stąd wynieść jak najszybciej - odpowiedział od razu.

-O tym akurat nie musisz dwa razy mówić. Zaczęłam już szukać mieszkania - prawda, zaczęłam już rozglądać się za mieszkaniem, bo w tym domu było dla mnie za tłoczno. Nie chciałam o tym jeszcze nikomu mówić, ale musiałam jakoś go ukrócić, bo jego ego eksplodowałoby w powietrze.

-I zajebiście - uśmiechnął się - masz się w pełni odwalić od moich spraw. Masz nie komentować tego że przychodzi Jessica...

-Nie moja sprawa co robisz ze swoim chujem - przerwałam mu, a on wyraźnie się wkurzył.

-Stul pysk - syknął, a ja przewróciłam oczami.

-Jeszcze jakieś żądania? - zadrwiłam z niego, choć wcale nie było mi do śmiechu.

-Tak - mruknął - w tym domu jest dziecko, które nie powinno być narażone na niebezpieczeństwo. I przestań wciągać Zacha w to całe zajebane bagno kryminalne.

-Co?- byłam zdezorientowana - po pierwsze, to nie mieszaj Lavender w te sprawy. To nie twoje dziecko. Gabbie i Jack mogą o niej decydować, nie ty. A po drugie, to w nic go nie wciągnęłam, dla twojej informacji próbowałam mu się z tego wyplątać.

-I chuja ci to dało - syknął - pojawiłaś się w LA i zaczęłaś mieszać w naszym życiu, jakbyśmy mieli mało problemów.

-Co takiego niby zrobiłam? - zapytałam wciągając powietrze, bo on za wszelką cenę chciał wyprowadzić mnie z równowagi i wmówić że całe zło świata było moją winą.

-Zniszczyłaś mój układ z Tatum - powiedział.

-Myślisz tylko swoim kutasem - wywróciłam oczami - oczywiście.

-Zamknij się - gdyby nie był środek nocy, to by krzyczał - masz się pilnować, bo wszystko powiem Danielowi.

-Taaa.... Ale jest jeszcze jedna kwestia... - zaczęłam, miałam jeszcze jeden argument, który specjalnie zachowałam na sam koniec.

-To czym ty znowu pierdolisz? - był zirytowany.

-O tym że wyrzuciłeś kasę w błoto - zmarszczył brwi nie wiedząc o czym mówiłam - masz złe informacje.

-Niby które? - założył ręce na piersi, jednak jego pewność siebie ewidentnie zmalała.

-Wszystkie -zaczęłam - nie należę do żadnego gangu, nie jestem w żadnej mafii.

-Jak to? - był zdezorientowany a ja jedynie wzruszyłam ponownie ramionami - są na to dowody - upierał się przy swoim.

-Może i są na to że byłam, ale nie na to że jestem. Odeszłam - nie miałam pojęcia czemu powiedziałam to ostatnie słowo.

-Jeden chuj - machnął ręką - ważne że Daniel dowie się że jego przyjaciółeczka wcale nie jest taka grzeczna.

-Co ci to da? - chciałam wiedzieć.

-To, że stracisz go na zawsze. On nie wybaczy ci tego, że zabijałaś ludzi dla kasy - tego było za wiele.

-To nie prawda- syknęłam

-Prawda, kłamstwo. Co za różnica - wzruszył ramionami - ważne że Seavey nie będzie chciał cię znać. A te papiery możesz sobie zatrzymać, to tylko jedna z kopii - powiedział, po czym wyszedł.

-Nienawidzę go, nienawidzę go... - powtarzałam przez chwilę, po czym wzięłam fajki i wyszłam na balkon.

Odpaliłam papierosa i zaciągnęłam się siadając na małej sofie.  W ręce ciągle miałam papiery które dał mi Jonah.
Zamknęłam oczy i spróbowałam się uspokoić.
Nie dość że byłam już prawie nieprzytomna ze zmęczenia, to od samego rana denerwowałam się tym spotkaniem z Trevorem, które jak się okazało nie wyniosło nic wielkiego, ale czułam że zmierzało to w dobrą stronę. Ogromnym zaskoczeniem stał się Trevor, który okazał się być synem szefa całego tego gówna.
A na sam koniec dnia napatoczył się Marais ze swoimi "dowodami zbrodni".

Nie wiedziałam jak to było możliwe że ten detektyw którego wynajął Marais znalazł coś takiego. Wszystkie informacje były tajne i nikt, kto nie znał kodu, nie miał do nich dostępu.
Nie miałam pojęcia kto mógłby udzielić takich informacji.

Tylko z jednej sprawy byłam w jakimś stopniu zadowolona. Pierwszy etap mojego planu zrealizowałam.
Zostały tylko te trudniejsze, te o których nie powiedziałam nikomu, bo nie wiedziałam jak chciałam to rozegrać, i czy byłam w stanie to zrobić.

Podniosłam głowę, bo usłyszałam dziwne dźwięki, które po chwili ucichły. Nasłuchiwałam przez kilka minut, ale nic już nie usłyszałam. Poczułam się trochę nieswojo, więc zdeptałam papierosa, po czym wróciłam do pokoju.
Papiery wrzuciłam do szuflady i wyskoczyłam do łóżka.
Przykryłam się szczelnie i zamknęłam oczy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top