11

#22.04.19#


Siedziałam na masce Lambo i popijałam z plastikowego kubeczka piwo patrząc na wszystkich. Udało mi się pokazać ludziom że mogłam wygrać wyścig i to nawet w starciu z najlepszymi w okolicy.
Wypiłam tylko zerówkę, bo zauważyłam że Jonah postanowił nie konsultować ze mną kto miał prowadzić w drodze powrotnej, bo wypił już pięć puszek piwa. Aktualnie siedział na rozpadającym się stołku, a na jego kolanach siedziała jakaś prawie goła laska, która robiła mu malinki na obojczykach.
Mógł sobie na to pozwoli, bo w końcu miał przykrywkę.
Chciałam utrzeć mu nosa za ten cały cyrk, ale nie miałam pomysłu. 
Zwykłe zdjęcia, które już zapełniały moją galerię, nie wystarczały mi. Chciałam czegoś większego.

Zaśmiałam się głośno, kiedy zobaczyłam że Jonah, razem z tamtą dziewczyną spadli na ziemię. Stołek nie wytrzymał i się rozjebał.
Przechyliłam kubeczek i wypiłam ostatniego łyka piwa.

-Wracamy? - obok mnie pojawił się Jonah pocierając obolały  bark.

-Znudziło ci się lądowanie na ziemi z panienkami? - zadrwiłam.

-Spierdalaj - mruknął i wsiadł do auta na miejsce pasażera a ja pokręciłam głową schodząc z maski i chciałam już otwierać drzwi, ale słyszałam swój pseudonim.

-Żmija! - odwróciłam się i zobaczyłam biegnącego w moją stronę Briana - następne wyścigi są za tydzień.

-Hm... Dzięki za informację - mruknęłam - może przyjadę.

-Jak to może? Jesteś nową królową! - uniósł głos.

-No i co z tego? Przyjechałam tu bo mi się nudziło i potrzebowałam kasy - wzruszyłam ramionami.

-No al....

-Daj mi swój numer, to zadzwonię i dam ci znać czy będę - przerwałam mu wystawiają w jego stronę telefon.

-Proszę... - chłopak wpisał mi swój numer i oddał urządzenie - to do zobaczenia - uśmiechnęłam się i nie odpowiadając wsiadłam do auta, uruchomiłam silnik po czym ruszyłam.

-Ty nie próbuj zasypiać, nie wiem jak jechać - warknęłam kiedy zauważyłam że Jonah zamknął oczy na co mruknął coś pod nosem.

Myślałam, że między nami będzie tak jak w drodze na wyścigi, czyli kompletnie cicho, jednak Jonah odchrząknął i się odezwał.

-Umówiłaś się z Brianem? - zapytał.

-Nie - odpowiedziałam pewnie - chciałam go spławić.

-I dlatego chciałaś jego numer? - ciągnął dalej.

-Ja pierdole - westchnęłam - wzięłam ten numer żeby dał mi spokój z następnymi wyścigami. Powiedziałam że dam mu znać jaka jest mój decyzja.

-No ale nie poleciałaś na tego przystojniaka? - drwił rozbawiony.

-I może jeszcze od razu się w nim zakochałam? - prychnęłam, a on potwierdził - sorry, ale nie wierzę w takie gówno jak miłość.

-Jezus Maria. Dziewczyno, jesteś jedyną osobą w naszym domu myślącą normalnie o tej sprawie. Poza mną - zaśmiał się głośno a ja wywróciłam oczami.

-Zimny dupek bez serca, wiem. Zdążyłam zauważyć - bąknęłam pod nosem.

-Wcale nie - zaprzeczył a ja nie zareagowałam - nie jestem dupkiem. Po prostu nie wierzę w te brednie o miłości.

-A co z Tatum? - zapytałam a on momentalnie się spiął.

-Nie twój interes - syknął zdenerwowany.

-Sam zacząłeś temat więc mów - chciałam go podrażnić.

-Zacząłem i teraz go kończę - warknął zniechęcony do dalszej rozmowy a ja byłam zadowolona, że udało mi się go wyprowadzić z równowagi.

-No weź, powiedz czemu wykorzystujesz kochaną Tate - wkurwiałam go jeszcze bardziej.

-Nie zaczynaj, bo źle się to dla ciebie skończy - zagroził.

-Skończę jak odpowiesz mi na pytanie - nie odpuszczałam - czemu tak ją traktujesz?

-Bo, kurwa, mogę! - krzyknął uderzając pięścią w swoje kolano.

-Nie możesz! - wydarłam się i docisnęłam pedał gazu czując że sama byłam już nieźle zdenerwowana, to już nie była zabawa.

-Zwolnij! - zażądał.

-Zwolnię kiedy mi powiesz czemu tak traktujesz Tatum! - przyspieszyłam jeszcze bardziej a on złapał za fotel.

-Sofia! To nie wyścigi! Zabijesz nas! - słyszałam panikę w jego głosie.

-I kurwa bardzo dobrze! Przestaniesz ją wykorzystywać! - przekrzykiwaliśmy się nawzajem a po spokojnej rozmowie nie było już ani śladu.

-Kurwa, Sofia! - wydarł się, a z na przeciwka wyjechało auto, więc niewiele myśląc wjechałam na pas na którym jechało i uparcie w niego patrzyłam - ja pierdole! Sofia!! - czułam że trzęsły mi się ręce, a w głowie zaczęło szumieć.

-Zamknij ryj! - Jonah chwycił za kierownicę i chciał wrócić na dobry pas, ale nie ustąpiłam i ciągle twardo trzymałam się tamtej strony.

Do auta zostało jakieś 50 metrów a na twarz Maraisa robiła się blada.
Co dziwne tamten samochód wcale nie zwalniał, ani nie zjeżdżał na drugi pas.

-Sofia, błagam - wyszeptał a ja zdałam sobie sprawę, że naprawdę go nastraszyłam.
2 metry od maski tamtego auta zjechałam na drugi pas.

~~~

Żadne z nas nie odezwało się aż do domu, więc w spokoju zaparkowałam auto i wysiadłam, a po mnie Jonah. Otworzyłam drzwi do domu i chciałam wejść do środka, ale brunet chwycił mnie za nadgarstek.

-Puść mnie - syknęłam i się wyrwałam, po czym weszłam do domu.

-Czy ty kurwa jesteś normalna!? Mogłaś nas zabić! - Jonah szedł za mną.

-I bardzo dobrze!- postawiłam na taki sam ton głosu - przynajmniej było by mniej debili!

-Ja pierdole, ty jesteś jebnięta! - wyrzucił ręce w górę.

-Ja?! To ty wykorzystujesz dziewczynę, która zrobiłby dla ciebie wszystko, tylko po to żeby ruchać się z jakąś tanią dziwką! - usłyszałam kroki na schodach, ale skupiłam się na Maraisie - a może byłeś kiedyś zakochany, ale coś się stało. Złamano ci serce i zrobiono z ciebie dupka?! Może czujesz potrzebę krzywdzenia ludzi żeby poczuć się lepiej? - podeszłam bliżej do niego, tak że prawie stykaliśmy się klatkami piersiowymi i nie panowałam nad słowami.

-Chuj cię obchodzi moje życie. Wszystko byłoby tak jak zawsze, gdyby nie ty! Wpierdoliłaś się tu i co?! I kurwa zaczęłaś robić problemy - odpierał atak.

-I że to niby moja wina?! - wyrzuciłam ręce w górę.

-Co tu się dzieje? - w salonie stał Zach i Daniel.

-Nic - warknęłam równo z Jonah - to moja wina że, kurwa jesteś chujem?!

-Nie, ale twoja że Zach ma rozciętą głowę! - zamurowało mnie.

-Co? - zapytaliśmy razem z Herronem.

-Wiem o Jackobie - szepnął do mnie.

-To nie jest twoja sprawa - pokręciłam głową trochę spanikowana.

-Tak jak nie twoją sprawą jest moje życie - odpowiedział.

-Spierdalaj! - wyminęłam go i ruszyłam w stronę schodów, jednak się zatrzymałam słysząc jego słowa.

-Nic dziwnego że rodzice cię tu przysłali. Jesteś, kurwa jednym, wielkim problemem. Wracaj tam skąd przyszłaś - odwróciłam się i dałam mu z liścia w twarz.

-Nigdy więcej - warknęłam i wyszłam z salonu.

Zamknęłam drzwi na klucz i rzuciłam się na łóżko chowając twarz w poduszki.
Jonah Marais był dla mnie skończony. Nikt nie dał mu prawa do mówienia takich rzeczy, zwłaszcza że nic o mnie nie wiedział.
Może sama też nie zachowałam się najlepiej, ale nienawidziłam gdy ktoś kogokolwiek wykorzystywał.

-Sofi? - usłyszałam głos Daniela i pukanie do drzwi - chcę pogadać.

-Zostaw mnie w spokoju - powiedziałam podnosząc głowę - nie ma o czym - burknęłam.

-Właśnie że jest - podniósł trochę głos.

-Nie mam ochoty się z tobą kłócić - mruknęłam, a Daniel nic nie odpowiedział, tylko odszedł.

Podniosłam się z łóżka i wzięłam z szafki paczkę papierosów.
Otworzyłam drzwi na balkon i oparłam się o barierkę. Odpaliłam papierosa od razu mocno się zaciągając.
Trzymałam chwilę dym w płucach czując drapanie, jednak w końcu je wypuściłam.
Przede mną pojawił się kłąb dymu, który szybko zniknął przez podmuch wiatru.

Miałam wrażenie że ktoś mnie obserwował więc rozejrzałam się dookoła, jednak nikogo jednak nie zauważyłam.

########

Poważna kłótnia?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top