Znane, a zapomniane
-Niech to szlag. – przeklął i położył się na plecach, kiedy mgła już całkowicie opuściła jego płuca.
Oddychał ciężko, pod sobą czuł chłód trawy.
Nie rozpoznał nieba, które rozciągało się nad nim. Czuł za to ból promieniujący z rany na piersi. Ręką próbował odnaleźć swoją różdżkę, ale nigdzie jej nie było...
Przeklął ponownie kiedy przed oczami zamigotały mu czarne plamki przez wypływającą krew.
Nawet nie zdawał sobie sprawy ile czasu minęło kiedy tak leżał i się wykrwawiał.
Gdzieś głęboko w podświadomości wiedział, że powinien coś zrobić, wiedział też, że gdziekolwiek śmierciożercy go wysłali, nikt nie zdąży go uratować.
Mimowolnie w jego oczach zalśniły łzy.
I w końcu blady jak prześcieradło i oddychający płytko, stracił przytomność, oszczędzając sobie dojmującego bólu.
---------------------------------------------------------------------------
- Harry! – wrzasnęła Ginny. – Drętwota!
Jej zaklęcie trafiło czarnowłosą kobietę w tej samej chwili kiedy wepchnęła w pierś Harry'ego okrągły, złoty sztylet.
Twarz Harry'ego wykrzywiła się w jakimś niezrozumiałym wyrazie i zniknął.
- Nie! – Ginny rzuciła się w miejsce gdzie jeszcze chwilę temu leżał jej mąż...
Następne godziny opierały się na przesłuchiwaniu śmierciożerców i bezowocnych poszukiwaniach Harry'ego.
Ginny siedziała na stołku przed domem w Dolinie Godryka, do którego miała zamiar się przeprowadzić po ślubie.
Przebrała się już ze swojej białej sukienki i opatuliła kocem, który podał jej George, Weasleyowie, podzielili się na zmiany, żeby pilnować Ginny, bojąc się co może zrobić jeśli zostanie sama.
Nie słuchała jak Fleur i Molly próbują ją rozweselić, jedyne na czym mogła się skupić to Harry – który zniknął.
Chciała pomóc Ronowi i Hermionie w poszukiwaniach, ale wiedziała, że i tak nie będzie z niej wiele pożytku...
Kiedy wchodziła do kuchni przed oczami stawał jej, jej ukochany jak coś pichci z tym swoim głupim uśmiechem, zadowolony, że może ją uszczęśliwiać. Widziała go w salonie jak przeciera półki, których nie umiał zapełnić, jak poprawia za każdym razem poduszkę na fotelu, jak upierał się, żeby zainstalować w salonie mugolski telewizor.
Harry mieszkał w tym domu od kilku miesięcy, a wcześniej stacjonował na odnowionym Grimmuald Place.
Ginny nie mogła wejść do sypialni, drzwi pozostały zamknięte od kiedy rano z tamtą wyszła.
Nie mieszkała jeszcze z Harry'm , ale często u niego nocowała i spędzała w Dolinie Godryka cały wolny czas, którego Harry nie spędzał z nią w Norze.
Łza zakręciła się w jej oku kiedy usiadła na werandzie z tyłu domu patrząc na kwiaty, które Harry musiał zasadzić, a ona nawet nie zwróciła na nie uwagi...
---------------------------------------------------------------
Harry obudził się z pełną świadomością, co się z nim stało.
Jego ręka odruchowo skierowała się w stronę rany, którą zawdzięczał Lorenie.
Otworzył oczy i zmarszczył brwi rozpoznając biały sufit skrzydła szpitalnego.
Skierował się w stronę stolika i mechanicznie nałożył okulary.
To, a raczej kto siedział koło niego zaskoczyło go i przez chwilę myślał o niechlubnych scenariuszach, ale koniec końców widząc, że to wcale nie może być tak, rozluźnił się i wymyślił krótki scenariusz tego jak to może się potoczyć.
- Po kilku pełnych napięcia spojrzeniach potarł oczy za okularami.
- Dobrze, że jesteś Draco. Gdzie moja różdżka?
Draco zamrugał kilka razy i otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale po chwili ponownie je zamknął. Spojrzał w bok namyślając się nad odpowiedzią.
- A poco ci różdżka, jeśli można spytać?
Harry zaśmiał się ponuro i wyjął poduszkę spod swoich pleców.
- Żebym mógł cię przekląć za wszystkie czasy! – warknął i rzucił w niego poduszką. – Co to miało być Draco! Raportowałeś do Kingsleya, że Parkinson zginęła w Bitwie o Hogwart!
- Pansy Parkinson?
- Lorena Parkinson!
Draco westchnął i przetarł twarz dłonią.
- Co jest ostatnie, co pamiętasz?
Harry pokręcił głową, ale coś zakuło go wewnątrz. Nie podobało mu się to pytanie... Był w śpiączce? Dni? Lata? Draco rzeczywiście wyglądał inaczej... miał na sobie zwykłą koszulkę i ciemne jeansy, poza tym jego fryzura nie była tak elegancko zaczesana jak zwykle...
- Ślub, tak myślę.
- Jaki ślub? – zaśmiał się Draco, w sposób jaki jeszcze nigdy nie widział go się śmiejącego.
- Mój ślub idioto. Byłeś tam! Co jest dzisiaj z tobą?
- Wow, gratuluję, a z kim się żeniłeś?
Harry parsknął niewesołym śmiechem.
- Z Dumbledore'm, czekaj, a może też zapomniałeś, że nie żyje?! – syknął Harry sarkastycznie.
- Albus Dumbledore żyje.
- Nie. Nie żyje. Sam widziałeś...- Harry pokręcił głową. – Nie. Po prostu nie.
Harry przerzucił nogi przez łóżko i chwiejnie na nich stanął.
- Wybierasz się dokądś? – spytał Draco torując po drogę z różdżką w ręku.
- Muszę porozmawiać z dyrektor McGonagall, a ty może lepiej się połóż.
Jednak Draco nie ustępował, a Harry tracił cierpliwość.
Odepchnął Malfoya bezróżdżkowo i wytrącił mu z ręki różdżkę.
- Chłopaki! – krzyknął Draco w stronę drzwi, podpierając się o ścianę, o którą porządnie przygrzmocił.
Drzwi szpitalne otworzyły się z hukiem i do środka weszli trzej uzbrojeni czarodzieje.
Pierwszy z lewej dostrzegł Draco i podbiegł do niego pytając czy nic mu nie jest.
Harry stał jak wryty, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu.
- Nic mi nie jest Remusie, tylko mnie zaskoczył. – odpowiedział blondyn.
- Syriusz? – spytał cicho Harry łamiącym się głosem.
Jego oczy napełniły się łzami kiedy przenosił wzrok po kolei od Syriusza do Remusa. Nie poznał trzeciego mężczyzny, ale miał pewien pomysł, że może to być jakiś krewny Weasleyów.
Syriusz spojrzał niepewnie na Remusa, który był równie zdziwiony jak on.
Animag ponownie przyjrzał się Harry'emu, zatrzymując dłużej wzrok na jego włosach, potem oczach, bliźnie na czole i ranie na piersi, która musiał się otworzyć, bo Harry czuł jak jego bandaże nasiąkają krwią.
- Nie może... nie może być... - wyszeptał opuszczając różdżkę.
W drzwiach stanęły kolejne dwie osoby.
- Co pan robi poza łóżkiem?! Ta rana pańska nie jest jeszcze nawet w połowie zaleczona jak powinna!
Harry nie wiedział jakim cudem odnalazł w sobie siłę na odpowiedź.
- Wybacz Poppy.
Madam Pomfrey zatrzymała się w półmroku, zdziwiona.
- To dopiero ciekawy zbieg zdarzeń. Może wszyscy usiądziemy i porozmawiamy... - ale Dumbledore nie miał szansy skończyć, bo Harry zemdlał.
Oczy uciekły mu w tył czaszki, a nogi ugięły.
Obecni na szczęście pomyśleli, że to miało związek z jego krwawiącą raną skoro mężczyzna zrobił się aż tak blady...
Syriusz pierwszy zareagował.
Słynny ze swojej upartości, pewności siebie i działania pod wpływem chwili, dlatego nikogo nie zdziwiło kiedy podbiegł do chłopaka i złapał go, zanim jego głowa miała szansę rozbić się na podłodze.
To co sprawiło, że oddech zatrzymał się w ich gardłach to przeraźliwy krzyk, który wydobył się od Aurora.
- Harry!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top