Właściwy świat PoSenny


ZMIANA KONCEPCJI - ROZDZIAŁ AKTUALIZOWANY! - 12.03.18


Wtedy świat zawirował.

Twarze wszystkich się rozmazały i Harry zdał sobie sprawę s tego, że to był tylko sen.

Tylko sen.

Wiedział, że to sen, tak jak za każdym innym razem ,kiedy budzimy się ze strasznego koszmaru lub miłej drzemki, ale doskonale wiemy, że to i tak iluzje senne.

Mała śmierć – tak mówi się na sny.

Zaczerpnął głęboko powietrza, a wydawało mu się, że nigdy przedtem nie używał płuc, bo ten oddech wypełnił całe jego ciało i został spalony przez płuca tworząc tak wiele energii, że w porównaniu z tym co miał przedtem mógłby skakać na księżyc.

Zaciskał powieki, tak jak to robił za każdym razem kiedy tego typu sny się kończyły, próbując przywołać je z powrotem, ale nie mógł zapaść w sen.

Po pierwsze jego ciało drżało z zimna i przez chwilę przestraszył się, że rana na piersi, dalej będzie otwarta, ale nie. Była pięknie zaleczona – a raczej pięknie opatrzona, na tyle na ile można by się tego spodziewać w takim miejscu w jakim się znalazł.

Podparł się na ramionach, a podłoga lepiła się do jego pogniecionej i wilgotnej koszuli. Oddech zamarzał przed nim, a wszędzie było ciemno, nie licząc maleńkiego okienka wysoko nad jego głową.

Pokój miał kamienne ściany, które mieniły się od szronu i wilgoci, spowite grubą warstwą szarego brudu i pleśni, którą czuć było w powietrzu.

Miał wrażenie, że ktoś go obserwuje, ale oglądając się na boki nikogo nie widział, choć jego wzrok na kilka sekund zatrzymał się przy ścianie naprzeciwko niego.

Pokręcił głową i zaczął rozglądać się za wyjściem.

Nogi mu drżały, kiedy podniósł się do pozycji stojącej i dałby sobie rękę uciąć, że usłyszał czyjś zduszony pisk, czy coś podobnego.

Kolana się pod nim uginały i musiał podeprzeć się ramieniem ściany, która ugodziła go swoim zimnem i lepkim osadem, jak jakieś obrzydliwe zaklęcie.

Jego włosy były pokryte tym samym pyłem co wszystko inne, podłoga, sufit, ściany, jego ubrania...

Nie najlepiej widział i zdał sobie sprawę, że nie ma okularów.

Sprawdził to oddalając i przybliżając dłoń do oczu i z westchnięciem, zrozumiał, że rzeczywiście nie ma okularów. Jego skóra była tak obolała i napięta, że niewiele czuł, a zwłaszcza nie czuł szorstkiego materiału na ramionach.

Podszedł ostrożnie do kraty, która była jedną z czterech ścian i już zaczął owijać wokół niej palce, kiedy to poczuł.

Dementorzy.

Jeden zakapturzony stwór wychynął dokładnie przed jego twarzą, a Harry z obezwładniającym przerażeniem zaczął cofać się do tyłu, po drodze przewracając się i po omacku próbując odsunąć się jak najdalej.

Jego oddech był ciężki i pełen świadomego przerażenia, związek z jego bezbronnością.

Dementor zawahał się, jakby sam nie mógł się nadziwić, że spotkał przed sobą Harry'ego, ale chwilę potem musiał zwęszyć coś co mu się spodobało i zaczął przenikać przez kratę do bezbronnego młodzieńca.

- Nie... - wycharczał Harry wbijając plecy w lodowatą ścianę. – Nie... - jego głos był słaby i drżący, ale i tak próbował dalej. – Pomocy! Nie... Odsuń się, proszę! Pomocy, tu jestem!

Chciał krzyczeć, ale jego gardło samo się zawiązywało, kiedy widmo podlatywało coraz bliżej i bliżej...

Dementor zaczął się nad nim pochylać, kiedy bardzo znajomy głos wykrzyknął:

- Expecto Patronum! – zwierzę, którego kształtu Harry nie potrafił rozpoznać bez okularów, przybiegło mu na ratunek.

Widział, że ma cztery łapy i ogon, a kształtem przypomina psa lub wilka, może jakiego sporego kota.

Głosy pojawiły się zewsząd i ogarnęły go wokół, sprawiając, że dostał od tego mdłości.

Kiedy światło całkiem zginęło, jego oczy zatoczyły się w głąb czaszki, a jego ciało niebezpiecznie, szybko zaczęło zbliżać się do podłogi.

- Niech go ktoś złapie! – warknął czyjś zdenerwowany głos, a potem znowu było ciemno.

Miał już tego dość.

Naprawdę dość.

Tego budzenia się w kółko w miejscach, których nie rozpoznawał, w których był taki bezradny.

Budząc się teraz, po raz kolejny, a stracił już rachubę który, nie był związany, nie leżał w jakiejś celi czy czymś takim.

Był w łóżku.

Ciepła pościel była owinięta wokół niego, a świeże ubranie było ulgą dla obolałej skóry. Przez chwilę się nie ruszał. Nasłuchując i zaciskając mocno powieki, myśląc, że zaraz się obudzi i będzie w swoim łóżku, a obok będzie leżeć Ginny.

Zaproponuje, że zrobi jej śniadanie, a ona uśmiechnie się szeroko i nie otwierając oczu pocałuje go w policzek, a potem wtuli w poduszki oddając się jeszcze chwilę porannemu leniuchowaniu.

Ale nic z tych rzeczy nie miało miejsca.

Podniósł się powoli na łokciach i pierwsze, co zrobił, raczej w odruchu, to sięgnął do stoliczka przy łóżku po okulary. Już miał zabrać rękę, no bo skąd tam miałyby być jego okulary, kiedy... były tam.

Podniósł je ostrożnie, a dłoń lekko mu drżała.

Może, jednak był w domu?

Założył szkła na nos i rozejrzał się wokół.

Nie rozpoznał początkowo sypialni w jakiej się znalazł, ale w końcu go olśniło.

- Zamek Prawd... - wyszeptał do siebie.

Zamek Prawd – to w jego ogrodach odbywał się ślub jego i Ginny, posiadłość podarowana mu przez Dumbledora.

- Znasz to miejsce? – rozległ się głos od drzwi.

Harry szybko obejrzał się zaalarmowany do drzwi. W progu z ramionami zawieszonymi na piersi stał Syriusz Black.

Harry zdusił w sobie wszystkie emocje, które nagle nim zawładnęły zdając się na swój instynkt.

- Co się stało? – zapytał w końcu, choć chciał też wiedzieć, jak się tu dostał, co się dzieje, jaki jest rok, czy Syriusz wie, kim on jest... A pytania rosły i rosły.

Syriusz Black nie żył.

Harry dobrze to wiedział, widział, jak ten umiera.

- Wyciągnęliśmy cię z Azkabanu. – odpowiedział po chwili przerwy, ale nie przestawał się w niego intensywnie wpatrywać.

Harry wzdrygnął się przypominając sobie dementorów.

Otworzył usta, żeby zadać następne pytanie, ale Syriusz go wyprzedził.

Zimny śmiech wypełnił pokój.

- Nie mam pojęcia, jak to zrobiłeś Harry i nie jestem pewny czy w ogóle chcę wiedzieć. Wyciągnęliśmy cię z Azkabanu, ale jak się tam dostałeś? – zapytał retorycznie i pokręcił głową. – Masz dziesięć minut, potem przyjdzie reszta i nie dasz rady uciec. I dla jasności, nie robię tego dla ciebie, tylko dla Jamesa.

To, że Harry był zdezorientowany było niedopowiedzeniem roku.

Co. Się. Tutaj. Działo.

Po pierwsze- co on w ogóle robił w Azkabanie? Po drugie – Syriusz?

Nawet nie potrafił zadać odpowiedniego pytania, czy skonstruować zestawu pytań, żeby wyjaśnić swoje zagubienie.

- Uciec? – zapytał słabo. – Dokąd?

- Skąd mam wiedzieć? Sam najlepiej chyba wiesz, gdzie powinieneś być. Śmierciożercy są wszędzie, jeśli to ci jakoś pomoże. Na pewno ktoś będzie mógł ci pokazać, jak dostać się do Sam Wiesz Kogo.

- Po co miałbym szukać Voldemorta? – wzburzył się Harry.

Teraz był już pełen frustracji.

O co chodziło Syriuszowi? I – Dlaczego Voldemort – ZNOWU żyje?!

Syriusz zmrużył oczy.

- Nie mam zamiaru grać z tobą w te gierki Harry. Spływaj stąd teraz, to twoja ostatnia szansa, zanim zjawi się reszta Zakonu.

- Świetnie. – odparł Harry z ulgą. – Chcę rozmawiać z... - czy Dumbledore żył? – dyrektorem.

- Dumbledorem? – zapytał Syriusz i Harry zauważył, że ten wyciągnął różdżkę.

Potaknął i wstał z łóżka, chcąc przynajmniej wyglądać pewniej.

- Nie mam zamiaru uciekać. A tym bardziej nie do Voldemorta.

- Dlaczego go tak nazywasz?

- Voldemorta? – zdziwił się Harry.

- Zawsze mówiłeś o nim, Czarny Pan.

- Tak mówią o nim śmierciożercy. – odpowiedział Harry, jakby to było oczywiste.

- No właśnie.

Harry'emu zrobiło się nagle niedobrze.

- Myślisz, że jestem śmierciożercą?

Syriusz zaśmiał się gorzko.

- Nie. Nie skąd! Ja WIEM, że jesteś śmierciożercą, Harry. – powiedział patrząc na niego z obrzydzeniem, przez co Harry czuł się jeszcze gorzej.

- Nie jestem. To nie... - Harry jęknął z frustracji i w przypływie desperacji, podwinął szybko rękaw. – Widzisz? Czy gdybym był śmierciożercą nie powinienem mieć tutaj Mrocznego Znaku?

Mina Syriusza była bezcenna.

Szybko podszedł do Harry'ego, ściskając mocno różdżkę i nawiązał z nim kontakt wzrokowy tylko raz.

- Finite Incantatum. – powiedział bardzo wyraźnie, mierząc w ramię Harry'ego.

Nic się nie stało.

- Ale... Widziałem, był tu...

Harry opuścił rękę i przez chwilę się nie odzywał.

- Naprawdę muszę rozmawiać z Dumbledorem.

Syriusz wyglądał teraz na lekko rozkojarzonego, choć nadal czujnego.

- Ale zanim pójdziemy... - przerwał myśląc intensywnie.

Pamiętał swój ostatni sen, który był teraz już dość niewyraźny, ale to czego się w nim dowiedział pozostało. To był alternatywny świat.

Obejrzał się w stronę łóżka, na którym się obudził, a potem z lekką paniką na drzwi, przy których stał Syriusz i bacznie oraz nieufnie go obserwował.

- Nie było przy mnie żadnego przedmiotu? – zapytał starając się brzmieć poważnie. – Ostrza, jakby sztyletu?

Syriusz zmarszczył brwi w zamyśleniu.

- Nie wydaje mi się. – odpowiedział. – Ale ciężko powiedzieć, zaraz po tym, jak wydostaliśmy cię z celi zjawili się inni śmierciożercy, ledwo uciekliśmy, coś mogło zostać...

- A kiedy ostatni raz mnie widziałeś?

Syriusz podniósł sceptycznie brew na tak podejrzane pytanie.

- To ważne Syriuszu! – ponaglił go Harry.

Dumbledore ostrzegł go we śnie, że jeśli Harry spotka swoje alternatywne ja w innej rzeczywistości to obaj znikną... Dlatego musiał wiedzieć, gdzie on się teraz znajdował, a raczej ten drugi Harry, którego najwyraźniej znał Syriusz.

- Jakieś pół roku temu w ataku na ministerstwo. Myśleliśmy, że nie przeżyłeś, nikogo nie dało się wydostać spod gruzów departamentu tajemnic...

Harry wzdrygnął się.

- Wybacz. – odezwał się Harry biorąc głęboki oddech chcąc uspokoić siebie i Syriusza, który wyglądał na coraz bardziej przestraszonego zachowaniem Harry'ego. – Przepraszam, to po prostu sporo do przyjęcia.

Kątem oka zauważył, że Syriusz podniósł na niego różdżkę. Znowu.

- Nie jesteś Harry'm. – stwierdził.

- Jestem, wydawało mi się, że już to ustaliliśmy.

Syriusz zmrużył oczy.

- Sprytne. Pojawiasz się znikąd i odstawiasz jakieś przedstawienie. Znam cię Harry, nie zachowujesz się tak, nie jesteś ... taki.

- Jaki?

- Uprzejmy. Wyrozumiały... Niepewny.

- Oh przepraszam! Jakiś czas temu obudziłem się nie mając pojęcia, gdzie jestem. I okazało się, że to cholerny Azkaban. Widzę ciebie, choć wiem, że nie mogę cię przecież widzieć, bo powinieneś nie żyć, ale jednak tu jesteś i w dodatku mnie nienawidzisz. Myślisz, że jestem jakimś wstrętnym śmierciożercą i jeszcze mówisz, że mnie znasz! Gdybyś mnie znał, wiedziałbyś, że prędzej bym zginął niż służył Voldemortowi. Więc bardzo przepraszam, że czuję się niepewnie!

- Dlaczego myślisz, że powinienem nie żyć?

Harry jęknął z frustracji i wczepił palce we włosy.

- Bo widziałem jak giniesz! – wrzasnął i poczuł gulę w gardle.- To nie ma żadnego sensu... - mruknął do siebie cicho. – Gdzieś musi być różnica... Co się zmieniło? – odwrócił się do Syriusza. – Czy oni żyją? – zapytał nieswoim głosem. – Czy tutaj przeżyli?

- Kto?

- Lily i James Potter, czy żyją?

- Tak żyją. – rozległ się nowy głos przy drzwiach. – Co on tu jeszcze robi? – syknął mężczyzna do Syriusza.

Harry nie zareagował.

Przed nim stał jego martwy ojciec chrzestny, wersja żywy -kropka- jesteś-śmierciożercą-Harry i ... James Potter.




Zmieniłam trochę koncepcję tego rozdziału - zamiast Remusa jest Syriusz i James, a Harry nie ukrywa się pod imieniem Jack Watcher, tylko jego alternatywne ja, było "śmierciożercą" - ale czy na pewno? :)


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top