106
#04.09.21#
-Mówiłam Ci, do jasnej cholery, że masz do mnie nie dzwonić - warknęłam do telefonu.
-Przepraszam bardzo, ale czy dodzwoniłem się do Pani Sofii? - usłyszałam w słuchawce głos detektywa.
To był ostatni raz kiedy odebrałam telefon bez patrzenia na wyświetlacz. Byłam niemal pewna że to ten dupek Marais próbował się ze mną skontaktować. Dzwonił, pisał przez całą noc i pół dnia a ja ciągle odrzucałam połączenia.
-Tak tak, bardzo przepraszam. Myślałam że to ktoś inny - przetarłam twarz dłońmi i usiadłam prosto.
Zrobiłam to jednak trochę zbyt szybko. Półtora butelki wina oraz cała paczka papierosów zrobiły swoje.
Głowa mnie bolała a świat stał się ciemny i zawirowany. Zamknęłam na chwilę oczy aby przyzwyczaić się do nowej pozycji.
-Dzwonię do pani w sprawie zlecenia. Mam zebrane wszystkie dane na temat pani ojca. Kiedy moglibyśmy się spotkać abym przekazał Pani informacje? - zapytał a ja nie do końca pojęłam sens słów mężczyzny.
-A kiedy ma Pan czas? - znalazł mojego ojca i ja też miałam dowiedzieć się kim on był.
-O 4:45 pm kończę jedno spotkanie i myślę że możemy się spotkać o 5 pm pod tą samą kawiarnią - zerknęłam na zegar. Do 5 pm zostały niecałe dwie godziny w ciągu których musiałam się ogarnąć.
-Dobrze, będę na czas - kiwnęłam głową chociaż on tego nie widział i mimo że się obawiałam, to chciałam załatwić to jak najszybciej.
-Do widzenia - pożegnał się.
-Do widzenia, dziękuję za telefon - rozłączyłam się i rozejrzałam po sypialni.
Obok mnie, na łóżku, leżała pusta paczka po fajkach a na podłodze pół pełna butelka wina.
Wypicie alkoholu zajęło mi całą noc, a potem przez prawie pół dnia wpatrywałam się w sufit aż w końcu zasnęłam.
Wstałam z łóżka i powoli poszłam po ubrania. Czarne spodnie oraz grafitowy t-shirt. Z tym zestawem ruszyłam do łazienki gdzie planowałam wziąć długą kąpiel, jednak moje plany przerwał telefon.
-Słucham? - spojrzałam w lustro i przestraszyłam się swojego odbicia.
Poprzedniego wieczora nie zmywałam makijażu i okazało się to złym pomysłem, bo wyglądałam jak opuchnięta panda którą piorun pierdolnął.
-Hej Sofia, co tam? - zapytała Alison a jej ton był beztroski.
-Cześć Al - odkręciłam wodę w wannie i usiadłam na jej krawędzi - jeśli mam być szczera, to chujowo.
-Dlaczego? Co się stało? - od razu się przejęła.
-Zerwałam z Jonah - mruknęłam cicho.
-Co? - zdziwiła się - dlaczego? Byliście taką uroczą i piękną parą.
-Widziałam jak pieprzył się z dziwką - powiedziałam i znów miałam ochotę się rozpłakać.
-Że co proszę?! - krzyknęła - co za pieprzony dupek! Nakopie mu kwiatków do dupy, potem wyrwę i nakopię drugi raz!
-Zapraszam do LA - uśmiechnęłam się lekko, bo tylko ona mogła wymyślić tak bezsensowną groźbę.
-Co ty się tak drzesz? - usłyszałam głos Evana.
-Jonah zdradził Sofię - wyjaśniła mu.
-Co kurwa?! Jak go spotkam to tak go urządzę, że rodzona matka go nie pozna. Daj mi ten telefon - przez chwilę słyszałam jakieś szmery - Sofia, słuchaj mnie. Wsiadamy w pierwszy samolot do LA i pójdziemy mu najebać.
-Evan.... - westchnęłam zrezygnowana, tacy przyjaciele jak oni to skarb.
~~~
Zeszłam z motoru i zdjęłam kask. Odbezpieczyłam broń i chowając ją za pasek spojrzałam na starą szopę, w której prawdopodobnie był poszukiwany przeze mnie mężczyzna.
Na spotkaniu z detektywem zjawiłam się punktualnie, co nie oznaczało że droga była bez żadnych problemów. Pod moimi drzwi siedział Jonah i próbował porozmawiać aż do momentu, kiedy sprzedałam mu liścia i wsiadłam na motor. A jeszcze przed kawiarnią dostałam wiadomość od Trevora żebym przyjechała jak najszybciej, jednak on był moim najmniejszym zmartwieniem.
Samo spotkanie z detektywem trwało zaledwie kilka minut po czym sama zamówiłam w kawiarni szklankę wody i dokładnie przejrzałam wszystkie informacje na temat mojego biologicznego ojca.
Imię i nazwisko mężczyzny nie mówiło mi nic, tak samo było z suchymi danymi jego syna. Dopiero kiedy zobaczyłam jego zdjęcia, omal nie spadłam z krzesła. Byłam w szoku. Szybciej spodziewałam się że na fotografii zobaczyłabym Matta Damoma a nie jego.
Zebrałam papiery i wybiegłam z lokalu. Założyłam kask i łamiąc prawie wszystkie przepisy drogowe ruszyłam w dobrze znanym mi kierunku.
Szopa przed którą stałam była stara, a przed nią stało kilka samochodów i pełno osób z Maski, a w środku dwóch najważniejszych jego członków czekający na jakieś spotkanie.
Zanim przyjechałam na to pieprzone zadupie byłam w magazynie, gdzie był Jackob i z którego siłą wyciągnęłam gdzie byli "Rodriguezowie".
-Żmija, wszystko w porządku? - przede mną pojawiła się Czarna ze zmartwionym wyrazem twarzy.
-Nie - zaprzeczyłam - ile osób jest w środku?
-Pięciu naszych najlepszych ludzi i Trevor z ojcem - odpowiedziała - Żmija, o co chodzi?
-Dowiesz się. Na razie, błagam cię, nie pozwól nikomu wejść do środka. Nikomu, rozumiesz?- dziewczyna pokiwała głową a ja wzięłam głęboki wdech i wyszłam do środka zamykając za sobą masywne drzwi i zacisnęłam pięści.
-Żmija! Jak miło cię widzieć - powiedział Michael, a raczej Dean, który stał na samym środku.
-Nie mogę tego samego powiedzieć o tobie - zatrzymałam się kilka metrów od niego a w ręce ściskałam kopertę od detektywa.
-Nie wyglądasz najlepiej, wszystko w porządku? - ironia w jego głosie była wyczuwalna na kilometr.
-Wszyscy wyjść. Już - popatrzyłam na pięciu mężczyzn, którzy byli dwa razy więksi ode mnie, ale żaden nawet nie drgnął.
-Dlaczego każesz moim ludziom wyjść? - mężczyzna zmarszczył brwi patrząc na mnie uważnie.
-Bo ta sprawa ich nie dotyczy - Dean machnął ręką a oni skinęli głowami i zostawili naszą trójkę.
-Rozumiem, że detektyw którego wynajęłaś zakończył swoje dochodzenie? - mężczyzna wskazał na trzymaną przeze mnie kopertę i zaczął swobodnym krokiem chodzić po całej szopie.
-Skąd wiesz o detektywie? - zapytałam marszcząc brwi
-Naprawdę myślisz że jakiś marny detektyw byłby w stanie dowiedzieć się o mnie czegokolwiek i to bez mojej wiedzy? - prychnął.
-Al...
-My wiemy wszystko - zaśmiał się Trevor, lub jak kto wolał - Liam. Byłam zdezorientowana, ale jak najszybciej musiałam wrócić do rzeczywistości.
-Czyli że wy też kłamaliście? - mimowolnie moja ręką powędrowała do tyłu, gdzie za paskiem wciąż była broń - cały czas? - zapałam ją i wyjęłam celując w Michaela.
-Nie dramatyzuj - Trevor machnął ręką jakby kompletnie nie obchodził go spust wycelowany prosto w jego ojca.
-Jak mam nie dramatyzować?! - stałam około dziesięć metrów od nich i mogłam dokładnie wyczytać uczucia z ich twarzy - jesteście podli!
-Przesadzasz - starszy z mężczyzn zaczął bawić się swoją bronią - myślisz że nas...
Jego wypowiedź przerwało otwarcie drzwi. Odwróciłam głowę w tamtą stronę i zobaczyłam dwie znajome twarze.
-Co wy tu do cholery robicie? - zapytałam patrząc na parę wchodzącą do środka.
-Cześć stryjku - dziewczyna się uśmiechnęła.
-Sofia, poznaj moją kuzynkę - Trevor podszedł do dziewczyny i pocałował ją w policzek - to Carla - jednak wtedy na imprezie wcale mi się nie przywidziało i oni naprawdę znali się już wcześniej.
-Ok, co tu się odpierdala? - znany mi chłopak podniósł głos i zadał to pytanie które mi samej krążyło po głowie.
-Też chciałabym wiedzieć - burknęłam mając już dość tej sytuacji, a wcale nie zapowiadało się na szybkie jej zakończenie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top